Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aneta Prymaka-Oniszk - Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy

Jerzy Doroszkiewicz
Z terenu Polski wyjechać mogły ponad dwa miliony osób, ale o bieżeństwie milczą podręczniki. Opowieść ocalają potomkowie bieżeńców. To historia, którą można opowiadać z wielu perspektyw: ludzi postawionych w ekstremalnej sytuacji, chłopów, których świat ginie na ich oczach, wreszcie – uchodźców, uciekinierów, ofiar kolejnych wojen.
Z terenu Polski wyjechać mogły ponad dwa miliony osób, ale o bieżeństwie milczą podręczniki. Opowieść ocalają potomkowie bieżeńców. To historia, którą można opowiadać z wielu perspektyw: ludzi postawionych w ekstremalnej sytuacji, chłopów, których świat ginie na ich oczach, wreszcie – uchodźców, uciekinierów, ofiar kolejnych wojen. Wydawnictwo Czarne
Około dwóch milionów ludzi na kilka lat zniknęło z terenów dzisiejszej Polski Wschodniej. Historycy milczą, czas błyskawicznie zaciera ślady. Aneta Prymaka-Oniszk nie tylko stara się opisać bieżeństwo, ale też zrozumieć losy i mentalność wypędzonych.

Dlaczego wyjeżdżali, czy musieli, co nimi kierowało. Wystarczy otworzyć tę niewielką książkę, by pytania zaczęły kłębić się w głowie. Autorka zauważa, że w tej historii nic nie jest oczywiste. Spostrzega, że w świat, często pierwszy raz w życiu, ruszyli niepiśmienni chłopi, biedota. Ludzie prości, ale religijni. Prości i opuszczeni przez wszystkich. Formalnie są poddanymi rosyjskiego cara, Polski nie ma od prawie 120 lat. Co więcej – nie mówią ani po polsku ani po rosyjsku. Ich język to gwara, mieszanka. Nie stać ich na naukę, dwie klasy szkoły podstawowej to wszystko. Mało kto umie czytać, jeszcze mniej pisać. Pewnie dlatego tak niewiele jest jakichkolwiek wspomnień z roku 1915, kiedy ruszyli w drogę.

Aneta Prymaka-Oniszk odtwarza historię tułaczki z okruchów wspomnień. Wycieńczonych, głodnych ludzi nękają choroby, umierają w drodze. Ich szlak znaczą bezimienne mogiłki, później już tylko stosy ciał. Matek, ojców, dziadów i dzieci. Nagle okazuje się, że mężczyźni – głowy rodzin, pozbawienie wsparcia kobiet, chcą wraz ze zmarłymi żonami zakopywać żywe dzieci ze strachu, ze nie dadzą sobie rady. Młode wdowy bronią się z kolei przed oddawaniem dzieci do sierocińców. Młodsze nastolatki często muszą błyskawicznie dorosnąć, pójść do pracy, zastąpić ojców, matki. Co czuli, co jedli, jak się bawili? Autorka stawia pytania, na które nikt już nie odpowie. Pokolenie bieżeńców wymarło, nieliczne świadectwa nie złożą się na mozaikę losów. Pozostają okruchy, z których Prymaka-Oniszk mozolnie składa historię wielkiego wypędzenia.

Zauważa, że kobiety pytane wiele lat po powrocie z tułaczki nie chciały wspominać o osobistych losach, oddawały pole do popisu mężczyznom. Ci zaś woleli opowiadać o wojnach, bolszewikach, nie pamiętając co jedli i jak utrzymywali się na obczyźnie. Narracja chłopska, prawosławna, niemal nie istnieje. Może dlatego, że to zawsze byli obywatele drugiej kategorii. Z trudem wracali w rodzinne strony, bo formalnie byli mieszkańcami Rosji. Polska upomniała się o nich, ale na miejscu nie mogli liczyć na pomoc. Często po ich domach nie został kamień na kamieniu, resztę rozkradli ci, którzy odmówili wyjazdu, bądź nie byli do niego przymuszani. Nikt też nie pochylił się, by spisać ich losy. W prasie międzywojennej autorka odnalazła wstrząsający fotoreportaż z kwarantanny, ale już nikt nie zadbał by udokumentować tę historię. Pamiętniki pisali nieliczni, bo przecież nie umieli pisać. Kto wie, czy już wówczas nie uważano, że wypędzeni prawosławni w istocie byli uciekinierami, tchórzami, nie zaś ofiarami carskiej polityki wobec chłopów w pasie frontu I wojny światowej. Kiedy przypomni się akcję burzenia cerkwi na Lubelszczyźnie i Chełmszczyźnie, trudno się dziwić, że zabrakło chęci do utrwalenia tej historii.

Wydaje się, że po II wojnie światowej sami bieżeńcy woleli milczeć. Wszak na prawosławnych polowało zbrojne podziemie, wielu kojarzyli się z popieraniem komunistycznej władzy. PRL miał być krajem jednolitym etnicznie, państwem świeckim. Opisanie tułaczki prawosławnych mieszkańców tych ziem nie było nikomu potrzebne. Jedyne próby spisania losów podejmowali dziennikarze kontrolowanej przez PRL „Niwy” - wydawanego w Białymstoku w języku białoruskim tygodnika. Kiedy w latach 90. XX wieku białoruska młodzież mieszkająca w Polsce zaczęła zbierać relacje ostatnich żyjących świadków tamtego eksodusu, słyszała relacje bardzo wiekowych ludzi. To już były naprawdę okruchy pamięci.

„Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy” czyta się z wielkimi emocjami. Dziesiątki wspomnień, pojedynczych zdań składają się na mozaikę ludzkich losów. Prawdy nie poznamy już nigdy, można tylko próbować szukać odpowiedzi na setki pytań, które kołaczą się w głowie podczas lektury. Szkoda, że milczeli, jeszcze większy żal, że nie miał kto ich wysłuchać. Zostaje poruszający reportaż ze świata, który odszedł na zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny