Dojrzała polityczka właśnie została minister zdrowia w Wielkiej Brytanii. Do domu zaprasza grono przyjaciół, lewicujących intelektualistów i ateistów oraz jednego młodego i przystojnego bankiera. I zaczynają rozmawiać. Żeby nie odwracać uwagi od treści reżyserka Sally Potter wyłączyła kolor, ale za to włączyła emocje. Te malujące się na twarzach świetnych aktorów i te, które pojawiają się w precyzyjnie napisanych dialogach. Bo w "The Party" rewelacyjne twarze dojrzałych aktorów idealnie współgrają z ich przypisanymi w scenariuszu rolami.
60-letni Timothy Spall gra umierającego intelektualistę, który zrezygnował z profesury, by żona mogła realizować się w polityce. Jak widzimy z powodzeniem, ale czy przypadkiem wycofania nie przypłacił chorobą, a chęci przeżycia życia w pełni - życiem? Ale po kolei. W ciągu zaledwie 70 minut odbędzie się ekranowa rzeź (tu moje celowe nawiązanie do ekranizacji francuskiego dramatu Yasminy Rezy przez Romana Polańskiego) postępowych poglądów. Widz przekona się, czy lesbijki mogą urodzić trojaczki, czy najlepsze przyjaciółki mogą kryć małżeńskie zdrady, wreszcie zostanie z otwartymi ustami po scenie finałowej.
Sally Potter przy okazji wyśmiewa pustosłowie lewicowych elit, ukazuje rozdźwięk między ideami, a rzeczywistością, broni bankowców z równą energią co życiowych mentorów (w roli life coacha - 76-letni Bruno Ganz), wyśmiewa używanie w intelektualnych dysputach epitetu "nazista" i tak dalej. Kto jest gotów na inteligentne kpiny z politycznej poprawności i zaskakujące zwroty sytuacji, temu 70 minut w kinie upłynie w kwadrans. Warto zobaczyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?