Kontrola trwała ponad pół roku. Wzięliśmy pod uwagę lata 2015-19. Znaleźliśmy szereg nieprawidłowości - mówi zastępca Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska w Białymstoku Mirosław Michalczuk.
Podkreśla, że przede wszystkim okazało się, iż białostocka spalarnia przyjmowała odpady spoza województwa - przeważnie z mazowieckiego, a najwięcej z Warszawy. - Rocznie takich odpadów spoza naszego województwa było nawet ponad 10 tys. ton (na 120 tys. ton, które spalarnia może spalać w ciągu roku - przyp. red.) - podkreśla Mirosław Michalczuk.
Dodaje, że miejska spółka Lech (zajmuje się gospodarką białostockimi odpadami) naruszyła przez to prawo.
- A proceder trwał na długo przed lipcem 2019 roku, kiedy ustawodawca zmienił ustawę o utrzymaniu czystości i porządku w gminach znosząc tym samym tzw. regionalizację (to zasada mówiąca o tym, że odpady z danego regionu gospodarki odpadami miały trafiać do spalarni i sortowni leżących na terenie danego regionu - przyp. red.). Nawet po tym jak to nastąpiło, obowiązuje jednak tzw. zasada bliskości, która mówi o tym, ze odpady mają trafiać do najbliższej instalacji. A dopiero jeśli ta nie ma możliwości ich przyjęcia, mogą jechać do innej spalarni - wyjaśnia zastępca wojewódzkiego inspektora.