Ta historia nie jest powszechnie znana. Armia sowiecka podbijając Prusy Wschodnie nie patyczkowała się z mieszkańcami. Poalcy czy Niemcy, wszyscy byli Giermańcami, wrogami, których można było spalić, zgwałcić, zakatować. Kto widział film "Róża" Wojciecha Smarzowskiego, ten doskonale rozumie ten klimat. Ojcowie tych dzieci często nie wrócili z wojny, matki zginęły, one same uciekały do lasów przed Sowietami i polskimi osadnikami. Ale przecież chciały przeżyć. A dorośli to wykorzystywali.
I taką właśnie historię, przełożył na język teatru formy Marcin Bikowski. I to jak. W sztuce "Wilcze dzieci" nie pada zbyt wiele słów. To raczej pytania bez odpowiedzi, które wnuczka zadaje dziadkowi. Nie wiadomo, czy jest takim właśnie "wilczym dzieckiem" czy beneficjentem powojennych zmian. I lepiej tego nie dociekać. Przecież casus Jedwabnego pokazuje, że najwygodniejsze jest milczenie. Zatem dziadek milczy. Zamiast słów gasi światło i uruchamia tetr cieni. To sielankowy świat ukrytej gdzieś w lasach wsi. Tam pieje kogut, gospodarstwa są pełne zwierząt domowych, wolno płynie cas. Do czasu. Bo wszystko zmieni wojna. Czarno-białe sekwencje zamieniają się w czerwono-czarne, świat staje w płomieniach. Kiedy Daniel Lasecki, sceniczny starzec przestaje rzucać cienie, pałeczkę przejmuje Izabela Zachowicz. Aktorka posługuje się z kolei w swojej opowieści najpierw rekwizytami - gałązką sztucznej paproci, papierowym samolotem, który krąży nad głowami widzów, rzucając złowrogi cień, wreszcie rzuca cienie specjalnie przygotowanymi foliami. To inna technika od miniaturowego świata w jakim animował Lasecki. Aktorzy Kooperacji Flug sami tworzą tło dźwiękowe, wykorzystując oprócz instrumentów konkretne dźwięki wgrane do kości pamięci, czasem to tylko urywany oddech lub szczękanie zębami z zimna. I w takiej scenie, poprzedzonej prezentacją miejsc z jakich owe "wilcze dzieci" musiały zmykać widzimy Kooperacje Flug jako wytrawnych lalkarzy stolikowych.
Przy okazji prościutką pantomimą odgrywają frustrację gospodarzy - co zrobić z przybłędami. Ona chce je ukatrupić, w nim pojawiają się jakieś odruchy człowieczeństwa. Ale czy chodzi mu tylko o dobro dziecka? Chłopak dziewczynka trafiają do niewolniczej pracy u nowych gospodarzy, którzy zamieniają się nimi, jak parobkami do wynajęcia. I w końcu dzieje się to, co nieuniknione. Powojenne rozluźnienie moralności i poczucie władzy doprowadzają do gwałtu na dziewczynce. Tu Marcin Bikowski zaplanował swego rodzaju wiwisekcję wideo. I to, w surowej przestrzeni celowo zagraconej chałupy, takiej jakie mogą być chałupy cierpiących na zbieractwo ludzi który przetrwali wojnę, sprawdza się. Wszak znajdźmy dziś dom bez telewizora. Sekwencji pełnych ciekawych wizji, w dodatku wykorzystujących lalki konstrukcji i pomysłu Justyny Bernadetty Banasiak - scenografki, rzeźbiarki, absolwentki ASP im. Jana Matejki w Krakowie nie zabraknie. Wraz z rozdziobywaniem powieszonych dziecięcych ciałęk przez kruka.Czy za każdym razem widok ponurego ptaszyska przywołuje w dziadku wspomnienia okropieństw wojny? Pamięć sprawcy czy ofiary? A może tylko milczącego świadka?
Mocny, pełen urzekających scen spektakl. Teraz pozostaje tylko wyszlifować niektóre sekwencje,nadać całości wyraźnego rytmu i można sporo namieszać nie tylko na festiwalach. Ciekawe, czy efekt tego stypendium artystycznego prezydenta Białesgotoku dla młodych twórców, przyznanego Izabeli Zachowicz będzie można zobaczyć w ... Białymstoku. Premiera w skansenie miała niepowtarzalny klimat, ale chyba wypadałoby pokazać "Wilcze dzieci" w stolicy województwa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?