Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klezmafour - W górę (CD, 2014)

(dor)
Klezmafour - W górę
Klezmafour - W górę
Do takiego zespołu chce się przyznawać każdy. Muzycy z Warszawy, Lublina i białostocki kontrabasista podbijają festiwale klezmerskie w Europie. Właśnie wychodzi ich druga płyta "W górę", na której oprócz szalonych skrzypiec i olśniewających partii klarnetu pojawi się głos.

Po bałkańsko-klezmerskim "Dance" przypominającym, w jakim świat i w jaki trans zwykły wprowadzać słuchaczy koncerty Klezmafour mamy kompozycję tytułową. Trochę jest w utworze "W górę" Kazika z "Brooklyńskiej Rady Żydów", ale umówmy się - to muzycy z Klezmafour grają i śpiewają prawdziwie etniczne nuty. Mieszanka żydowskiego ragga z bałkańską rytmiką i wschodnią tęsknotą albo "elektronika plus żywe instrumenty" - można opisywać ten utwór na różne sposoby - tak czy inaczej - szaleństwo na scenie i przed sceną murowane, a cytat z "Macareny" tylko dowodzi uniwersalności i kreatywności zespołu.

W "Evet Evet" główny motyw grany jest na syntezatorze, a do muzyki klezmerskiej dołączone są rytmy rodem z Bliskiego Wschodu, choć i wielbiciele Bollywood z pewnością chętnie oddadzą się tańcom w rytm tego utworu. "Tak, tak".

Zasadą udanego koncertu jest podobno granie trzech szybkich i jednego wolnego. I taki właśnie, lekko wręcz industrialny w brzmieniu perkusjonaliów jest "The Temple". Do tego niemal filmowy klimat, potężne wejścia bębnów i melodia, jaka mogłaby stanowić motyw przewodni niejednego obrazu fantasy. Pomysłowa aranżacja dodaje niezwykłego blasku nieskomplikowanemu w sumie utworowi. Robi wrażenie.

"Yatra" to zdecydowanie podkręcona mocą elektroniki kompozycja łącząca światy etno z transowym techno. Oczywiście - tak programowano syntezatory już dwie dekady wcześniej, ale co innego układać takty w Cubase, a co innego dołożyć do tego prawdziwe skrzypce i niesamowite perkusyjne szaleństwo.

Elektroniczna podróż na krańce Europy trwa w utworze "Sansa". Wkrótce opuszczamy stary kontynent, by w poszukiwaniu kolebki ludzkości unieść się ponad ziemię wraz z coraz wyższymi tonami syntezatorów. I wreszcie, gdzieś w ukrytej w dżungli świątyni rozbrzmiewa jakaś tabla czy darbuka, a starożytni bogowie użyczają swoich wielu rąk do wygrania całej polirytmii. I wreszcie podróż kończy się na Bałkanach.

Głos zrealizowany w manierze nagrań Manu Chao w "Balkan Dub" świetnie udawaną łamaną angielszczyzną opowiada o historii Klezmafour, którzy od "klezmersko-bałkańskiego brzmienia dotarli do posiadania w składzie dwóch MC i elektronicznych zabawek". A wszystko w coraz bardziej szalonym rytmie i z obowiązkowo tęsknymi skrzypcami. Tu gościnnie jakby w klimacie Chucka Mangione partię trąbki gra Piotr Mach. Wszystko miesza się w klezmafourowym tyglu i nie pozwala słuchać tej muzyki w przysłowiowym fotelu.

Zecydowanie transowy "Nomad" znów każe uważnie wsłuchać się w przenikanie się muzyki z Bałkanów i z Indii. W świecie postmodernistycznego folku wszystko bowiem jest możliwe. Taki uniwersalny tygiel wielokulturowy może być też jeszcze jedną przepustką dla Klezmafour do wyjazdów na wielkie festiwale, nie tylko z muzyką klezmerską. Zresztą doceniła już ich i publiczność Przystanku Woodstock i Openera, a koncertowali i w USA i w Kanadzie, oprócz licznych występów w Europie.

Zabawną grą słów jest melorecytowany "Jew Jitsu" zagrany z przymrużeniem oka i cytatami z żydowskiego szlagieru. I już można sobie wyobrazić, jakie szaleństwo będzie wywoływał na koncertach, zamieniając niczego nie przeczuwających spokojnych fanów w zapamiętujących się w tańcu chasydów.

Najwięcej prawdziwego, jazzującego kontrabasu jest w kompozycji "Uta". Aż chce się odetchnąć po tych elektronicznie generowanych podskokach. Muzycy słynący z perfekcyjnego grania najbardziej skomplikowanych rytmów pokazują tu swoje wielkie możliwości. I tak samo świetnie wciągają w swoje bałkańsko-klezmerskie tańce, w których akordeon z klarnetem i skrzypcami wymieniają się w rolach liderów i wspólnie nadają energii tej kompozycji. Bo bez wątpienia - Klezmafour z wartościami artystycznymi potrafią połączyć oczekiwania bywalców ich koncertów.

Płytę kończy wcale nie balladowy "The Storm". To bardziej kolejne zanurzenie się w świat austerii i wszechwiedzących cadyków, świat chałatów i peruk, praw i obowiązków, chwil żalu i wielkiej radości.

Trudno też o płycie "W górę" nie pisać z radością. Klezmafour śmiało przełamują bariery i wypada tylko się cieszyć, że kontrabasista Gabriel Tomczuk jest zarazem współproducentem płyty i zawsze przyznaje się do pochodzenia z Białegostoku. Co zresztą w niektórych kręgach słuchaczy może być tylko jeszcze jedna wartością dodaną do tej uniwersalnej i bardzo humanistycznej muzyki.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny