Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazik Staszewski: Nie jestem pisarczykiem, który na zamówienie komentuje każde wydarzenie

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Kazik Staszewski: Zaklinałem się, że mniejsze zło już nie będzie kierowało moimi wyborami. Ale obiecanki cacanki, a głupiemu radość
Kazik Staszewski: Zaklinałem się, że mniejsze zło już nie będzie kierowało moimi wyborami. Ale obiecanki cacanki, a głupiemu radość Arek Szymański
Teraz słyszę, że strona opozycyjna zarzuca mi: „A dlaczego dopiero teraz? Dlaczego teraz się odezwałeś, a nie byłeś z nami, jak staliśmy pod sądami”? Jest też zarzut drugiej strony: „A dlaczego nie napisałeś o Smoleńsku?” - Kazik Staszewski w rozmowie z Anitą Czupryn mówi o swojej płycie, artystycznej DRODZE, polityce i wyborach.

Jestem podekscytowana, bo przesłuchałam płytę „Zaraza” i uważam, że jest naprawdę wspaniała. Nie zaskoczyła mnie informacja, że uzyskała ona status Złotej Płyty i to jeszcze przed premierą, bo kupić ją można dopiero od piątku 5 czerwca. Spodziewałeś się takiego sukcesu?

Nie wiem na jakiej zasadzie „Zaraza” stała się Złotą Płytą, jeśli jeszcze nie ma jej na rynku; pewnie wynika to z liczby zamówień. Poczekałbym z oceną do czasu realnej sprzedaży. Czy się spodziewałem? W ogóle nie myślałem w tych kategoriach. Sprzedaż płyt na całym świecie regularnie spada; w Polsce Złotą Płytą staje się płyta o nakładzie 15 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Przypomnę, że kiedyś trzeba było sprzedać 100 tysięcy. To obrazuje realny spadek poziomu sprzedaży. Nie myślałem więc o tym; wszystko działo się zbyt szybko. Przecież ja sam, jeszcze pod koniec marca nie wiedziałem, że będę nagrywał płytę.

Płyta powstała w błyskawicznym tempie. Czy jakakolwiek inna Twoja solowa płyta rodziła się tak szybko?

Żadna z solowych w taki sposób nie powstała. Kiedyś, za komuny, gdy firmy płytowe wynajmowały studio, to była bardzo kosztowna zabawa – nadal taka jest – ale w tamtych czasach było drogo dlatego, że studia wyposażone były w zachodni sprzęt i stawki godzinowe liczyły sobie w realnych pieniądzach. A myśmy zarabiali socjalistyczne złotówki, które nijak się miały do realnej wartości. Nagrania więc trwały krótko. Pierwszą płytę Kultu, pamiętam, nagraliśmy w 9 dni, drugą w 10 dni, trzecią – w 14 dni i to było wtedy bardzo długo. Różnica między tym, co się stało teraz, była podstawowa: wtedy wchodziliśmy do studia i mieliśmy już repertuar do nagrania. Piosenki były gotowe, tylko je nagrywaliśmy. Potem był szybki mix, nie taki jak teraz, bo teraz jedną piosenkę miksuje się cały dzień; wtedy w ciągu jednego dnia miksowało się sześć piosenek, a nawet w ciągu 6 godzin, bo tyle trwały sesje.

A teraz?

Różnica jest taka, że z Wojtkiem Jabłońskim weszliśmy do studia – mamy własne studio – pod koniec marca, bez żadnego repertuaru. Nie było wtedy ani jednej nuty, ani jednego słowa do tekstu, ani jednego rytmicznego stuknięcia. Wszystko istniało w naszej wyobraźni.

Co było impulsem? Pomyślałeś: „Siedzimy na kwarantannie, mamy dużo czasu, zróbmy coś twórczego”?

Poniekąd tak było. Krótko mówiąc – zaraza była jednym z powodów. Wszystko zaczęło się na początku marca, kiedy byliśmy z Kultem w tak zwanej trasie akustycznej. Mniej więcej w połowie tej trasy zaczęły się pojawiać różnego rodzaju obostrzenia. Do Polski dotarły pierwsze przypadki zachorowań na koronawirusa i powoli, sukcesywnie zaczęły nam odpadać poszczególne koncerty. Nie było tak, że nagle dowiedzieliśmy się, że trasę należy przerwać, bo mamy pandemię. Początkowe regulacje prawne były dość niejasne, krótkotrwałe i lokalne. Odwołano nam koncerty w Warszawie, ale jeszcze coś majaczyło, że może pojedziemy do Wrocławia, do Krakowa, do innych miast. Niestety wszystko to, po kolei, obracało się w niwecz. Ostatnim bastionem, który się bronił, był koncert w Nowej Wsi na Śląsku; wspólny z Kwartetem ProForma w sali na 100 osób, a jeszcze wtedy, przez chwilę tego rodzaju spotkania na sto osób były sankcjonowane. Ale i to padło. Padły też moje plany wycieczkowe. Od lat marzyliśmy z żoną, żeby w końcu zobaczyć Izrael – no, samoloty przestały latać. W kwietniu chciałem pojechać na Teneryfę, uczestniczyć w procesjach w Wielki Piątek, które odbywają się w mieście La Laguna i są niesamowite. Widziałem to wcześniej tylko raz i bardzo chciałem powtórzyć. Ale Teneryfa też się zamknęła. Nagle okazało się, że jest kupa wolnego czasu; poczułem nawet ulgę.

Ulgę?

Tak trochę było. O ile na pierwszym etapie odwoływania koncertów czułem napięcie, że może jeszcze coś się uda, może pojedziemy tu, może zagramy tam, to kiedy wszystko runęło, przyszedł spokój. Odczułem ulgę; pomyślałem, że to jest czas na zresetowanie się, na pomyślenie o różnych sprawach w spokojnej atmosferze, ustalenie na nowo porządnej hierarchii wartości w ogóle w życiu. Czas na pobycie z żoną, z synem, na odwiedzenie mamy. Miałem utrudnione kontakty ze starszym synem, z jego żoną i moimi wnuczkami, bo one akurat wtedy zachorowały. Cholera wie, czy to akurat nie było to.

Koronawirus?

Objawy były charakterystyczne dla tych objawów, które podawano w telewizji, dotyczących koronawirusa. Nie bałem się specjalnie, że zachoruję, bo nawet gdybym zachorował, to nic by mi się nie stało – nie mam chorób towarzyszących. Ale jeździłem do mamy. Nie chciałem, żeby wychodziła z domu, bo weszła w 90 rok życia, no i nie chciałem tworzyć sytuacji, w której sam mógłbym jej coś, mówiąc kolokwialnie, sprzedać. Z wnuczkami zobaczyłem się dopiero kilka dni temu.

Jak zareagowały na piosenkę „Hania i Hela”? Puściłeś im w ogóle tę piosenkę? Przyznam, że słuchałam ją z wielkim wzruszeniem. Ma w sobie mnóstwo czułości.

Młodsza Hela strasznie jest we mnie zapatrzona. A jeśli chodzi o piosenkę, to już trochę wcześniej dałem Kaziowi płytę z zarysami piosenek, bo koniec końców syn zabrał rodzinę i uciekli na wieś i tam przeczekali ów newralgiczny okres. Zatem bezpośredniej relacji na pierwsze odsłuchanie nie widziałem, ale kilka dni temu puściłem wnuczkom tę piosenkę, już skończoną. Cieszyły się, skakały. A ja razem z nimi. Było cudownie.

A gdzie kotek breloczek, poważna sprawa?

Kotek breloczek to w rzeczywistości breloczek z kotkiem i ma on swoją historię. Myśmy akurat wyjeżdżali z Teneryfy, a Kaziu z rodziną przyjeżdżał. Do naszego mieszkania były dwie pary kluczy. Jeden klucz był z kotkiem breloczkiem. Był, bo zginął właśnie. Drugi klucz jest z tancerzem kanaryjskim. Zapowiedziałem, że jak będą wracać do Polski, to żeby przywieźli obie pary kluczy. Przywieźli jedną. A zanim jeszcze wyjechali, to mówili, że nie ma kotka breloczka. Zwrot ten przyjął się w naszej rodzinnej nowomowie. Jak coś zginie, to się pytamy siebie: „Gdzie jest kotek breloczek?”

W mojej rodzinie też funkcjonują tego typu zwroty i tylko my wiemy, co znaczy „Ale mi to wycieczka” albo: „Ale jaja, druhowie zostali” (śmiech). Chciałabym teraz nawiązać do Twojego wspomnienia czasów komuny, bo to wtedy, 40 lat temu, rozpocząłeś swoją artystyczną drogę. Myślę, że nie ma co mydlić oczu, że Twoje płyty składają się z „rodzinnych” piosenek, ponieważ od początku funkcjonowałeś na obrzeżach polityki ze swoim socjologiczno-politycznym komentarzem rzeczywistości, stając się coraz głośniejszym sumieniem narodu.

Sumienie narodu? Nie przesadzałbym z takimi określeniami. Ale owszem, mam wykształcenie socjologiczne, aczkolwiek nie poparte żadnym dokumentem.

Studiowałeś socjologię.

Studiowałem aż 9 lat, ale nie ukończyłem. Druga połowa tych studiów to już była fikcja raczej, a nie studia, ale na początku się przykładałem. Byłem dobrym studentem. Potem muzyka zwyciężyła. Ale też w moim przypadku, podobnie jak w przypadku wielu młodych ludzi płci męskiej w komunie, imperatywem do tego, żeby iść na studia było uniknięcie służby wojskowej. Oczywiście, byli tacy, którzy pragnęli poszerzać swoją wiedzę i ją zdobywać, ale było też dużo takich jak ja, którzy prawdopodobnie w ogóle by się na studia nie wybrali, gdyby nie wisiał nad nimi przymus pójścia do wojska. Coś z tej socjologii musiało zostać. Byłbym kompletnym tumanem, gdybym opuścił studia jako tabula rasa, tak, jak na nie przyszedłem. Potrafię więc zdiagnozować to, co się w społeczeństwie dzieje; na swój własny użytek. I jakoś to komentuję. Akurat tak się ułożyło, że najlepiej udaje mi się komentować nie za pomocą felietonów, esejów, czy też wypowiadając różne opinie, tylko w formie wierszowanej połączonej z muzyką. Zresztą poezja jako taka nazywana jest też liryką, bo w starożytnej Grecji wiersze się śpiewało, przy akompaniamencie liry. Zatem poezja sama z siebie zakłada pewną melodyjność słowa poetyckiego. No i tak wyszło, że jestem poetyzującym grajkiem z zacięciem socjologicznym, z zacięciem obserwatora. Bez przesady z tym sumieniem narodu.

Nie przesadzam. W czasach komuny, ale i później, przez całe lata 90., i na początku XXI wieku nie znałam nikogo wśród rówieśników i ludzi młodszych, kto by nie słuchał Kazika. Przypominam też sobie 1988 rok. Jestem studentką filologii polskiej i przyjeżdżam do Warszawy na Twój koncert. Po koncercie, na którym połamałeś na scenie gitarę, na szczęście była to gitara zabawkowa…

… do połamania.

Tak jest. Wychodzimy z klubu, nagle ktoś kogoś pchnął na schodach, tłum zafalował, ktoś zawołał: „To esbecka prowokacja! Zachowajcie spokój! Nie dajcie się sprowokować”! Wszyscy wtedy czuliśmy się niejako namaszczeni przez Ciebie poczuciem wolności. Ciekawa jestem, czy Twoje poczucie wolności ewaluowało, czy dziś jest inne niż było wtedy, czy bardziej je doceniasz?

Generalnie człowiek nigdy tak do końca nie jest wolny. Otoczony jest całą sumą ograniczeń. W „Jądrze ciemności” a potem w „Czasie Apokalipsy” pułkownik Kurtz mówi, że wolność absolutna nie istnieje. Kiedy chodziłem do Pawła Śpiewaka na zajęcia z historii myśli społecznej, to mieliśmy całe półrocze ćwiczeń na temat tego, czym jest wolność. Zdaje się nie doszli do konsensusu – mówię „nie doszli”, bo ja rzadko uczestniczyłem w dyskusjach (śmiech). Czy moje poczucie wolności ewaluowało? Tak myślę, choć w niewielkim stopniu. Czuję się człowiekiem wolnym teraz i czułem się człowiekiem wolnym wtedy, może z drobnymi ograniczeniami, bo jednym z istotnych elementów wolności dla mnie jest wolność podróżowania, której wówczas nie było. Miałem jednak na tyle dużo szczęścia, że nikt tej mojej wolności specjalnie nie zagrażał. Jeśli były jakieś formy opresji, to były one nieporównywalnie mniejsze niż mogłoby to dotyczyć moich rówieśników, którzy żyli pod okupacją niemiecką czy potem sowiecką, w latach 50. W tamtych czasach młodzi ludzie stawali często przed dramatycznymi rodzajami wyborów: albo wydasz swoich najbliższych, wydasz kolegów, albo umrzesz w męczarniach. Ja nigdy przed czymś podobnym nie stanąłem.

Nie mów, że nigdy nie poczułeś na swoim grzbiecie milicyjnej pałki.

Parę razy miałem do czynienia z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Parę razy dostałem kilka pał od milicji. Myślę, że w wolnym świecie coś takiego też się zdarza, bo widzimy na przykład co teraz dzieje się w Stanach Zjednoczonych, które chlubią się tym, że są w awangardzie krajów wolnych tego świata, co więcej – że tę awangardę prowadzą, stoją na jej czele. Mój tata, który przeżył niemiecki obóz koncentracyjny, po wyemigrowaniu do Francji pisał w listach do swojego brata: „Kto nie był bity przez francuską policję, to nie wie, co to jest być bitym”. Jeśli jednak chodzi o mnie, to czuję się artystą wolnym i człowiekiem czuję się wolnym w sytuacji, kiedy jestem świadom, że zupełna wolność jest niemożliwa, bo jak ją właściwie zdefiniować? Czy to jest możliwość robienia tego, co się chce? Nie do końca, bo w pewnym momencie zbliżysz się do granicy, która określa, że na przykład możesz skrzywdzić drugiego człowieka. Na wspomnianych już tu przeze mnie ćwiczeniach, wtedy magistra, dzisiaj profesora Pawła Śpiewaka padło raz określenie, że wolność jest uświadomioną koniecznością. Jeśliby przyjąć tego rodzaju definicję, to ja się z nią zgadzam; uświadomiona konieczność towarzyszyła mi niemalże przez całe życie.

Jako artysta świadomy doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jak ten Twój głos jest ważny i co przez lata znaczyły Twoje piosenki. Nie będę wymieniać ich tytułów; są dobrze znane. I nawet jeśli teraz chciałbyś odżegnywać się od polityki, to przyzwyczaiłeś nas do tego, że w każdej Twojej piosence będziemy dopatrywać się politycznej aluzji. Nawiasem pytając, czy to normalne, że dziś, w czasach wolności i demokracji tworzysz piosenkę, w której – wielu już o tym napisało, Ameryki nie odkrywam – nie pada nazwisko, a i tak wszyscy wiedzą, że kiedy śpiewasz „Twój ból jest lepszy niż mój”, to wiadomo, o kogo chodzi?

Takim torem poszedłem i tak się stało. Kiedyś w wywiadzie z Robertem Mazurkiem powiedziałem: „Dlaczego wszyscy drążą polityczne aspekty moich wykonań, przecież jestem muzykiem, chciałbym być pytany o muzykę, również o słowa, które by nie dotyczyły polityki”. Robert Mazurek prosto odpowiedział: „Bo ty nie jesteś Ireną Santor”.

To kolejny powód, dla którego kocham Roberta Mazurka. Racja! Santor to Ty na pewno nie jesteś (śmiech).

Taka jest prawda (śmiech). Tak więc się potoczyło. Właściwie to sam sobie jestem winien, że tę płytę zamyka bardzo osobista piosenka. Wydawało mi się, że będzie totalnie czytelna dla każdego…

… „Bohater”.

„Bohater” jest o mnie. To chyba najbardziej osobista piosenka, jaką napisałem w życiu. Odsłaniam się w niej niemal całkowicie, mówiąc o różnych swoich słabościach. A i tak w recenzji w „Rzeczpospolitej” przeczytałem, że to jest piosenka o Andrzeju Dudzie. No, rany boskie! (śmiech). Ale, jak powiedziałem, sam sobie winien jestem. Poza wszystkim – nie umiem inaczej! Proces twórczy w moim przypadku to nie jest taka rzecz, którą kontroluję. To są rzeczy, które w dużej mierze wychodzą spontanicznie. Teraz słyszę, że strona opozycyjna zarzuca mi: „A dlaczego dopiero teraz? Dlaczego teraz się odezwałeś, a nie byłeś z nami, jak staliśmy pod sądami”? Jest też zarzut drugiej strony: „A dlaczego nie napisałeś o Smoleńsku?”

Dlaczego nie napisałeś o Smoleńsku?

Bo nie jestem jakimś pisarczykiem, który na zamówienie każde wydarzenie komentuje. Owszem, jestem zawodowym twórcą tekstów, bo zarabiam na tym pieniądze, ale nie jestem twórcą do wynajęcia, takim, który napisze na zadany temat, napisze coś w godzinę. Kiedyś na stacji spotkałem Jana Borysewicza. Zapytał mnie, czy nie napisałbym mu paru tekstów na jego płytę. Stoję tak, myślę i nagle mówię mu: „Wiesz co, Janek? Nie napiszę ci paru tekstów na płytę. Bo jak napiszę dobry, to mi będzie żal go oddawać. A chujowych nie chcę dawać”.

(Śmiech). Oto dylemat Kazika!

To nie był dylemat. Jak czuję, że coś dobrego wyszło ode mnie, że coś dobrego napisałem, no to jest moje; zachowuję to dla siebie i sam chcę to zaśpiewać. A jak jest słabe, to wyrzucam do kosza, nie daję innym.

Czujesz to, że politycy każdej ze stron umizgują się do Ciebie i każda opcja chciałaby Cię wziąć na swój sztandar? Co dowodzi, że jesteś człowiekiem politycznym. Zastanawiałeś się, dlaczego tak jest? Może powodem jest to, że jesteś z Warszawy, jesteś tu personą znaną, popularną?

Tak, wyraźnie to czuję i jest to dość uciążliwe. Jak coś dobrego powiem o jednych, to od razu chcieliby mnie na swoje sztandary wciągać. Aktualnie jestem bardzo mocno umiejscawiany po stronie opozycyjnej. To się dzieje dlatego, że unikam sądów kategorycznych i nie opowiadam się po żadnej ze stron, pozostając niezależnym komentatorem. Aczkolwiek bardzo, jak widać, wpływowym. To jest oczywiście ogromny atut, żeby mnie mieć po swojej stronie. Robią więc, co mogą, aby mnie po tej swojej stronie mieć (śmiech).

Pan wicepremier i minister kultury Piotr Gliński znów się odniósł na Twitterze do Twojej słynnej piosenki, pisząc teraz, że zostałeś oszukany przez medialne kłamstwo, bo przecież nie było żadnego zakazu odwiedzania cmentarzy.

Posłuchaj, ja doskonale wiem, że nie było zakazu odwiedzania grobów na cmentarzu. Oczywiście dowiedziałem się o tym po fakcie; nie wiedziałem o tym wtedy, kiedy pisałem tę piosenkę, ale wtedy, kiedy ona już zaistniała w publicznej przestrzeni. Tylko, że sprawa nie jest taka oczywista i prosta, jak przedstawia ją minister Piotr Gliński. Otóż było rozporządzenie, które liczy sobie cztery bite strony drukowanego tekstu, który sam ledwo przeczytałem do końca, rozumiejąc co nieco.

Co zrozumiałeś?

Zrozumiałem, że decyzja co do otwarcia cmentarzy przechodzi w ręce administratorów cmentarzy. To naprawdę było ciężkie w czytaniu. Nie uwierzę, że przeciętny obywatel zapoznał się z tym rozporządzeniem w całości. Nawet nie wiem, gdzie można je było przeczytać. Administratorzy cmentarzy, w ogromnej większości, żeby mieć święty spokój, pozamykali cmentarze. Po co mieć kłopot, po co mieć tłumy na cmentarzu, a nuż się ktoś zarazi, po co za to odpowiadać. Na cmentarzach wisiały więc kłódki, a do mediów poszedł skrót tego rozporządzenia, który generalnie był odebrany jednoznacznie: nie można wchodzić do parków, nie można wchodzić do lasów, cmentarze są zamknięte. Przypuszczam, że późna reakcja ministra Glińskiego wynika z tego, że do niego również późno dotarło to, że oficjalnego zakazu nie było, tylko pozostawiono to w gestii administracji cmentarzy. Dlatego zareagował dopiero teraz. Dlaczego nie zareagował 2-3 tygodnie temu, kiedy piosenka hulała po internecie? Jakkolwiek by nie mówić, to cmentarze wtedy były zamknięte. Na Powązkach wisiała kłódka, Bródno było zamknięte – wisiała kłódka, z informacją, że nie ma wstępu na cmentarze. Co nie oznacza, że był to rządowy zakaz. Było to rozporządzenie oddające decyzję administratorom cmentarzy. Ale ten czy ów mógł takie rozporządzenie ominąć. Zresztą Jarosław Kaczyński nie był jedynym, który pojawił się wtedy na cmentarzu, bo i Szymon Hołownia był na cmentarzu wojskowym, czym się bardzo raźno chwalił jeszcze rano na Twitterze. A kiedy wylało się oburzenie, bo w narodzie naprawdę było z tego powodu duże oburzenie i nie mówię tu o swojej piosence; jej wtedy jeszcze nie było – to Hołownia natychmiast ucichł, jeśli chodzi o jego obecność na cmentarzu. W żaden sposób więc nie czuję się tu oszukany, bo do społeczeństwa poszedł jasny przekaz. A jakie to miało formy prawne, to już jest sprawa drugorzędna.

Co poczułeś, kiedy potem – może powinnam powiedzieć dnia pamiętnego - z powierzchni internetu zniknęła lista przebojów Programu Trzeciego z Twoją piosenką na miejscu pierwszym? Jak patrzysz na to, co się potem w Trójce wydarzyło?

Słuchaj! Dokładnie ci opowiem, jak to wszystko wyglądało z naszej strony. Wiadomo już było, że piosenka jest dyskutowana, że w internecie jest bardzo dużo odsłon. Listą przebojów Trójki specjalnie się nie interesowaliśmy. Umówmy się – ona nie miała takiego znaczenia jak w latach 80. czy 90., kiedy listę słuchały miliony ludzi, kiedy czekali na tę sobotę, potem piątek, aby móc ją nagrać albo wysłuchać swoich faworytów. Przyznam, że sam od dawna Trójki nie słucham i nie rajcuję się tym, które pozycje zajmują na liście przebojów Programu Trzeciego moje piosenki. A poza tym w tym czasie siedzieliśmy w studio i robiliśmy swoje. Wracam do domu i dostaję SMS od Irka Wereńskiego, basisty Kultu: „Gratuluje pierwszego miejsca na liście przebojów Trójki”. Chwyciłem za telefon, wszedłem w internet i widzę, rzeczywiście, jest na pierwszym miejscu. Poczułem się miło połechtany, bo w mojej karierze nigdy się nie zdarzyło, żeby premierowa piosenka od razu weszła na pierwsze miejsce listy przebojów. Rano przychodzę do studia, wszyscy podnieceni, bo numer wszedł na pierwsze miejsce, ale zabieramy się za swoją robotę i nagle Adaś Toczko, który realizował nagranie mówi: „Ty, nie mogę wejść na stronę listy Programu Trzeciego”. Odpowiadam: „A, co Ty gadasz, byłem wczoraj na tej stronie i była” i biorę swój telefon, klikam i też nie mogę wejść. Wojtek Jabłoński uspokaja: „Pewnie tyle ludzi tam wchodzi, że serwer się zawiesił”.

(Śmiech).

Odłożyliśmy telefony i dalej zajęliśmy się swoją robotą. Dopiero kiedy wróciłem do domu, pod wieczór, to dowiedziałem się, co się stało i jaka bomba wybuchła. Czegoś takiego kompletnie się nie spodziewałem. Ta bomba była efektem, nazwijmy to po imieniu, kompletnie debilnej decyzji jednego z aparatczyków obecnej władzy. Media publiczne mają to do siebie, że zawsze będą sprzyjały aktualnie urzędującej władzy, bo są publiczne. Nie utrzymują się same z reklam, muszą dostać dofinansowanie. Tak zawsze było, jest i będzie, z tym, że w obecnych czasach to lizusostwo, lokajowość, ale też daleko posunięta lojalność i ta chęć bycia bardziej papieskim od papieża przybiera karykaturalne formy. Tym sposobem, idiotyczną decyzją zrobiono mi gigantyczną promocję płyty. Oczywiście, wkładam to też w jakiś margines żartu, ale też dziękuję wszystkim dziennikarzom, którzy mnie poparli, wszystkim muzykom, którzy w ramach solidarności zabrali swoje zabawki z Trójki; ja też swoje zabrałem, ale okazuje się, że piosenki moje, Artura Rojka czy Zygmunta Staszczyka nadal są na liście. Nie wiem o co chodzi w całej tej sytuacji, ale już nie mam energii, by to drążyć. Chcę też nadmienić, że dostałem dwa telefony od wybitnych indywidualności Programu Trzeciego, które odeszły po aferze z moja piosenką. Dziękowali mi za to, że moja piosenka i to, co się przy okazji wydarzyło, sprawiło, że przejrzeli na oczy i podjęli decyzję, z którą nosili się od wielu tygodni, licząc, że coś się może zmienić na dobre.

Chciałabym porozmawiać też o tych piosenkach na płycie, które jak najbardziej komentują rzeczywistość, choć już nie politykę i zapytam, czy to prawda, że kluczem przyciskasz windę?

(Śmiech). To tekst, który zawdzięczam mojej żonie. Ona posiada naprawdę daleko posuniętą ostrożność zachowywania się w warunkach pandemii. Jak wychodzę do sklepu, to zawsze słyszę: „Umyj ręce, zdezynfekuj, weź rękawiczki, włóż maseczkę”. No i oczywiście „Kluczem przyciskaj windę”. Pewnego razu, wychodząc znów słyszę: „I pamiętaj, kluczem przyciskaj windę” i od razu w głowie ułożyła mi się taka piosenka (Kazik śpiewa): „Kluczem przyciskaj win-dę, kluczem przyciskaj win-dę” i zderzyłem to z jeszcze inną sytuacją. Właściwie to jest to zrzynka. Jako że „Nie mam na nic czasu, bo oglądam seriale”, to oglądałem izraelski serial „Shtisel”, w którym jest motyw chasydzkiego śpiewaka. Wyśpiewuje on o głosie Pana, który rozlewa się na ulicach judzkich miast. Zmieniłem realia na polskie, przedstawiłem wizję świetlanej przyszłości, która za chwilę nadejdzie, a póki co bądź ostrożny i „kluczem przyciskaj windę”.

Tytuł Twojej płyty „Zaraza” też jest dwuznaczny, bo śpiewasz, że największym wirusem jest człowiek i że dzięki pandemii Ziemia się trochę oczyściła.

Dokładnie. Na płycie są dwie bliźniacze piosenki na ten temat, „Kwarantanna” otwierająca płytę i trzecia w kolejności, pod tytułem „Nigdzie już nie pójdę dziś”. Któregoś razu miałem taki melancholijny dzień. I w tym melancholijnym dniu zaczęły do mnie spływać rożne zdjęcia. Kolega z Teneryfy wysłał mi zdjęcie portu, który znajduje się niedaleko naszego mieszkania. Mieści się tam parking dla jachtów, żaglówek, jest na wodzie stacja benzynowa, jest plaża obok, na której zawsze tłumy ludzi. Woda zasyfiona, ludzie śmiecą; z licznych punktów gastronomicznych dochodzą zapachy raz lepsze, raz gorsze. I nagle dostaję zdjęcie tego miejsca – puściuteńko. Woda przezroczysta, kryształowo-błękitna. A między żaglówkami pływają delfiny.

Pięknie!

Niesamowite! Następnie dostaję zdjęcie z miejscowości El Médano, trochę dalej od miejsca, gdzie mamy mieszkanie. Jest tam plaża miejska i też zawsze był syf, tłum ludzi, hałas. Tymczasem na zdjęciu nikogo nie ma i w morzu pływa już nie delfin, tylko orka. Potem zobaczyłem zdjęcia z Wenecji: woda w kanałach czyściuteńka, delfiny pływają. I ostatnie zdjęcie z Parku Krugera w RPA, gdzie zwykle odbywały się safari, niby w dziewiczych warunkach, ale co to za dziewicze warunki, skoro w kółko tam jeżdżą samochody z turystami, szukając zwierząt. I jak po trzech dniach poszukiwań zobaczy się lwa, to wszyscy cieszą się, jakby trafili szóstkę w lotto. I naraz widzę zdjęcia, gdzie na drogach, po których wcześniej jeździły jeepy, leży stado lwów w pełnej krasie. Kilkadziesiąt osobników, coś pięknego. I taka myśl mnie dopadła, jak niewiele czasu trzeba, żeby przyroda zaczęła się odradzać. A zaraz potem w głowie pojawiła się scena z filmu „Matrix”, kiedy agent Smith mówi do Neo mniej więcej tak: „To wy ludzie jesteście największym wirusem tej ziemi. Wszędzie, gdzie się pojawicie, siejecie zniszczenie”. Ponieważ dzień był wyraźnie melancholijny i do smutnych rozmyślań, powiedziałem wtedy: „A niechby ten cholerny wirus wytępił nas wszystkich do cna, bo jesteśmy pomyłką w rozwoju ewolucyjnym i tylko niszczymy tę piękną planetę”. Ale to były przemyślenia jednego wieczoru; stale tak nie myślę.

Słuchając Twojej płyty zwróciłam uwagę na jeszcze coś innego. Uświadomiłam sobie, że tak łagodnie, bezkonfliktowo i bez oporu daliśmy się zamknąć w domach i tak łatwo pozwolić się inwigilować.

Zgadzam się z tym, co mówisz. Natomiast jeśli chodzi o moje poglądy, to one ewoluowały, nie myślałem w ten sposób od początku pandemii. Miałem różne etapy. Na początku się bałem, jak wszyscy. Karnie stosowałem się do wszystkich obostrzeń. Nadal się stosuję. Natomiast mój pogląd dzisiaj, we wtorek rano, 2 czerwca o godzinie 10 jest taki, że w jednym czasie zderzyły się dwie rzeczy, które zmieniły świat nieodwracalnie. Kolega mnie zainspirował, który zaczął odmierzać świat w taki sposób: „Teraz mamy rok pierwszy, dzień 89”. Nie ma powrotu do świata sprzed marca 2020. Oto całkiem niegroźny, moim zdaniem wirus, którą najbardziej rozpoznawalną cechą jest to, że się łatwo rozprzestrzenia, zderzył się z rozwojem technologicznym, który pozwala inwigilować człowieka w sposób do tej pory niewyobrażalny. System postanowił sprawdzić, czy człowiek zgodzi się na tego rodzaju inwigilację. Pretekstem do tego była pandemia właśnie. Oczywiście, wirus jest, są ofiary, to jest dramat dla najbliższych ofiar, ale w ostatnich 15 latach mieliśmy styczność przynajmniej z trzema epidemiami, które były dużo groźniejsze i dużo ofiar pochłonęły, z tym, że nie dotarły do Europy, albo dotarły w stopniu śladowym. Nie twierdzę, że była to wyrachowana działalność rządów światowych, które się umówiły, że zrobią taki eksperyment. Sytuacja zaistniała sama z siebie i zorientowano się, że można przetestować formy kontroli, zobaczyć, jak one działają na ludziach i czy ludzie pozwolą sobie, w imię swojego bezpieczeństwa odebrać całe spektrum wolności, ze strachu przed brakiem tego bezpieczeństwa. Okazało się, że tak. Tak bardzo się boimy, tak bardzo chcemy być bezpieczni, że pozwolimy zajrzeć systemowi we wszystko. Jesteśmy gotowi poddać się totalnej inwigilacji. W związku z tym, że sytuacja jest absolutnie dziewicza, bo nigdy wcześniej nic na taką skalę się nie wydarzyło, to zakładam, że mogę się głęboko mylić. Zatem, mimo tego co powiedziałem, sam stosuję wszelkie środki ostrożności. Nadal chodzę w maseczce, dezynfekuję ręce, unikam większych zgromadzeń. I oczywiście kluczem przyciskam windę. Nie zgadzam się na żadne koncerty i nie będę się na nie zgadzać jeszcze przez jakiś czas.

Na koniec – na kogo zagłosujesz w wyborach prezydenckich?

W tych wyborach nie chodzi o to, na kogo się zagłosuje, tylko po co się głosuje. Uważam, że skoncentrowanie wszystkich ośrodków władzy politycznej w jednym ręku, jest szkodliwe. Należy sprawić, żeby PiS miał jednak jakąś przeciwwagę w urzędzie prezydenta. Obecny prezydent jest tylko notariuszem podpisującym podsuwane mu ustawy, a nawet jak chce się odrobinę usamodzielnić, to natychmiast wskazują mu miejsce w szeregu. Moim skromnym zdaniem, nie sprawdza się w tej roli. Właśnie wracam z podpisywania płyty, gdzie z Wojtkiem w ciągu dwóch dni podpisaliśmy 6 i pół tysiąca płyt, tak zwanych preorderów. Ponieważ było to transmitowane w internetach, ktoś napisał, że powinniśmy wziąć do pomocy Andrzeja Dudę, bo on szybko podpisuje. Takoż zatem głosujemy po to, żeby była przeciwwaga, żeby był pluralizm w ośrodkach władzy. Jeśli ktoś podziela ten pogląd, to na dobrą sprawę, wszystko jedno, na którego kandydata opozycji się zagłosuje w pierwszej turze. Prywatnie powiem, że wśród kandydatów opozycji jest również potworna mizeria. Nie ma programu, jest totalna negacja i licytowanie się w kwestii różnorakich obietnic. Chodzi więc o to, aby Andrzej Duda nie zdobył tych 50 procent plus 1 glos. Wygląda na to, że Trzaskowski może… Ale co on zrobił przez ten okres urzędowania jako prezydent Warszawy? Chociaż z drugiej strony Lech Kaczyński również niewiele zrobił dla Warszawy, jak był prezydentem Warszawy. Mimo to, konsekwentnie uważam go i powtórzę z naciskiem, za najwybitniejszego prezydenta Polski w ostatnim 30-leciu. Swoimi działaniami w Gruzji postawił się w szeregu ludzi, których bez cienia wątpliwości można nazwać mężem stanu. Takich u nas obecnie chyba nie ma. Wracając do wyborów: w pierwszej turze kandydat opozycji, a w drugiej też kandydat opozycji. Niestety, zaklinałem się, że mniejsze zło już nie będzie kierowało moimi wyborami. Ale obiecanki cacanki, a głupiemu radość.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kazik Staszewski: Nie jestem pisarczykiem, który na zamówienie komentuje każde wydarzenie - Portal i.pl

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny