Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ida. Małe, wielkie kino

Jerzy Doroszkiewicz
Agata Kulesza (prokurator Wanda) i Agata Trzebuchowska (Anna-Ida), główne bohaterki filmu Pawła Pawlikowksiego
Agata Kulesza (prokurator Wanda) i Agata Trzebuchowska (Anna-Ida), główne bohaterki filmu Pawła Pawlikowksiego Materiał dystrybutora
Podczas kiedy pokolenie wojenne wciąż obawia się, że Żydzi wrócą i odbiorą zagarnięte domy i majątki, młodzi chcą pożyć. Nawet kiedy ich los napiętnowały tragedie i uprzedzenia.

Paweł Pawlikowski urodził się w Warszawie i chyba dobrze pamięta, jak wyglądały w Polsce lata 60. Z perspektywy Oksfordu nakręcił film osadzony w polskich realiach właśnie tamtych czasów. I chociaż główną bohaterką jest zakonnica-Żydówka, nie ma tu mowy o rozliczeniach ani poszukiwaniu winnych. Dlaczego zatem "Ida" zachwyciła jury 38. Festiwalu filmowego w Gdyni, podbiła 29. Warszawski Festiwal Filmowy i Londyński Festiwal Filmowy?.

Choć film powstawał w głowie Polaka żyjącego na Wyspach Brytyjskich, to zarówno on, jak i jego operator Łukasz Żal, pełnymi garściami czerpią z tego, co było najlepsze w polskim kinie lat 50. i 60.

"Idę" otwierają sceny filmowane za klasztornym murem. Młode i niewinne dziewczęta szykują się do pozostania na zawsze w stanie zakonnym, ale jedna z nich przed ostatecznym podjęciem decyzji dostanie polecenie od przełożonej, by spotkać się z jedyną żyjącą krewną. Jeszcze nie wie, że jej tożsamość do tej chwili dla niej samej była wielką tajemnicą, nie zdaje sobie sprawy, że w ciągu kilkunastu dni zmieni się całe jej życie, a jej wiara zostanie wystawiona na niejedną próbę.

Gdzieś w pamięci widza kołacze się "Matka Joanna od Aniołów", bo warto zaznaczyć, że "Ida" została sfilmowana w czerni i bieli. Kiedy kandydatka na zakonnicę rusza do stolicy, kamera pokazuje ją niczym w innym sławnym filmie - "Rysopisie" Jerzego Skolimowskiego. Takich skojarzeń będzie jeszcze więcej.
Kandydatka na zakonnicę po kilku minutach od spotkania z ciotką dowiaduje się, że jest Żydówką, a jej prawdziwe imię to nie Anna, a Ida. Ida Lebenstein, nazwisko nie obce i białostoczanom.

I, że pochodzi z Piasków, niedaleko Łomży. Czy analogia geograficzna z "Pokłosiem" była tu zamierzona - nie warto dociekać. Może ze względu na nagłośniony pogrom w Jedwabnem, tak właśnie się stało, ale historia Idy jest o wiele bardziej kameralna i osobista. Inaczej przedstawia się historia owej ciotki. Twardej stalinowskiej prokurator kreowanej genialnie przez Agatę Kuleszę, która sama o sobie mówi "to ja byłam krwawą Wandą". I właśnie ta krwawa natura w kilku scenach powróci, kiedy trzeba będzie dochodzić do tragicznej prawdy o historii rodziny.

Ale zanim życie Anny-Idy splami krew grzechu, ciotka z siostrzenicą ruszą w podróż. A jak wiadomo podróż - nie tylko w filmie - symbolizuje przemianę. Tu młodziutka Ida będzie naiwnie poszukiwała grobu rodziców, chociaż krwawa Wanda z miejsca stawia ją na ziemi, mówiąc że grobu raczej nie ma i nigdy nie było. Trafiają do biednej chałupiny, w której przed II wojną światową mieszkali jej rodzice, a tam wprawiona w przesłuchaniach ciotka wydusza zeznania z syna Polaka, który ukrywał rodziców Idy przed hitlerowcami. Te pełne napięcia sceny natychmiast zostają zrównoważone przez sceny w hotelu.

To tam Ida po raz pierwszy usłyszy od prowadzącej dość swobodny styl życia ciotki, że zanim złoży śluby czystości powinna spróbować mężczyzny. A mężczyzna ten, to prawdziwy wajdowski "Niewinny czarodziej". Młody saksofonista altowy, który zauracza postulantkę swoją wersją ballady "Naima" Johna Coltrane. Oczywiście, spowity w kłębach papierosowego dymu, tylko patrzeć jak zabierze ją na skuter.

Na pewno wprowadzi Idę w świat fizycznej miłości, ale to ona zdecyduje, kiedy to nastąpi, a rolą operatora będzie tylko sfilmować w absolutnie przepiękny sposób sceny tuż po. Po raz kolejny kłania się szkoła operatorska łódzkiej filmówki - tej z czasów Romana Polańskiego i innych wielkich polskiego kina.

Ale zanim przekonamy się, że przyszła zakonnica nie jest taka zupełnie naiwna, niewinna i święta śledztwo stalinowskiej prokuratorki przynosi skutek, a jedną z najmocniejszych scen w filmie, będzie ta nieco podobna do tej z "Pokłosia". Co prawda na głowy poszkodowanych nie leją się strugi deszczu, ale może właśnie kameralność i jakby naturalne otoczenie wzmacniają efekt. Kości rodziców zostają odnalezione, a morderca wyznaje winę przed Idą i siostrą zamordowanej żydowskiej matki. I to wszystko. Bez rozdrapywania ran, zadawania pytania "co wtedy robił Bóg i czy w związku z takimi faktami w ogóle istnieje?"

Pawlikowski pozwala swoim bohaterkom zakopać kości na starym kirkucie, w rodzinnym grobie, ale nie pozwala rozstać się z przeszłością. Prokurator Wanda przeżyła wojnę, odkryła prawdę o polskich sąsiadach, którzy zamordowali jej rodzinę, sama przyznaje się do mordów sądowych, by wreszcie przerwać swoje życie naznaczone w takim chyba samym stopniu holokaustem jak jadem komunizmu.

Ale też - bez grama oceny. Agata Kulesza spojrzeniami czy urwanymi słowami zadaje sobie pytanie, po co jej to było. Stopniowo poznając swoją siostrzenicę, sama spogląda w głąb siebie - być może po raz pierwszy w życiu, a na pewno po raz ostatni. Kiedy wyskakuje przez okno, wytrawny widz zobaczy może kadry z "Jak być kochaną", a kiedy na jej pogrzebie zabrzmi "Międzynarodówka" - jedni uznają ją za pieśń religijną czasów gomułkowskich, inni doszukają się analogii z pogrzebem opisanym przez Hłaskę i później sfilmowanym w "Bazie ludzi umarłych". Ta jedna scena lepiej charakteryzuje idiotyzm ślepej wiary w słuszność socjalizmu niż epatowanie w innych filmach nędzą czy pustymi półkami. Bo, że życie wówczas było nędzne, jakby mimochodem pokazują kadry kręcone w starych kamienicach. Nawet mieszkanie prominentnej krwawej Wandy z jednej strony ozdobione przez obrazy i radiolę, z drugiej straszy zaniedbaniem wynikającym z wieloletniego nadużywania alkoholu.

"Ida" to film o kształtowaniu się młodej kobiety, utwierdzeniu w przekonaniu o słuszności obranej drogi. Paradoksalnie - film o głębokim chrześcijańskim przesłaniu. Śmierć rodziców z ręki sąsiadów-katolików, samobójstwo, wreszcie seks z przystojnym muzykiem - nic nie jest w stanie odwieść Idy od decyzji o powrocie w mury klasztoru. Jej wiara pozostaje niezmienna, choć jej tożsamość kształtują ludzkie dramaty i tragedie. A i sam reżyser nie popada w patos. Postulantka wzbogacona o obserwację życia poza klasztornymi murami, umie uśmiechnąć się podczas posiłku.

Niby nic, a czyni ten film jakże żywym. Pawlikowski genialnie pokazuje życie w latach 60., dbając o detale, całość okraszając lekką muzyką. Piosenki "Nie płacz kiedy odjadę", czy “Rudy rydz" rozładowują napięcie, a taka na przykład "Alabama" towarzyszy wyznaniu zakonnicy, że jest Żydówką, na co młody jazzman wyznaje, że jest w nim coś z Cygana. I ta naturalność przyjmowania swojej tożsamości przez młodych jest jeszcze jednym plusem filmu, w którym wojenne pokolenie naznaczone jest jednak strachem, że "Żydzi wrócą i odbiorą swoje domy i pola". Młodzi chcą iść własną drogą. Jazzman (w tej roli Dawid Ogrodnik) ruszy w trasę, formująca się nastolatka wybierze służbę Bogu. Bez nadęcia, bez żadnych deklaracji.

“Ida" jest przepięknie sfilmowaną, kameralną opowieścią, z dbałością o detal i realia. Pawlikowski w osobach Agaty Kuleszy i Agaty Trzebuchowskiej znalazł idealne odtwórczynie powierzonych ról, które stylowo i bardzo polsko sfilmował Łukasz Żal. Reżyser nie osądza i nie ocenia ani czasów, ani wyborów, ani zbrodni. Opowiada historię. Małe, wielkie kino.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny