Oskarżony to Michał D. Prokuratura uważa, że nie zapewnił podwładnemu indywidualnych środków zabezpieczających przed upadkiem z wysokości.
D. nie stawił się na pierwszej rozprawie - jak wywnioskować można było z uzasadnienia jego obrońcy - nie pozwala na to stan zdrowia mężczyzny. Przepisy pozwalają jednak na procedowanie pod nieobecność oskarżonego. Dlatego w czwartek przed Sądem Rejonowym w Białymstoku ruszył jego proces.
Z odczytanych przez sąd wcześniejszych wyjaśnień Michała D. niewiele wynika. W czasie śledztwa, po przedstawieniu zarzutów, powiedział krótko: - Nie rozumiem, co zostało mi odczytane. Nie wiem, czego dotyczy sprawa. Niczego nie pamiętam.
17 czerwca sąd przesłuchał jedynie żonę jego tragicznie zmarłego pracownika. Kobieta (w procesie ma status oskarżycielki posiłkowej) na rozprawie praktycznie niczego nie dodała do swoich poprzednich zeznań. W czasie śledztwa opowiadała, że jej mąż w firmie oskarżonego był zatrudniony jak pilarz od kwietnia 2018 r. Posiadał m.in. kwalifikacje do prac na wysokościach. Firma zarejestrowana była na żonę Michała D., ale to on miał faktycznie kierować przedsiębiorstwem.
- Mąż miał uwagi, co do sprzętu, na którym pracował. Opowiadał, że niektóre sprzęty zacinały się. Nic mi nie wspominał o tym, na którym wydarzył się wypadek. Wiem, że dzień wcześniej miał egzamin na rozstawianie tego sprzętu, aby sam mógł nim operować - zeznawała wdowa. - Mój mąż był bardzo dobrym pilarzem. Lubił swoją pracę. Zawsze uważał. Tego dnia wyszedł do pracy około 6 rano i już nie wrócił.
Do wypadku doszło 3 sierpnia 2018 r. rano. Pracownicy korycińskiej firmy na zlecenie Urzędu Miejskiego w Białymstoku wycinali suche gałęzie przy ul. Rynek Kościuszki. W pewnym momencie ramię podnośnika złamało się. Kosz przechylił się do przodu o 90 stopni, a dwaj pracownicy runęli głowami w dół.
Spadli z wysokości około 5 metrów na brukowany chodnik. Po uderzeniu o ziemię, obaj z groźnymi obrażeniami głowy zostali odwiezieni do szpitala. 46-latek zmarł jeszcze tego samego dnia. 38-letni Michał D. był w stanie krytycznym.
Śledztwo trwało prawie dwa lata. Przez parę miesięcy było zawieszone, bo dochodzący do siebie po wypadku Michał D. nie mógł zostać przesłuchany.
Zobacz także: Nowe stawki odszkodowań za wypadki przy pracy lub chorobę zawodową. Tyle jednorazowo płaci ZUS [zdjęcia]
Gdy było to możliwe, śledczy postawili D. zarzut niedopełnienia obowiązków, narażenia robotnika na niebezpieczeństwo oraz nieumyślnego spowodowania jego śmierci, za grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Według prokuratury, jako osoba kierująca pracownikami i odpowiedzialna za bezpieczeństwo i higienę pracy, powinien zapewnić indywidualne środki zabezpieczające pracownika przed upadkiem z wysokości. Mowa choćby o szelkach zabezpieczających.
Obrońca Michała D. chce ustalić, czy przepisy wymagają zastosowania szelek (w okolicznościach tej sprawy), czy była w ogóle taka techniczna możliwość (czy w koszu były uchwyty, do których można przymocować szelki). Dodatkowo zastanawia się, czy jeśli była taka możliwość, i mężczyźni byliby przypięci szelkami do kosza, czy uchroniłoby ich to przed upadkiem w momencie złamania się ramienia wysięgnika. Odpowiedzieć na te pytania miałby biegły z zakresu bhp. W czwartek adwokat złożył wniosek o dopuszczenie takiej opinii eksperta. Sąd rozpozna go poza rozprawą.
Kolejna ma się odbyć 23 września. Na ten termin wezwani zostaną świadkowie.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?