Jestem niewinny - przekonuje Sławomir S., białostocki ginekolog. I odmawia dalszych komentarzy w sprawie procesu, który wczoraj rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Białymstoku.
Lekarz jest głównym oskarżonym o dokonanie aborcji. Według śledczych dał Justynie leki wczesnoporonne i poinstruował ją, jak ma je przyjmować.
Ale nie tylko Sławomir S. odpowiada teraz przed sądem. Ławę oskarżenia dzieli z nim bliski przyjaciel dziewczyny, funkcjonariusz straży granicznej Jacek K. To on miał dzwonić do niej i przypominać o zażyciu tabletek.
Wczoraj dziennikarze nie mogli zostać na sali rozpraw. Obrońcy obu oskarżonych wnieśli o utajnienie procesu.
Ale dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że sąd nie przesłuchał żadnego świadka. Bo niektóre dowody - nagrania z telefonów, które ma prokuratura - mogą być nielegalne. W takim wypadku sąd nie będzie mógł brać ich pod uwagę przy wydawaniu wyroku.
Dlaczego podsłuchiwali pogranicznika?
A prokuratura wyjaśnia, że podsłuch to niejedyne jej źródło informacji. Miała też inne dowody. Niespełna rok temu to straż graniczna zawiadomiła ją o przestępstwie. W notatce funkcjonariusz straży napisał, że w styczniu 2008 roku pewna kobieta przerwała ciążę. I dopiero potem straż udostępniła prokuraturze zapisy z nagrań telefonu. Z nich wynikło, że w dokonaniu aborcji pomagał Jacek K.
Dlaczego nagrywano rozmowy pogranicznika? - Bo na niektórych stanowiskach w komendzie rozmowy są nagrywane. Między innymi dla bezpieczeństwa - mówi Anna Wójcik, rzeczniczka podlaskiej straży granicznej.
- Ale ten podsłuch dla śledztwa był nielegalny - przekonuje nasz informator.
Bo nie był zakładany na wniosek śledczych i nie dla wyjaśnienia tej sprawy.
- Te zapisy były dla nas jedynie źródłem informacji, gdzie dalej szukać. Zarzuty oparliśmy na innych dowodach, przede wszystkim zeznaniach - mówi Urszula Sieńczyło, szefowa Prokuratury Rejonowej w Białymstoku.
Nie przyznają się do winy
Ale to nie podsłuchiwany Jacek K. był ojcem dziecka, lecz Kamil. Śledczy ustalili, że Justyna poznała go kilka lat temu. Zaszła w ciążę. Jej chłopak nie był tym zachwycony. Justyna postanowiła pozbyć się dziecka. Na własną rękę kupiła leki, które miały jej w tym pomóc. Nie poskutkowały. Poszła więc do ginekologa. Trafiła na doktora S.
Według prokuratury ginekolog miał jej dać leki i powiedzieć, jak je brać. I miał wziąć za to 300 złotych. Oskarżony nie przyznał się do winy.
Do winy nie przyznał się też pogranicznik Jacek K. W śledztwie powiedział, że dzwonił do dziewczyny, bo jest jego bliską koleżanką. A że akurat miała dużo nauki, więc częstymi telefonami umilał jej czas. I właśnie te telefony były podsłuchiwane.
Dziewczyna bez kary
Justyna może być spokojna. Polskie prawo nie przewiduje kary dla kobiety, która usunęła ciążę.
- Odpowiada osoba, która przerywa ciążę, w tym przypadku jest to lekarz. I ewentualnie ktoś, kto udziela pomocy - tłumaczy prokurator Sieńczyło.
Dla lekarza prokurator zażądał dwóch lat więzienia w zawieszeniu na cztery lata, grzywny i dwuletniego zakazu wykonywania zawodu. Zaś dla Jacka K. - kary półtora roku w zawieszeniu na trzy lata i również grzywny. Wyrok zapadnie w czwartek.
Imiona dziewczyny i jej chłopaka zmieniliśmy
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?