Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulica Białówny kiedyś nazywała się Żydowska

Alicja Zielińska
Mama (z prawej) przed naszym blokiem z panią Popławską
Mama (z prawej) przed naszym blokiem z panią Popławską Archiwum
To był jeden z pierwszych bloków wybudowanych przy ulicy Białówny, która wtedy nazywała się Żydowska. Wprowadziliśmy się przed Bożym Narodzeniem. Przed wigilią słyszymy krzyk: oddajcie moje śledzie.

Album białostocki

Album białostocki

Fotografie można przynosić do redakcji, przesyłać pocztą ("Kurier Poranny", ul. św. Mikołaja 1,
15-419 Białystok) albo mailem: [email protected]. Nasz telefon: 85 748 95 45.

Okazało się, że pani, która mieszkała nad nami, sprawiała śledzie w sedesie, biorąc go za miskę. Jak spuściła wodę, to poleciały - opowiada dr Janina Czerniakiewicz-Bolińska o trudnych, ale i radosnych latach powojennych w Białymstoku.

Moi rodzice mieszkali przed wojną na Wileńszczyźnie. Tata był wiceprezesem kasy Stefczyka, banku spółdzielczego na okręg wileński - wspomina dr Janina Czerniakiewicz-Bolińska. Kiedy we wrześniu 1939 roku wkroczyli Sowieci, to został od razu aresztowany. Mama na drugi dzień rano wzięła małą córkę, czyli moją siostrę i wyjechała do Narwi, do swojej mamy. Tatę wypuścili po czterech miesiącach i na piechotę przyszedł do Narwi, i ja tam się urodziłam.

Po wojnie wyjechaliśmy do Białegostoku. Tata najpierw pracował w księgowości w powstałym urzędzie wojewódzkim, a następnie w Lasach Państwowych. Natomiast mama w nowych warunkach postanowiła zdobyć konkretny zawód, jak to się mówiło, i zaczęła naukę w szkole położnych. Była tam później nauczycielką. proponowano jej nawet stanowisko dyrektora, ale postawiono warunek: zapisać się do partii. Odmówiła, tata też nie należał do partii.

Początkowo mieszkaliśmy przy ul. Warszawskiej, w takim różowym, niedużym domku, obok płynęła rzeczka Biała. Było tam wilgotno. Moja siostra miała dolegliwości stawowe, często chorowała, tata więc postanowił ubiegać się o inne mieszkanie. No i jego firma zaproponowała nam przydział na ulicy Białówny, która wtedy nazywała się Żydowska, a potem Fornalskiej.

Mieliśmy otrzymać mieszkanie w pierwszym bloku, który został tam wybudowany (stoi równolegle do ulicy Białówny), na pierwszym piętrze, ale babcia uważała, że takie mieszkania są gorsze, bardziej dostojny jest parter, wyżej to już strych, poddasze. A ponieważ miała z nami zamieszkać, więc rodzice zdecydowali się poczekać na następny blok 2a, mieszkanie miało numer 39.

Wprowadziliśmy się przed świętami Bożego Narodzenia. Oczywiście wielka radość. Pierwszy raz zobaczyłam łazienkę, w której spuszcza się wodę. Na Warszawskiej mieliśmy kran z bieżącą wodą, ale kanalizacji tam nie było.

Pamiętam zabawne zdarzenie. Nad nami zamieszkała rodzina z Hajnówki. Przed wigilią naraz słyszymy: Oddajcie moje śledzie. Co się okazało, ta pani postanowiła sprawiać śledzie w sedesie, biorąc go za miskę. Kiedy już je oczyściła, to spuściła wodę. I przybiegła z krzykiem, myśląc że zleciały do nas. Takie to były początki cywilizacji w Białymstoku.

Pozostałe bloki przy Zamenhofa postawiono później, w tym zagiętym mieszkali wykładowcy z Akademii Medycznej: neurolog profesor Łebkowski, profesor Wanda Kazanowska i profesor Jakub Chlebowski, który po marcu 1968 roku, szykanowany przez SB wyjechał do Izraela i tam niedługo po przyjeździe zginął potrącony przez samochód.
Blok z barem Słoneczko budowano na moich oczach. Biegaliśmy tam się bawić, robotnicy przeganiali nas. Nad barem, pamiętam były jednopokojowe kawalerki. Natomiast nasze mieszkanie składało się z dużej kuchni, z płytą na węgiel i boilerem do grzania wody. Przy oknie znajdowała się szafka z marmurowym blatem, która służyła do przechowywania żywności, jako że lodówek jeszcze wtedy nie było.

Mieliśmy dwa pokoje, jeden mniejszy i drugi większy. W sumie około 60 metrów. Posiadaliśmy również sporą piwnicę, gdzie trzymało się węgiel i drzewo, ale też ziemniaki, kapustę kiszoną w beczkach, ogórki, rozmaite przetwory oraz jabłka - antonówki, kosztele i glogierówki, przeznaczone do zawieszenia na choinkę. Budynek był dwupiętrowy, na samej górze mieściła się pralnia i suszarnia.

Moi rodzice, chociaż w czasie wojny stracili wszystko (tata we wrześniu 1939 roku miał kupować majątek z młynem na Wileńszczyźnie), to w nowej rzeczywistości cenili to, że wszyscy mogli się uczyć, bo to w rodzinie obojga zawsze się liczyło.

Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Jak jeszcze mieszkaliśmy przy Warszawskiej, to chodziliśmy z rodzicami na spacery przez park, Świętojańską, koło Białki, tu gdzie jest rondo Lussy stał most. Po prawej stronie była budka ze słodyczami. Przed wojną cukiernię prowadzili tu Turcy, sprzedając słynną buzę i chałwę.

Zawsze się tam zatrzymywaliśmy na jakieś łakocie. Potem szliśmy koło hotelu Ritza, który mimo zniszczeń, wydawał mi się wtedy olbrzymi w porównaniu z parterową wokół zabudową. Na ocalałych parapetach w Ritzu sprzedawano gazety. Przy Kilińskiego, gdzie jest Pałac Ślubów mieściło się kino-teatr. Tam po raz pierwszy byłam z babcią na kukiełkach.

Pamiętam wystawiano przedstawienie “Tańcowały dwa Michały" i “Paweł i Gaweł. W naszym domu przywiązywano wielką wagę do kultury, tata uwielbiał operę, operetkę. W pierwszym dzień świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy chodziliśmy całą rodziną do teatru (wtedy aktorzy grali w święta).

Latem z kolei tradycją były niedzielne majówki w Zwierzyńcu. Mama piekła kurczaka, ciasto, pakowała wiktuały do koszyka, brało się koc, który rozkładano na trawie i tak rodzinnie spędzano cały dzień. Dzieci bawiły się, grały w piłkę, dorośli rozmawiali.

W upalne dni jeździliśmy na plażę do Dzikich, gdzie znajdowało się wspaniałe kąpielisko nad rzeką Supraśl. Całe śródmieście po wojnie znajdowało się w ruinach, za Delikatesami (których wtedy nie było) straszyły kikuty po spalonej synagodze.

W pamięci pozostał mi jednak wspaniały park z różami, na Plantach była cała aleja różana, przepiękna. Przy Praczkach stał mężczyzna w skórze niedźwiedzia, przy którym robiliśmy zdjęcia. A na grzyby się chodziło się na Jurowiecką. Tu gdzie niedawno była hala Jagiellonii, za mostem ciągnął się las.

Pod koniec lat 50. nakręcono film o Białymstoku i ciekawostka, ja w nim wystąpiłam. Przyjechała ekipa z telewizji, skończyłam 17 lat, akurat byłam po maturze, miałam rozpoczynać studia na Akademii Medycznej, zrobiłam sobie trwałą, ale włosy związałam w dwa kucyki, bo ich strasznie dużo się zrobiło.

Odwiedził mnie znajomy z Warszawy, szliśmy ulicą Lipową. Zaczepiono nas, bo Tomek miał na sobie dżinsy, wtedy coś niezwykłego. Wsiedliśmy w dorożkę i nakręcono, jak jedziemy. Film ten robił Andrzej Chiczewski (reżyserował m. in. "Polonię Restitutę) i operator (mój znajomy) Tadeusz Rojsza, mieszka w Warszawie. Był pokazywany w telewizji, ale ja go nie widziałam, bo nie mieliśmy jeszcze telewizora.

Obejrzałam ten film dopiero po latach, gdy Tadeusz Rojsza przesłał mi kasetę z nagraniem wygrzebanym w archiwum, ale z filmu trwającego godzinę zachowało się tylko pięć minut. Szkoda. Ale i tak z sentymentem to oglądam. Widać już nowe domy, które zaczęły powstawać przy Sienkiewicza, fontannę , wodopój przy Rynku Kościuszki i nas jadących przez miasto dorożką.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny