Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła nr 11 im. Kornela Makuszyńskiego obchodzi w tym roku jubileusz 90-lecia

Alicja Zielińska
Wycieczka parostatkiem po Wiśle słuchaczek Żeńskiej Szkoły Architektury. Ta na górze to moja starsza siostra Pojata. Miała oryginalne starolitewskie imię – Pojałta.  (od lewej)
Wycieczka parostatkiem po Wiśle słuchaczek Żeńskiej Szkoły Architektury. Ta na górze to moja starsza siostra Pojata. Miała oryginalne starolitewskie imię – Pojałta. (od lewej)
Warto przy tej okazji przypomnieć też postać przyjaciela pisarza, rysownika Mariana Walentynowicza. Bo to na podstawie jego przeżyć powstały słynne "Przygody Koziołka Matołka" - mówi Maryna Mineyko. - A był on także wykładowcą w Żeńskiej Szkole Architektury, której jestem absolwentką.

Maryna Mineyko, rocznik 1919. Z dumą podkreśla swój wiek, bo porusza się z taką werwą, że znacznie młodsi od niej mogą jej pozazdrościć kondycji i pogody ducha. Pokazała nam swoje zdjęcia z tamtych lat i opowiedziała o nauce w tej renomowanej i jedynej takiej szkole w Polsce.

Żeńska Szkoła Architektury im. Stanisława Noakowskiego powstała w 1927 r. Założył ją Władysław Jastrzębski.

Objechał cały świat

- Mój ojciec, Tadeusz Pluciński, który też był architektem, przyjaźnił się z Jastrzębskim i miał w tej szkole również zajęcia - wspomina. - Jednym z wykładowców był Marian Walentynowicz, znakomity rysownik i pedagog. Sławę przyniosły mu właśnie ilustracje do wierszowanych "Przygód Koziołka Matołka" Kornela Makuszyńskiego. Później zilustrował też inne książki dla dzieci: "Baśnie" Andersena, "Baśnie" braci Grimm, "Baśnie z tysiąca i jednej nocy".

Miał z nami przedmioty: kompozycja szczegółów architektonicznych i dekoracja wnętrz. Jego wykłady i ćwiczenia to była jedna wielka przygoda intelektualna - mówi z zachwytem pani Maryna.

Walentynowicz uwielbiał podróże, objechał cały świat i fantastycznie o tym opowiadał. Rysował na tablicy różne zabawne sytuacje. Wszystkie chodziłyśmy pilnie na jego zajęcia. Z przyjemnością się go słuchało. A co do Koziołka Matołka, nie ulegało wątpliwości, on po prostu pod tą postacią przedstawił własne przeżycia, a Kornel Makuszyński odpowiednio je podkoloryzował i spisał wierszem - jest przekonana pani Maryna.

Uczyłam się i pracowałam

Szkoła mieściła się w budynku Państwowej Szkoły Budownictwa przy ulicy Wspólnej 81. Zajęcia odbywały się po południu. - Ja zaczęłam naukę w 1936 roku, niebawem mój ojciec ciężko zachorował, musiałam pomóc w utrzymaniu domu. Z rana więc pracowałam. Byłam zatrudniona w firmie, która budowała Ursus.

Do moich obowiązków należał nadzór nad rysunkami technicznymi, wydawałam je majstrom. Przygotowywałam też rachunki z wykonanych robót i następnie uczestniczyłam z ramienia firmy przy ich sprawdzaniu.

Do domu wracałam około 21. I cóż, do północy dużo czasu - siadałam do książek. Nie miałam wyjścia. Ale nie narzekałam. Jak człowiek chce, to wszystko można pogodzić. Ja zresztą to lubiłam, nauka i praca były dla mnie przyjemnością.

Solidna i wymagająca

Naukę ze mną rozpoczęło 20 osób, ukończyło 13. Słuchaczki najczęściej odpadały na pierwszym roku. Profesorowie widząc brak zdolności, wprost oznajmiali takiej osobie, względnie jej rodzicom, o bezcelowym dalszym uczęszczaniu na zajęcia. Tak była stawiana sprawa, mimo że szkoła utrzymywała się wyłącznie z czesnego. Nikt w tamtych czasach nie dawał żadnych dotacji.

Żeńska Szkoła Architektury miała ogromne wzięcie - mówi z dumą Maryna Mineyko. - Wykładowcami byli profesorowie politechniki i Akademii Sztuk Pięknych.

Przed wojną architekci woleli w swoich pracowniach zatrudnić właśnie osobę po tej szkole aniżeli po politechnice, ponieważ byłyśmy bardzo solidnie przygotowane do zawodu.

Ja skończyłam naukę w czerwcu 1939 roku i od razu otrzymałam propozycję pracy. Miałam być kierownikiem działu technicznego magistratu w Sandomierzu. Dlaczego akurat tam? To też ciekawe - podkreśla. - Absolwentka naszej szkoły pracowała w Gdyni, jej dyrektor dostał nominację na burmistrza Sandomierza i specjalnie ją wysłał do Warszawy, by spośród uczennic, które właśnie zakończyły edukację, wybrała mu pracownicę.

Miałam dobre oceny, a poza tym wiele działałam społecznie. Jako prezes Bratniaka na studiach przygotowywałam zajęcia z obrony przeciwlotniczej, bo, niestety, już się czuło, że może być wojna. I ta pani zdecydowała się na mnie. Pojechałam do Sandomierza w lipcu. I długo nie popracowałam. Przyszedł 1 września. Pamiętam, odbieram telefon i w słuchawce słyszę: Ogłoszono pogotowie wojenne. A za pół godziny straszna wiadomość: Wojna! I wszystko się zawaliło. Za każdym razem, jak to wspominam, mam gęsią skórkę - dodaje ze smutkiem Maryna Mineyko.

A Marian Walentynowicz w czasie wojny został korespondentem 1. Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Napisał o tym książkę "Wojna bez patosu". Zmarł w 1967 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny