MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Shoping po białostocku

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Reklama zakładu Adolfa Krauzego z 1936 r.
Reklama zakładu Adolfa Krauzego z 1936 r.
Spece od marketingu głowią się i pocą, jak tu wcisnąć cokolwiek klientom, i to z takim skutkiem, aby ci byli przekonani, że promocja z końcówką 99 była jedyną okazją. Przyglądam się temu z lekkim pobłażaniem, bo to przecież cały czas szukanie naiwnych. Ale i dawniej nie było inaczej.

Szła jesień 1935 r. Co przezorniejsi już dawno obszyli się w jesionki, zimowe pelisy i nieodzowne przy tych kreacjach wełniane czapki i szaliki. Ale na zapominalskich czekały promocje. Na Lipowej tuż przy Rynku, pod dwójką, miała sklep z wełną i włóczką niejaka Kapłanowa. Pewnego listopadowego dnia wywiesiła ona na swoim sklepie ogłoszenie, które wprawiło białostoczan w zdumienie. Wypisała bowiem, że "przy kupnie pokazuje wszystkie gatunki bezpłatnie". Miejscowi dowcipnisie podchwycili wnet tę myśl zapytując, czy przed tą promocją Kapłanowa kazała płacić za oglądanie towaru. Jeśli tak, to "słuchajcie, słuchajcie. Wielka okazja w sklepie p. Kapłanowej!"

Równie ekscytujący w nowoczesnym podejściu do handlu był Adolf Krauze. Prowadził on Zakład Elektro-Mechaniczny przy Kilińskiego 6, w budynku stojącym w podwórzu za pałacykiem gościnnym. Otóż tenże Krauze w listopadzie 1935 r. wprowadził do Białegostoku światowo brzmiący "shoping". Zdziwionym mieszkańcom tłumaczył, że "wielkie magazyny New Yorku wyznaczają pewne godziny trzy razy w tygodniu na tak zwany shoping - na zwiedzanie i oglądanie towarów bez obowiązku kupna". W tych to godzinach sprzedaż była wstrzymywana, a ekspedienci tylko pokazywali i demonstrowali towar zdejmowany z półek.

Nic Krauze nie wspominał o stoiskach monopolowych. Czy tam też wprowadzano nowoczesne metody promocji? Sam sprzedawał radioodbiorniki. Na inaugurację białostockiego shopingu sprowadził partię najnowszych modeli aparatów Telefunkena - Ambasador i Specjal. U Krauzego hasłem reklamowym było "Radjonabywcy! W imię własnego interesu powinniście wypróbować szereg aparatów". No i interes się kręcił.

Na jeszcze lepszy pomysł wpadł Izrael Fajgin. Na upalne lato 1936 r. wyszykował lodonośny samochód anonsowany też jako "Lodo-car". Wziął Fajgin półciężarówkę Berliet. Na platformie urządził coś w rodzaju budki z lodami. Miała kolorowe szyby i umieszczony po obu stronach napis:"Lody maszynowe i napoje chłodzące". Zamysłem Fajgina, oprócz krążenia po centrum miasta, było dostarczanie "słodkich, a chłodzących specjałów" na plaże w Jurowcach i na Dojlidach, do Zwierzyńca i do popularnych podmiejskich letnisk. Białostoczanie z miejsca zaakceptowali ten sposób sprzedaży. Szczególną popularnością cieszyły się "prasowane lody w opakowaniu papierowym". Pojawienie się tego kolorowego samochodu na ulicach Białegostoku wzbudzało "zrozumiałą sensację i skupiało dookoła siebie chmary gapowiczów". Zawistnie na taką konkurencję na kółkach patrzyli właściciele sklepów. A było o co się bić. Jak obliczono, mieszkańcy Białegostoku w upalne dni wypijali 4 tysiące litrów rozmaitych napoi chłodzących i zjadali 2 tysiące porcji lodów.
Ale prawdziwa sensacja w marketingu dopiero miała nadejść. Wiosną 1936 r. Białystok obiegła wiadomość, że "wkrótce ma powstać magazyn typu tzw. a prix uniques". Niezorientowanym w światowych trendach tłumaczono, że w sklepach takowych wszystkie towary są "po cenie jednolitej". Czyli to, co i dziś, takie "wszystko po 5 zł". Ale 75 lat temu ta nowość szokowała białostoczan. Pisano, że "system ten został rozwinięty do maximum w Ameryce, gdzie słynne Woolworth posiadają tysiące filii, w Anglii Max i Spencer, w Niemczech Ka-We-De, w Paryżu i na Riwierze". Ale pomimo tych światowych rekomendacji żywione były pewne obawy, że w Białymstoku "magazyn taki prawdopodobnie od razu zbankrutuje".

Po drugiej wojnie światowej, choć czasy może były mało biznesowe, więc nikt nie przypominał żadnych shoopingów i temu podobnych, Białystok znów zadziwił wszystkich. Oto w 1956 r. na Lipowej, tuż obok kina Pokój, otwarty został pierwszy w Polsce sklep samoobsługowy. Nazwany był swojsko "Sam". I znów dowcipnisie żartowali, że wszystko jest świetnie, gorzej przy kasie. Choć byli też i tacy, którzy wierząc w siłę i rączość swych nóg, z powodzeniem omijali ten nieprzyjemny, ostatni element wizyty w sklepie. Jak shopping, to shopping. Obowiązku kupowania nie ma!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny