Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Plaga szczurów w okolicach dworca kolejowego

Włodzimierz Jarmolik
Szczurze bractwo, jak prasa  nazywała  osobników myszkujących w tych rejonach, rozpleniło się nad podziw i w swych działaniach było szczególnie pazerne i zuchwałe.
Szczurze bractwo, jak prasa nazywała osobników myszkujących w tych rejonach, rozpleniło się nad podziw i w swych działaniach było szczególnie pazerne i zuchwałe. Archiwum/Polskapresse
Na przedwojennym dworcu białostockim miejscowi złodzieje interesowali się nie tylko kieszeniami i bagażami pasażerów PKP, ale również zawartością stojących na bocznicy wagonów towarowych i dworcowych składów.

Najpierw łupem, który interesował kolejowych szczurów, był węgiel. Uboższa ludność Białegostoku chętnie nabywała u złodziei taniej, niż oficjalnie. Tak było zwłaszcza zimą. Później z wagonów i magazynów zaczęły znikać towary przemysłowe i spożywcze.

W pierwszej połowie lat 20. fala grabieży na białostockich torach doszła do takich rozmiarów, że została powołana specjalna grupa śledcza z kierownikiem komisariatu dworcowego, Franciszkiem Pierso na czele. Szybko okazało się, że oprócz drobnych płotek, które przez swoją amatorszczyznę szybko wpadały w sieci policyjnych obław, w okolicach dworca działało kilka dobrze zorganizowanych i doświadczonych szajek złodziejskich. Na czele jednej stali bracia Piotr i Józef Święciccy z ul. Grunwaldzkiej, inną z kolei kierowali braciszkowie Jakubowscy, zameldowani w Starosielcach. W końcu i na nich przyszła kryska.

Pierwsi wpadli Święciccy ze swoimi kompanami. Zimą 1924 r. w Białymstoku spadło masę śniegu. Dla grupy kierownika Pierso dawało to wspaniałe możliwości do tropienia podejrzanych śladów wokół dworca. Te zaś uporczywie prowadziły na ul. Grunwaldzką. Wkrótce w kilku domach dokonano niespodziewanych rewizji. Ich efekt był oszałamiający.

W obejściu Święcickich odkryto worki cukru, dziesiątki kilogramów mięsa wołowego pochodzącego z ostatniego skoku na składy przydworcowe. Kiedy poszperano w okolicach meliniarzy, zwłaszcza w domu Władysława Abramowicza przy ul. Pokornej, połów był jeszcze okazalszy. Policja ze specjalnych skrytek wyciągała zapieczętowane skrzynie z papierosami, wojskowe buty i pasy, kupony rozmaitych materiałów. Wszystko to trafiło do policyjnego depozytu, jako dowody przestępstwa. Wiosną 1924 r. odbył się w Białymstoku głośny proces bandy braci Święcickich. Na ławie oskarżonych zasiadło kilkanaście osób. Wyroki były niezbyt wysokie - od 1 roku do 1 miesiąca pobytu za kratkami.

Z braćmi Jakubowskimi była trudniejsza sprawa. Oni sami pracowali na dworcu, jako siła fizyczna przy rozładowywaniu wagonów z ciężkich pak i skrzyń. Potrafili dokładnie rozpoznać pakunki ze szczególnie atrakcyjną zawartością. Odpowiednio nimi manipulując, umieszczali je w rozlicznych zakamarkach pomieszczeń składowych. W nocy, wraz z innymi członkami szajki, asekurowani przez przekupionego strażaka, wynosili łupy na zewnątrz. Podstawiona platforma wiozła cały majdan do melin w Starosielcach i na Marczuku.

Ale i przy demaskowaniu tej szajki grupa komendanta Pierso stanęła na wysokości zadania. Na początku 1925 r. przeprowadzono gruntowne rewizje w podejrzanych miejscach. Czego tam nie znaleziono. Zagraniczne plusze, wełny i dywany, kapy na łóżko, buty wszelkich rozmiarów. Śledztwo ciągnęło się prawie dwa lata. Dopiero na początku 1927 r. bracia Jakubowscy i ich kamraci usłyszeli wyroki. Najwyższy brzmiał - rok więzienia.

Kolejowi złodzieje działali również na pobliskich stacjach. Przodowały w tym zwłaszcza Łapy. Kradzieży dokonywano w warsztatach kolejowych, jak też w składach opałowych. Szczególnie "kamforyzacja" węgla przybrała niespotykane rozmiary. W 1934 r. policja trafiła na trop szajki działającej od kilku ładnych lat. Jej szefem był sam kierownik działu opałowego Ignacy Perkowski. Węgiel kradziono bardzo sprytnie. Skorumpowany pracownik obsługujący wagę ważącą wagony, tak nią manipulował, aby te były jak najcięższe. Później przestępcy bez obaw wynosili z ładunku różnicę wagową. Było tego zazwyczaj kilka ton. Mniejsi spryciarze kradli węgiel na inny sposób. Ponieważ mieli prawo do węglowych deputatów, tak kombinowali, aby w ich skrzyniach było kilka kilogramów więcej.

Swoje działki z węglowego procederu mieli też urzędnicy składowej kancelarii. Nic dziwnego, że do Łap po opał przyjeżdżali mieszkańcy ze wszystkich okolicznych wsi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny