„Jeśli coś kupiliście, to z pewnością przywiózł to kierowca ciężarówki” mówi do rozgorączkowanego tłumu Jimmy Hoffa (bezbłędny Al Pacino). A takim kierowcą ciężarówki jest właśnie Frank Sheeran (genialny Robert De Niro). Uwaga, kierowcą, nie mechanikiem. Ten drobny szczegół zaważy na całym jego życiu. A z czego wynika? Zdaje się ze zwykłego braku wykształcenia i konieczności związania końca z końcem. Bo młodość zabrała Frankowi wojna. Nie zawsze piękna, szczególnie kiedy musiał mordować jeńców. I tę sztukę, jak się okaże, w przeciwieństwie do dbania o ciężarówkę, opanował do perfekcji. W powojennej Ameryce jemu podobnych jest sporo. Słabo wykształconych, harujących ponad siły. To oni stają się celem sprytnych przywódców związków zawodowych. A żaden związek w kapitalizmie nie utrzyma się bez składek. Kto będzie miał więcej członków, więcej zbierze, a na co wyda…
I tu polski widz może doskonale zrozumieć pokazywane w tylu innych filmach powiązania amerykańskich związkowców z mafią. Wzajemny układ sił, świadczenia i walka o władzę są tak naprawdę głównym motywem filmu „Irlandczyk”. Sheeran jest tylko zwykłym malarzem domów (co w mafijnym slangu oznacza, iż strzelamy w głowę z bliskiej odległości, a rozpryskująca się krew znaczy ścianę), ale ma niepowtarzalną szansę przyglądać się wewnętrznym walkom w pływy między charyzmatycznym związkowcem i mafiosami. I kiedy ogląda się te puszenie kogutów, aż strach pomyśleć, jak negocjują wybierani przez nas do sprawowania w naszym imieniu demokratycznych rządów tak zwani politycy. A mam wrażenie, że nie różnią się zbyt wiele od Russella Bufalino (znakomity Joe Pesci) i jemu podobnych typków spod ciemnej gwiazdy. Zwykły świat toczy się gdzieś obok, zachęcani populistycznymi hasłami walki z korporacjami robotnicy wiwatują, ale to mafia pożycza z ich składek pieniądze na swoje inwestycje. A Hoffa w kółko skanduje: „solidarność, solidarność”.
Tymczasem Frank Sheeran u schyłku życia chce pogodzić się z Bogiem, bo córki od niego się odwróciły, przyjaciele w zbrodni odumarli, nawet na przeprosiny jest już za późno. Wierzy, że robił to wszystko dla rodziny, by żyło im się dostatniej, ale co usłyszy od Świętego Piotra? Tego nie wie i Martin Scorsese. „Irlandczyk” mimo trzyipółgodzinnej projekcji mija błyskawicznie – jak życie, zatem warto się na bieżąco zastanawiać nad konsekwencjami swoich czynów i wyborów, by u schyłku życia nie szukać współczucia – jak ów tytułowy „Irlandczyk”.
Źródło:Associated Press
Zobacz Q&A z o Tomaszem Jacykowem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?