Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Howieny pełne zabytków

Marian Olechnowicz [email protected] tel. 085 715 45 45
Stary carski budynek koszarowy rzeźbieniami przyozdobił pan Kornik
Stary carski budynek koszarowy rzeźbieniami przyozdobił pan Kornik Fot. Marian Olechnowicz
Trudno tutaj trafić. Ale jednak. Na siedmiu hektarach znajdują się ciekawe, zabytkowe budynki, zaś na swobodzie żyje kilkadziesiąt gatunków zwierząt i ptaków. Można też dobrze wypocząć.

Z Białegostoku całkiem jest blisko, bo zaledwie 15 kilometrów, a z Łap 17.
Majątek Howieny leży na skraju wsi Pomigacze, w gminie Turośń Kościelna. Przed kilkoma wiekami stała w tym miejscu karczma żydowska. Obok przebiegał trakt kupiecki. Jeszcze i dziś można w ziemi znaleźć resztki ceglanej podmurówki, a nawet monety.

Przyjeżdżają więc nie tylko turyści. Tuż za bramą, przy starej chacie przysypanej śniegiem kręci się fotograf. Robi pamiątkowe zdjęcia Oliwii i Adrianowi, młodemu małżeństwu z Wysokiego Mazowieckiego.

- Zaraz sprawdzę, ile było u nas ślubnych sesji zdjęciowych - mówi Marek Mancewicz, właściciel gospodarstwa i spogląda na ścianę tuż przy drzwiach. - Córki za każdym razem dostawiają kreskę. Nawet któraś z nich podliczyła ubiegły rok. Odwiedziło nas siedemdziesiąt pięć młodych par.

Gospodarz zaprasza do domu, bo na dworze zimno. Wszystko jest tutaj stare i oryginalne: drzwi, stół, krzesła, kredensy, kufry i szafki.

Uratowali zabytki

- W cieple łatwiej rozmawiać. Potem możemy się przejść - mówi gospodarz. - Nasz dom był kiedyś plebanią, która stała Turośni Kościelnej. Stajnie też kupiliśmy od księdza.

Wszystko jest tu zabytkowe. Stół przy którym siedzimy, chodniki na podłodze, kredens przy ścianie, lustra i kufry posażne. Salon przestronny i ciepły, choć w kominku dawno dopaliły się szczapy drewna. Marek Mancewicz nie ma zbyt dużo czasu, bo przecież robota nie może czekać. Jednak z chęcią opowiada o zgromadzonych zabytkach.

- Nie chcemy u nas żadnych podróbek. Wszystkie obiekty są stare i mają swoją ciekawą historię - zaczyna wyliczać. - Pod lasem postawiliśmy karczmę na ponad dwieście osób. Trzydzieści sześć metrów na szesnaście. Solidne, zdrowe modrzewiowe drewno. Ma prawie sto lat. Kiedyś stała w carskich koszarach pod Kleszczelami. W czasie wojny Niemcy urządzili szpital wojskowy. Po wojnie był to magazyn. Roboty włożyliśmy dużo, wyposażyliśmy wnętrze.

Ładnie jest teraz.

Przed kilkoma laty Mancewiczowie wypatrzyli zaniedbany wiatrak, który stał w Bojarach. Kupili go, przewieźli i całkowicie zrekonstruowali. Jest niezłą atrakcją dla wycieczek szkolnych. W samym środku gospodarstwa wzrok przykuwa chata kryta strzechą, grubo ponad stuletnia. Obok zaś kryte czerwoną dachówką typowe domostwo wiejskie.

- W tym domu mieszkał jeszcze przed trzema laty poprzedni właściciel - mówi pan Marek. - Odwiedza nas często, gdyż nie wyprowadził się zbyt daleko. A starą chatę ściągnęliśmy aż z Niewina Borowego, w gminie Wyszki. Na wiosnę poprawimy poszycie dachu. W środku nie mamy zamiaru nic zmieniać. Tylko dobudowaliśmy kominek. Może będziemy udostępniać turystom na noclegi. Na lewo od domu stoi budynek, który zakupiliśmy aż w Porębie niedaleko Ostrowi Mazowieckiej.
Kiedyś znajdowała się w nim plebania, potem przed długie lata komisariatom MO i jakiś sklep: - Istna ruina, ale drewno było zdrowe. Mieliśmy z tym nie lada kłopoty - ciągnie pan Marek. - Opłaciliśmy zakup w gminie, ściągnęliśmy samochody ciężarowe, załadowaliśmy… A tu nagle mieszkańcy Poręby nie chcieli nas wypuścić, bo ktoś wpadł na pomysł, że urządzą muzeum wiejskie. Ale zdążyliśmy odjechać. Kuźnię z Poręby też przywieźliśmy. Drewnianą wieżę obserwacyjną kupiliśmy od strażaków z Turośni. Jeszcze podziękowali za sprzątnięcie im placu. Po odnowieniu służy gościom do oglądania krajobrazu.

Ma też Marek Mancewicz swój akcent rodzinny, czyli kuźnię dziadka Piotra, która niegdyś stała we Wnorach Starych. W Lubejkach zakupił wędzarnię ze składówką i piecem chlebowym. Jeden duży drewniak został ściągnięty z ulicy Warszawskiej w Białymstoku. I też przerobiony na karczmę i zajazd, z czterdziestoma miejscami noclegowymi.

Córki jak malowanie

Nie ma gospodarz czasu na dłuższą pogawędkę. Musi jechać do Białegostoku. Po gospodarstwie oprowadza więc nas Kornik, rzeźbiarz i złota rączka, który pracuje w Howienach od kilku tygodni. Nie podaje swojego imienia ani nazwiska. Po prostu Kornik i to wystarczy. Prowadzi nas do zwierzyny. Przy owieczkach kręci się Laura, najmłodsza córka Mancewiczów. Widać, że nie lubi siedzieć przy komputerze i zna się na pracy.

Starsza Natalia, studentka filologii angielskiej, zajmuje się organizacją imprez. Do Howien prawie codziennie ktoś przyjeżdża na kuligi, ogniska lub potańcówki przy dobrej muzyce i stołach zastawionych regionalnym jadłem. Rozalia i Kamil, chociaż również się uczą, też wiedzą co mają robić w Howienach.

- Nie ma na świecie tak dobrych i ślicznych dzieci - krótko komentuje Kornik i mruga okiem do Natalki.

Jak w arce Noego

A zwierzyny uzbierało się w Howienach co niemiara. Spacerują więc lamy, alpaki, daniele, kozy z rogatym capem na czele. Jest ich tutaj aż sześć gatunków. W stadzie owiec przybyło uroczych maleństw. Po podwórzu przechadza się oślica Marta, biegają kucyki i rasowe konie pod siodło. Jednak najwięcej jest królików. Do tego kaczki, łabędzie i dwa bociany nieloty.

- Pan Marek codziennie skarmia kilka kilogramów wątróbki - tłumaczy Kornik. - Tyle potrzebują bociany i łabędzie. Do tego duże ilości siana, słomy, ziemniaków i marchwi. Zwierzyny zwoływać do gromadki specjalnie nie trzeba. Wystarczy kilka marchewek wziąć do ręki. Wszystkie się zbiegną. Lamy nie lubię. W okna zagląda, namolna jest i opluć potrafi. Capa też nie lubię, bo czuję jego smród już od bramy. A oślica jest chyba większym osłem ode mnie- śmieje się nasz przewodnik po Howienach- Najsympatyczniejsza jest Mućka, czyli szkockiej rasy krowa, cała kudłata. Takie z niej miłe pieścidełko - dodaje Kornik.

- I ja też ją uwielbiam - wtóruje mu Natalia. - Jak ona wspaniale przyjaźni się z kozą. Nie odstępują siebie ani na chwilę. I spacerują noga przy nodze.

Kornik zaprasza na spacer. Zaglądamy w różne zakamarki. Wszędzie mnóstwo eksponatów: kołowrotki, wialnie, warsztaty tkackie, garnki, trąbki, akordeony...
Nie da się wszystkiego zobaczyć, ani tym bardziej pokazać w ciągu dwóch lub nawet trzech godzin. Tyle jest różnych historycznych ciekawostek. Trzeba koniecznie przyjechać, kiedy będzie cieplej i nieco się zazieleni. Ale wcześniej warto umówić się na dłuższą pogawędkę z Kornikiem, bo to człowiek naprawdę nietuzinkowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny