Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom jak grobowiec

Agnieszka Domanowska [email protected]
Małe dzieci zginęły we śnie. Matka, gdy je póbowała ratować. Czwartkowa tragedia wstrząsnęła podbiałostockimi Fastami.

Strażacy wynieśli zwłoki dwuletniego Patryka, o rok starszego Pawła, czteroletniego Kamila i pięcioletniego Daniela, a także ich 25-letniej matki. - Zadymienie było ogromne. Niewiele pomagały latarki. Po omacku znajdowaliśmy kolejne ciała i wynosiliśmy je w nadziei, że żyją - mówią strażacy.
- Nigdy nie zapomnę tych malutkich, nadpalonych ciał i zaciśniętych rączek. To był straszny widok - mówi jeden z policjantów, który był na miejscu.

Co się stało?

W czwartek około godz. 18 na parterze domu byli dziadkowie. Chłopcy bawili się na piętrze. Byli sami. Ich matka była na podwórzu.
- Pierwszy płomienie zauważył pracownik zakładu wulkanizacyjnego, który znajduje się tuż obok. Usłyszał jak pęka szkło. Wtedy języki ognia były już na zewnątrz. - opowiada młodszy brygadier Jan Rabiczko, zastępca komendanta miejskiego straży pożarnej. - Podejrzewam, że już wtedy dzieci mogły nie żyć.
Kiedy babcia zorientowała się, że wybuchł pożar, zaczęła krzyczeć. Matka rzuciła się do domu. Chciała ratować synów. Wprawdzie udało się jej przez płomienie dostać się do środka, do pokoju, gdzie były maluchy, ale drogę powrotną zamknął jej już ogień.
- Została razem z dziećmi. Prawdziwa matka! - komentowali wczoraj sąsiedzi. - To była dobra rodzina. W tym domu mieszkały cztery pokolenia. Teraz ten dom wygląda jak grobowiec!

Przyczyny?

Z policyjnych ustaleń wynika, że ojca chłopców nie było w domu. Był nietrzeźwy. Miał 0,71 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że to nieuleczalnie chory mężczyzna.
- Ustalamy dlaczego wybuchł ten pożar. Przez cały czas pracują biegli i specjalnie powołana komisja - zapewnia komisarz Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy podlaskiej policji.
- Mogę tylko podejrzewać, że ogień powstał albo na korytarzu albo w łazience. Jest też prawdopodobne, że w domu znajdowało się niesprawne urządzenie elektryczne. Jednak za wcześnie by rozmawiać o przyczynach - mówi komendant Rabiczno.

Pięć godzin piekła

Pierwsze wozy gaśnicze były na miejscu po sześciu minutach. Strażacy, którzy w aparatach powietrznych wchodzili na płonące poddasze mówili o małych pomieszczeniach i wąskim korytarzu.
- To była bardzo trudna akcja. Ogromne zadymienie, a na dodatek wejście przez balkon utrudnione, bo zawaliły się tam meble. Strażacy na kolanach przeszukiwali pomieszczenia - mówi komendant Rabiczko. - Dzieci leżały na kanapie, obok klęczała ich matka. Tak ich zastaliśmy.
Ratownicy dopiero po kilkunastu minutach strażacy wynieśli pierwszego, najmłodszego chłopca. Natychmiast trafił on do karetki pogotowia ratunkowego.
- Nie podejmowaliśmy reanimacji. To dziecko już nie żyło. Było najmocniej ze wszystkich poparzone - mówi Ryszard Wiśniewski, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. - Podejrzewam, że wszystkie ofiary najpierw zatruły się dymem. Pozy w jakich były wynoszone dzieci, mogą świadczyć tylko o tym, że maluchy zostały zaskoczone przez płomienie we śnie.
Akcja gaśnicza trwała blisko pięć godzin. 38 strażaków zmagało się z żywiołem - spaliło się poddasze i wyposażenie tej części domu. Wstępnie oszacowano straty na 50 tysięcy złotych. Jeszcze wczoraj rano strażacy dogaszali zgliszcza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny