Sposobem otwarcia zamkniętych drzwi było podrobienie klucza. W świecie przestępczym zwano to pasówką. Najpierw należało zrobić przy jakiejś okazji odcisk odpowiedniego klucza w cynku czy wosku. Podrabianiem klawiszy, czyli fałszywych kluczy parali się w białostockim światku przestępcy zblatowani, doświadczeni ślusarze. Później, ta czy inna szajka złodziejska wykorzystywała je podczas skoku. Taki skok wymagał oczywiście wcześniejszego rozpoznania. Nikt nie mógł przeszkadzać klawisznikowi w jego robocie. Ubezpieczała go zawsze znajdująca się w pobliżu tzw. świeca.
Cały okres międzywojenny w Białymstoku to pasmo pasówek, z którymi policja śledcza bardzo miernie sobie radziła. W kwietniu 1921 r. w nocy włamano się do biura Żydowskiego Towarzystwa Dobroczynności przy ul. Zielonej. Złodzieje wynieśli kasetkę z 200 tys. marek.
Z kolei dokładnie rok później ofiarą nieznanych sprawców padli właściciele sklepu komisowego przy ul. Kilińskiego, panowie Rybicki i Guzik. Tym razem klawisznicy zagarnęli towar na ponad pół miliona marek.
Lepiej mogli się obłowić złodzieje w mieszkaniach prywatnych należących do zamożnych białostoczan. Tutaj działał skutecznie wywiad środowiskowy. Kiedy latem 1923 r. Lejba Gorfinkiel z ul. Czystej wyjechał poza miasto, jego drzwi natychmiast zostały czysto otwarte, a opryszkom dostał się łup wartości pięć milionów marek.
Szczególnie wiele włamań do mieszkań miało miejsce w połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku. Ich nasilenie to wakacyjne miesiące. Na przykład w lipcu 1926 roku złodzieje ogołocili z wartościowych przedmiotów lokum Izraela Openheima przy ul. Poleskiej 29. Po powrocie z Druskiennik poszkodowany kuracjusz ocenił swoje straty aż na 8200 zł.
Kilka miesięcy później uszczerbku na mieniu doznał Hirszo Kagan z ul. Dąbrowskiego. Przepadło trzy tysiące zł gotówką, kilkadziesiąt dolarów oraz pudełko po dziecięcych bucikach wypełnione srebrnymi monetami.
Oczywiście kradzieże mieszkaniowe przeplatały się z włamaniami do innych obiektów. Nagminnie oczyszczano składy i sklepy miejscowych kupców. Przykładem niech będzie ten oto wyczyn klawiszników: w październiku 1927 roku zajęli się oni składem Tachela Żółtego przy ul. Żelaznej. Po sforsowaniu drzwi wynieśli z niego dwie skrzynki mydła, worek jęczmienia, kilka kożuchów i kilka par butów. W tym przypadku policja stanęła na wysokości zadania i ujęła sprawców. Okazali się nimi bracia Mones i Abram Śliwka.
Innym sposobem otwarcia drzwi przez włamywacza było posłużenie się wytrychami, czyli szpyrakami. Przedwojenni złodzieje korzystali z ich dwóch rodzajów. Angelsztyft był to wytrych do otwierania zamka o dwóch zapadkach, z kolei fekcjoner to zestaw 12 kluczy do zamków zapadkowych. Tych ostatnich, również na bruku białostockim, używali przede wszystkim włamywacze o sporym doświadczeniu i stażu pracy. O wartości tego kompletu wytrychów dowiadywano się zwykle w więzieniu. Produkowali go głównie specjaliści warszawscy.
W pierwszej połowie lat trzydziestych grasowała po białostockich mieszkaniach szczególnie zuchwała grupa włamywaczy. Eksperci z wydziału śledczego bezbłędnie rozpoznawali w otwartych zamkach ślady tych samych wytrychów. Znakiem firmowym tej szajki były też przedmioty, którymi się interesowała - futra i biżuteria. Włamywacze nie gardzili oczywiście również gotówką, zwłaszcza w dolarach, ale i w złotówkach. Zostały wówczas otwarte drzwi do mieszkania Mojżesza Wałacha z ul. Żydowskiej - strata 4 tysiące złotych, Izaaka Goldberga, Poleska 9 - brak biżuterii na 1000 zł, czy Władysława Bogdana z Szosy Południowej, gdzie przepadły futra, biżuteria, platery i dolary na sumę ponad 3 tysiące złotych.
Ale nie tylko za pomocą podrobionych kluczy i wytrychów złodzieje forsowali upatrzone drzwi. O tym jednak w następnym odcinku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?