Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulica Jurowiecka: Niezwykła historia

Adam Dobroński [email protected]
Wojna okrutnie obeszła się z Jurowiecką. To widok z wiaduktu w latach  50.
Wojna okrutnie obeszła się z Jurowiecką. To widok z wiaduktu w latach 50.
Nie spodziewałem się, że tak wielu białostoczan ma serdeczne odniesienia do ulicy Jurowieckiej. Dowodem są telefony i zaproszenia do rozmów. Jednak wciąż brakuje zdjęć.

Wiera Pawłow-Nalewajko ma wyjątkowo dużo do opowiedzenia, lubi i umie to czynić. Rozmowę zaczęła od lekkiej wymówki: "Tyle pan opowiedział o Jurowieckiej, a pominął posesję 24, na której mieści się obecnie kaplica adwentystów. To była nasza posiadłość. Może nawet jest nadal, bo w 1947 roku przyszło dwóch panów, zabrali księgi i kazali się wynosić. Mama poszła zapytać znajomego prawnika, co czynić, a ten udzielił dobrej rady: Niech pani siedzi cicho, bo dla takich mają wyjazdy do Rosji".

Senior Pawłow przybył z Riazania w epoce cara Mikołaja II, w celu służbowym, bo objął na białostockim dworcu znaczącą funkcję kasjera Kolei Warszawsko-Petersburskiej. Potem przejął restaurację dworcową, a już jako mąż białostoczanki Olgi zaczął inwestować w nieruchomości. Własnością Pawłowów stały się: kamienica oraz trzy domy drewniane przy Jurowieckiej. Do tego dodać jeszcze trzeba dom przy Fabrycznej 49 (rozebrany w 1975 r., obecnie tu Wyższa Szkoła Finansów i Zarządzania). W kamienicy z wysokim dachem mieszkało trzynastu lokatorów wiary mojżeszowej, tylko stróż Franciszek reprezentował społeczność katolicką. Przy domu stojącym frontem do ul. Ciepłej, mieścił się sklep mięsny.

Na moment zmienię epokę. Opisywana kamienica - o tym już Państwo wiecie - znalazła się w granicach getta, rodzina Pawłowów zamieniła się więc domami z Żydem Lewinem i osiadła przy Łąkowej 10. Kamienica była nowoczesna i szykowna, okupanci nie pozwolili w niej zamieszkać Żydom. Panem został tu jesienią 1941 r. Niemiec Müller, właściciel lub tylko zarządca fabryczki galanterii skórzanej (Fabryczna 20, stoi tu blok zamieszkały głównie przez rodziny pocztowców). A Żydzi gnieździli się w domu Pawłowów, stojącym obok kamienicy, frontem do Jurowieckiej. Tu matematyk z Wilna zaplanował schron, wykonany perfekcyjnie z przeznaczeniem dla 13 osób. Podczas likwidacji getta ukryło się w nim aż około 40 nieszczęśników. Przeżyli trzy miesiące.

Na podwórzu przy Jurowieckiej 24, po 26 lipca 1944 r. rozmieścili się "wyzwoliciele". Prawdę mówiąc ci czerwonoarmiści budzili współczucie, byli bardzo młodzi, niepewni swego losu. Leżeli pod drzewami, grali na harmoszce, czekali na rozkaz, by ruszyć na Berlin. Zaraz po przejściu frontu przyszło też dwóch partyzantów, ukrywających się przy ul. Ryskiej 4. Zwabił ich zapach chleba, bo na podwórku Pawłowów zaczęto piec ten rarytas. Składniki były następujące: zmielone starawe skórki z chleba, trochę mąki, kartofle, burak. To był znak powracającego życia. Wygłodzonym akowcom pani Olga dała przezornie najpierw kilka łyżek krupniku i kawy z kasztanów, które zbierano na cmentarzu ewangelickim przy ul. Pułkowej. Tak to wielka historia wciąż zawadzała o posesję numer 24.

No, to wróćmy do rodziny Pawłowów. Moja rozmówczyni przyszła na świat w 1934 r. (przepraszam za ujawnienia danych osobistych). Pamięta dystyngowane zabawy na podwórku. Ojciec, jak na rodowitego Rosjanina przypadło, smakował w herbacie z samowara i pasjami grał w karty. Na zakończenie towarzystwo zielonego stolika przechodziło do "durnia", gry bardzo popularnej w Białymstoku. Nikt nie chciał wyjść z piętnem "duraka", więc seanse karciane kończyły się nad ranem. Pan Włodzimierz lubił też opowiadać anegdoty, zwłaszcza o Puszkinie, które córeczka mogła tylko podsłuchiwać jednym uchem.

Pani Wiera także lubi anegdoty i jedną z nich zakończę dzisiejszą gawędę. Na ulicy Fabrycznej zamieszkał pan J. Był technikiem dentystycznym, ale w warunkach powojennej biedy i demokracji miał się za stomatologa. Zawód to był okrutnie popłatny, więc ów J. dorobił się samochodu, miał psa, a ludzie dobrze poinformowani plotkowali o pokaźnych zasobach złotego kruszcu. Pewnie dowiedziała się o tym pani W., żona taksówkarza, co to jako chyba pierwszy w Białymstoku padł ofiarą oprychów. No i zeszli się doświadczeni życiowo pan J. i pani W. Żyło im się miło, aż któregoś dnia wszystkie pacjentki zgłaszające się do gabinetu pani Wiery mały wypieki na twarzy i podwyższone ciśnienie. Atak nieznanej choroby? Nie, to były tylko objawy powszechnego oburzenia, jakie zapanowało w okolicy ulic Prowiantowej i Konduktorskiej.

Wedle szeptanych opowieści pani W. zgłosiła na milicję (obywatelską) kradzież złota. Funkcjonariusze przybyli, przeszukali dom i skarb rzekomo skradziony znaleźli. Opisali go dokładnie jako własność pani W. I o to właśnie chodziło! A co na to pan J.? Ano wrócił na Fabryczną samochodem, z psem - a jakże - tylko już bez złota i poczucia szczęścia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny