Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Temat na dobry film. Historia o tym, jak Polacy uciekali z niemieckiego obozu

Adam Czesław Dobroński
Drugie zdjęcie od góry. Grupa jeńców polskich i francuskich w obozie w Colditz. Kazimierz Sławiński siedzi pierwszy z lewej.
Drugie zdjęcie od góry. Grupa jeńców polskich i francuskich w obozie w Colditz. Kazimierz Sławiński siedzi pierwszy z lewej.
Zalewali się potem, mdleli. Drążyć ziemię na podkop można było tylko nocą. Łyżkami i kawałkami żelastwa. Kanałem spływały brudy i szczury.

Historię próby ucieczki z niemieckiego obozu w Colditz opisał na podstawie swoich przeżyć Kazimierz Sławiński. Przypomniała ją nam jego żona, Jadwiga Sławińska, która jest białostoczanką.

Kazimierz Sławiński to lotnik, autor 33 książek o łącznym nakładzie 1,5 mln egzemplarzy. Dwie z nich posłużyły do nakręcenia filmów fabularnych "Paryż - Warszawa - bez wizy" i "Jak rozpętałem II wojnę światową". Jako podporucznik pilot obserwator wykonywał we wrześniu 1939 r. loty w rejonie Wizny, co skłoniło go do napisania w 1964 r. tomiku "Bój pod Wizną", jednej z pierwszych publikacji poświęconej "Polskim Termopilom". Jest też autorem książki "Jeniecki obóz specjalny Colditz". Trafił on tam po próbie ucieczki z oflagu w Prenzlau.

Stary zamek

Na międzynarodowy karny obóz jeniecki Niemcy wybrali dawny zamek Colditz, umieszczony na skalistym wzgórzu, otoczony rzeką. Uwięzionym sprzyjały liczne zakamarki, minusem okazały się bardzo trudne warunki do robienia podkopów. Jeńców pogrupowano w kompanie narodowościowe: polską, francuską (tu byli i Belgowie), angielską, holenderską. Szefem kompanii polskiej został kontradmirał Józef Unrug, po nim funkcję tę przejął gen. bryg. Tadeusz Piskor.
Niemcom nie udało się skłócić jeńców umieszczonych w tym "Międzynarodowym Hotelu Turystycznym", jak w żartach nazywano obóz w Colditz. "Pensjonariusze" konspirowali, nawiązywali kontakty ze światem zewnętrznym, skutecznie zwalczano próby założenia agentury.

Pierwsze ucieczki

Polacy jako pierwsi podjęli próbę wykonania podkopu. Wykorzystali łatwość dostępu do obozowej kaplicy, liczyli na istnienie pod podłogą podziemnych lochów. Okazało się, że podobną inicjatywę przejawili Francuzi, ci utknęli na litej skale i wtedy zainstalowali w podkopie światło elektryczne. Wpadli, a przy okazji Niemcy wykryli i polskie dzieło.

Wniosek był prosty, trzeba się wzajemnie informować. Polacy pożyczyli więc Francuzom zbudowaną przez siebie maszynę do pisania, w rewanżu dostali aparat fotograficzny. Notabene, po konfiskacie tego aparatu zmontowali własny, z wykorzystaniem szkieł od okularów.

Każda nieudana ucieczka powodowała zaostrzenie kontroli i kary indywidualne. Postanowiono więc przygotowywać je staranniej, przerabiano mundury wojskowe na cywilne ubrania, wyrabiano "lewe" dokumenty.

Do wyrobu pieczątek przydatne okazały się płyty gramofonowe. Z nich też robiono guziki z dziurami wierconymi dentystyczną maszyną do borowania. Mundury marynarskie i lotnicze wystarczyło przefarbować i lekko zdeformować, piechurzy musieli szyć ubrania z koców, kradzionych materiałów, kupowanych lub nadsyłanych dodatków. W tej intencji jeńcy skradli nawet płaszcz i kapelusz delegatowi Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. W celu osłabienia czujności "gospodarzy" prowokowane fałszywe alarmy chowając się we wspomnianych zakamarkach zamku. Holendrzy wpadli na pomysł, by wykonać manekiny, które w razie rzeczywistej ucieczki trzymano na apelach w drugim szeregu. Liczący pospiesznie głowy uzyskiwali wynik zgodny ze stanem osobowym kompanii.

Łączność z krajem

Tajną drogą dotarł do Polaków list od komendanta ZWZ-AK gen. "Grota" (Stefana Roweckiego). Jego pierwsze słowa brzmiały "Nie jesteście osamotnieni". Zrozumiano, że trzeba stworzyć system łączności z krajem.

Do jej prowadzenia został wyznaczony ppor. Kazimierz Sławiński, zaprzysiężony jako "Sławek". Powstał system szyfrowy, wprowadzono tajne kody. "Sławek" wysyłał na otrzymywane adresy prywatne (musiał je zapamiętać) listy z informacjami o przygotowanych ucieczkach "ptaszków" (polskich oficerów) i "dorszów" (alianckich).

Odpowiedzi nadchodziły ukryte w kostkach maggi, puszkach imitujących konserwy, wetknięte w cebule, których Niemcy nie sprawdzali ze względu na silną woń. Wszywano też "grypsy" w materiały, pasemka papieru dzielono na dwie części i wkładano do kolejno wysyłanych paczek.

Podkop gigant

Czeski pilot Chaloupka przyniósł Polakom z kompanii brytyjskiej dokładny plan zamku w Colditz, wykonany na cienkim jedwabnym materiale. Potwierdzał on istnienie lochów i podziemnych kanałów. Podjęto więc decyzję budowy podkopu, zmontowano grupę, wysłano wiadomość do kraju.

W prace te zaangażował się i Kazimierz Sławiński. Kopiącym udało się dotrzeć do sztolni zawalonej kamieniami zalanymi zaprawą wapienną. Po miesiącu natrafiono na kanał biegnący pod pomieszczeniami kuchennymi. Uwierzono, że nim będzie można wydostać się poza obóz. Nie zważano na pogorszenie się warunków, bo kanałem spływały brudy, dno i ściany zalegał muł, a między odpadkami uwijały się tłuste szczury. Zaczęło się mozolne czyszczenie tej "arterii".
Robotę kontynuowano zimą, a trzeba było pracować w bieliźnie, bo ubranie przesiąknęłoby odorami. Jednocześnie przygotowywano arbeistrkarty. Nowy komendant niemiecki jeszcze bardziej zaostrzył rygor, tymczasem posuwający się kanałem napotkali na drodze studzienkę.

Byli zmęczeni, zalewali się potem, mdleli. Drążyć ziemię można było teraz tylko nocą, z pomocą łyżek i kawałków żelastwa. Kolejną niespodzianką okazała się metalowa krata z prętami o szerokości 20 mm. Udało się jednak pożyczyć od Anglików piłkę do metalu i pokonać tę przeszkodę. Tylko że kanał - już poza obozem - przechodził w rurę kamionkową o średnicy 30 cm, a ta wpadała do studzienki. Postanowiono przebić wyjście kanału na stok góry, co w skalistym podłożu musiało zająć około dwóch miesięcy.

I wówczas okazało się, że Oflag IV C ulega częściowej likwidacji, pozostaną w nim jedynie oficerowie brytyjscy. Ci przejęli podkop i kontynuowali pracę. Niestety, na tyle głośno, że całe przedsięwzięcie zostało wykryte, podkop zasypano i zabetonowano.

Kazimierz Sławiński znalazł się w obozie jenieckim w Woldenbergu (Dobiegniewie), tu doczekał końca wojny. Zmarł w 1985 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny