Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Truskolaski: Radni, którzy stanowią prawo, nie powinni go przekraczać ani naginać

Tomasz Maleta
5 grudnia 2014 r. Tadeusz Truskolaski tuż po złożeniu trzeciego ślubowania prezydenckiego
5 grudnia 2014 r. Tadeusz Truskolaski tuż po złożeniu trzeciego ślubowania prezydenckiego Wojciech Wojtkielewicz
O klimacie współpracy z klubem Prawa i Sprawiedliwości, mającym większość w radzie miasta, systemie sterowania ruchem, przyszłorocznych inwestycjach opowiada prezydent Tadeusz Truskolaski.

Kurier Poranny: Panie prezydencie, przez ostatnie 12 miesięcy rządził Pan Białymstokiem czy może raczej nim administrował?

Tadeusz Truskolaski: Wykonywałem swoje obowiązki w ramach uprawnień ustawowych. Do kompetencji prezydenta należy złożenie projektu budżetu. I taki projekt został przygotowany. Radni zmienili go w 1,50 proc. Niech sami Czytelnicy wyciągną z tego wnioski. Zresztą nie lubię słowa rządzić, bardziej wolę w tym kontekście użyć słowa „służyć”. Misja prezydenta ma charakter służebny wobec mieszkańców.

W styczniu, tuż po jednomyślnym - po raz pierwszy w czasie Pana służby - uchwaleniu przez radnych budżetu na 2015 rok, wyraził Pan nadzieję, że to dobrzy wróży przyszłej współpracy z większością w radzie miasta, która ukształtowała się po ubiegłorocznych wyborach. Jednak to, co nastąpiło w kolejnych miesiącach dalekie było od atmosfery wzajemnego zrozumienia i poszanowania.

Nie ulega wątpliwości, że faktycznie mieliśmy próbę sił. Może nie ze strony całej rady, ale poszczególnych radnych. Niektórzy z nich, a szczególnie przewodniczący niektórych komisji chcieli decydować o sprawach, o których nie powinni. Chciałbym też przypomnieć, że część uchwał np. w sprawie konsultacji społecznych została uchylona przez wojewodę jako niezgodne z prawem. Większość rządząca w radzie chciała wchodzić w kompetencje prezydenta. Tłumaczyliśmy to radnym podczas dyskusji w komisjach czy na sesji, ale, niestety, bez rezultatu. Rozstrzygnięcie wojewody nie pozostawiało cienia wątpliwości, kto miał rację. Wniosek jest prosty: jeśli radni będą działać zgodnie ze swoimi kompetencjami, wtedy pole do koncyliacji i współpracy znacznie się poszerzy.

Pana obóz nie pozostawał dłużny. Widać to było podczas dysput nad budżetem obywatelskim, konsultacjami społecznymi czy kartą seniora. Niektóre pomysły zgłaszaliście w kontrze do PiS, z kolei PiS odpowiadał tym samym. Dosłownie padał wet za wetem. Trudno mówić o kohabitacji.

Czy miała być z założenia?

Chyba tak, skoro białostoczanie podczas ubiegłorocznych wyborów zdecydowali tak, jak zdecydowali.

Oddając swój głos w wyborach trudno przewidzieć jaki będzie ostatecznie układ sił. On wynika z policzenia głosów i tak po prostu wyszło.

Panie prezydencie, w zasadzie ma Pan rację, ale przy założeniu, że gospodarz miasta wybierany jest już w pierwszej turze, czyli w tym samym dniu, co rada miasta. Pragnę przypomnieć, że gdy 30 listopada 2014 białostoczanie po raz trzeci obdarzyli Pana zaufaniem, wiedzieli od dwóch tygodni, że to PiS będzie miało samodzielną większość w radzie miasta.

Nie sądzę jednak, by oczekiwano stuprocentowej kohabitacji. Nigdy też nie deklarowałem, że będę ulegał wpływowi jednej grupy czy jednej siły politycznej. Pewne tarcia rzeczywiście występowały, ale nie były przeze mnie inspirowane.

Przykład przetargu na grunty dla szkółki piłkarskiej Jagiellonii na Krywlanach pokazał, że nie pozwoli Pan na ingerencję radnym tam, gdzie materia sprawy przynależna jest kompetencjom prezydenta?

Radni, którzy stanowią prawo, nie powinni go przekraczać ani naginać. W tym przypadku próbowali poprzez organy rady ograniczyć moje kompetencje lub podjęli naciski poprzez media, abym ograniczył zakres swoich uprawnień. Nigdy się na to nie zgodzę.

Przedstawiciele większości w radzie podkreślają, że ich największym sukcesem w tych dwunastu miesiącach było przywrócenie funkcji kontrolnej rady na poczynaniami magistratu.

Myślę, że radni chcą przypisać sobie coś, co w gruncie rzeczy funkcjonowało także w poprzednich latach. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej kadencji, kontrola była sprawowana przez całą radę lub komisję rewizyjną. Wbrew temu, co powiedział w wywiadzie dla „Porannego” przewodniczący Mariusz Gromko, że radni bezkrytycznie głosowali za projektami uchwał. Jeśli już to tylko wtedy, gdy były one wcześniej uzgodnione, z naniesionymi poprawkami. Zresztą nikt ich z miejsca nie odrzucał. Troszeczkę inaczej wygląda kuchnia pracy nad uchwałami, a inaczej jej efekt. Ale też nikomu z radnych w poprzednich latach nie przyszło do głowy, by chełpić się tym, że wykonują swoje obowiązki. One wynikają z ustawy.

Na ile na tym niedobrym klimacie swoje piętno odcisnęło nieudzielenie przez radę absolutorium dla Pana za wykonanie ubiegłorocznego budżetu?

Jeśli pan przewodniczący Mariusz Gromko nie wie, jak była porażka rady, to ją mu chętnie przypomnę: właśnie nieudzielenie absolutorium. Nie tyle porażka, co kompromitacja rady, a właściwie tych radnych którzy głosowali za uchwałą o nieudzieleniu absolutorium. Budżet 2014 roku był najlepiej wykonany z wszystkich podczas moich dwóch kadencji. W uzasadnieniu Regionalnej Izby Obrachunkowej jest wyraźnie napisane, że nie było żadnych podstaw uzasadniających decyzję o nieudzieleniu absolutorium. Widać wyraźnie, że większość w radzie miasta wykonywała jakieś dyspozycje polityczne. Ponadto była „odporna” na argumenty merytoryczne. I dlatego będę powtarzał, że się skompromitowała. Rada miasta nie jest od tego, by zwalczać prezydenta, ale by oceniać jego pracę w sposób obiektywny i bezstronny oraz by służyć miastu.

Pan też nie unikał konfrontacji, nominując na jednego ze swoich zastępców Rafała Rudnickiego. Musiał Pan mieć świadomość, że ten ruch będzie nie do zaakceptowania dla jego byłych kolegów. Tym bardziej, że radni PiS już podczas pierwszej sesji nie zgodzili się, by inny ich były działacz, a od roku szef Pana klubu - Marcin Szczudło, został wiceprzewodniczącym rady.

Ta ostatnia sprawa pokazuje, że deklaracje klubu PiS o współpracy już na wstępie okazały się słowami bez pokrycia. Jeśli natomiast chodzi o Rafała Rudnickiego, to być może jego nominacja była trudna do zaakceptowania dla radnych PiS. Być może i sam Rafał Rudnicki odczuwał z tego powodu jakiś dyskomfort. Uważam jednak, że bez względu na to, czy byłby moim zastępcą czy też nie, to stosunek klubu PiS do prezydenta miasta byłby identyczny.

Z drugiej strony na kolejnego, nowego zastępcę powołał Pan Roberta Jóźwiaka, działacza - popierającej do tej pory Pana - miejskiej Platformy Obywatelskiej. Jej liderzy podnosili, że Pana wybraniec nie miał partyjnej rekomendacji do piastowania tej funkcji. W styczniu deklarowali wręcz, że Platforma przechodzi do warunkowej współpracy z Panem.

Paradoksalnie można powiedzieć, że nie mając żadnego wykształcenia elektrycznego mam wyjątkowe zdolności do generowania spięć. Tak na serio: od samego początku sam wybierałem swoich zastępców. To jest absolutnie kluczowa sprawa dla każdego prezydenta. Jeśli w tym przypadku ze strony Platformy nie było akceptacji, to w związku z kompetencjami prezydenta, taka postawa jest z góry skazana na porażkę. Nikt mi na siłę nie narzucał zastępców w przeszłości i nikt tego nie powinien robić. Chcę współpracować z ludźmi, do których mam zaufanie.

Jakie są granice Pańskiego zaufania do Rafała Rudnickiego? Pytam w kontekście sprawy Sebastiana Wichra i dochodzenia sprawdzającego prowadzonego przez Centralne Biuro Antykorupcyjne.

Skoro było doniesienie, to służby są od tego, by je sprawdzić. Rafał Rudnicki chciał jedynie, by było przestrzegane prawo, w tym przypadku plan zagospodarowania przestrzennego. Jego podwładny Sebastian Wicher tego nie akceptował w myśl zasady: „plan planem, a rozstrzygnięcie ma być takie, jakie on sobie wymyślił jako pracownik urzędu miejskiego”. Na taką samowolę zgody nie ma.

Jaki wpływ obaj Pana nowi zastępcy mieli na to, że w tym roku na przykład zamiast rautu dla wybranych w ogrodach Branickich, był grill dla wszystkich białostoczan.

Nie da się tego wyważyć, ale to są moje decyzje. Zarówno jeśli chodzi o zmianę formy spotkania w ogrodach, jak i też spotkania z mieszkańcami na osiedlach. Z założenia moja trzecia kadencja miała być inna. U podstaw dwóch pierwszych legła konieczność wręcz rewolucyjnych zmian w mieście. Białystok wymagał wstrząsu. Decyzji, które przez lata nie były podejmowane, odnośnie Rynku Kościuszki, placu Inwalidów, stadionu, podstrefy ekonomicznej czy Parku Naukowo-Technologicznego. Te duże inwestycje budziły aprobatę znacznej części białostoczan, ale tej milczącej. Z drugiej strony wzmagały dezaprobatę niewielkiej grupy, ale bardzo głośnej i hałaśliwej. Gdy zostały zrealizowane, przyszedł czas na zwrócenie się ku mniejszym potrzebom, ale bardzo istotnym dla mieszkańców. One przez lata narastały, a wcześniej nie było szans - przy tych dużych inwestycjach - na ich spełnienie. Teraz to się zmieniło. Ale tak na dobrą sprawę decyzja o tym zapadła już w ostatnim roku poprzedniej kadencji. Nie chciałem jednak tego robić w trakcie kampanii wyborczej, bo od razu pojawiłyby się głosy, że Truskolaski koniunkturalnie zmienia front. I dlatego np. zmiany ogłoszone na czerwcowej sesji w tzw. dekalogu zostały przeprowadzone dopiero w tym roku.

A pomysł z doradcami był autorski czy raczej wymuszony sytuacją, która wytworzyła się po wyborach. Z jednej strony mam tu na myśli zadośćuczynienie środowiskom mniejszościowym, które w poprzednich latach Pana popierały, a po listopadzie 2014 były pozbawione instytucjonalnego udziału we władzy w mieście. Z kolei doradzenia ze strony Jarosława Dworzańskiego można odbierać jako wyciągnięcie pomocnej ręki wobec byłego marszałka, z którym przez ostatnie lata był Pan zawsze blisko, a który po wyborach wypadł z orbity decyzyjnej.

Moja znajomość z byłym marszałkiem od początku miała charakter wyłącznie zawodowy. Wielokrotnie w ciągu roku korzystaliśmy z jego pomocy, chociażby w negocjacjach przy notyfikacji tak dużego unijnego projektu jakim była budowa stadionu, jak również strategii ZIT. Z kolei powołanie Marka Masalskiego było pokazaniem chęci dalszej współpracy z Forum Mniejszości Podlasia, którego przedstawiciel przestał być moim zastępcą. Ale też jest on uznanym społecznikiem z bogatym doświadczeniem.

Nie bez kozery użyłem przymiotnika autorski, bo on z natury zawiera on w sobie pierwiastek racjonalny, przemyślany i czasowo wybiegający znacznie dalej niż trzy miesiące. Tymczasem Pan w sprawie doradców po kwartale zrobił w tył zwrot.

Skoro notyfikacja stadionu została zakończona, a strategia ZIT jest w końcowej fazie uzgodnień, misja byłego marszałka dobiegła końca. Ponieważ nie lubię półśrodków zdecydowałem się na pożegnanie z wszystkimi trzema doradcami, także z Lechem Gryko. Wycofanie się z współpracy z jednym nie przyniosłoby pożądanych efektów. Od nowego roku już nie będzie tercetu doradczego.

Największy sukces podczas pierwszego roku trzeciej kadencji to...

Bezwzględnie stadion miejski i to w dwóch wymiarach. Pierwszy wiąże się z rozliczeniem projektu przez Komisję Europejską. Tym bardziej, że proces ten trwał trzy lata i do końca tak naprawdę nie było wiadomo, czy zakończy się dla Białegostoku szczęśliwie. Brak tej notyfikacji oznaczałby bardzo duże perturbacje finansowe. Drugi wymiar wiąże się z wygraną w sądzie z pierwszym wykonawcą, firmą Eiffage. Przypomnę, że konsorcjum francuskie ma wypłacić miastu ponad 100 mln zł.

A widok w pierwszym półroczu stadionu wypełnionego po brzegi kibicami?

Na pewno cieszy, gdy inwestycja znajduje uznanie wśród mieszkańców, ale nie uważam tego za szczególny sukces. Bo gdy przyjdzie mniej kibiców, to ogłosimy porażkę? Nie. Po prostu w polskiej Ekstraklasie mamy pewnego rodzaju falowanie: „publiczność raz jest, innym razem jej nie ma”. To od dobrej woli kibiców, zależy czy kupią bilet.

I chyba dobrej gry piłkarzy?

Wierzę, że jeszcze nieraz będziemy mieli komplet.

Jeśli już jesteśmy przy porażce, to w ostatnim roku była nią...

Od porażek są moi konkurenci

A system sterowania ruchem?

Wszystko, co nowe spotyka się z oporem. Warto też pamiętać, że wiele ocen było nieprzychylnych, bo kierowcy wjeżdżali na czerwonym świetle i zapłacili mandaty.

Jeśli ktoś łamie przepisy, to nie ma żadnej dyskusji, choć niewątpliwie dyskusyjny okazywał się wjazd przy zielonej strzałce w prawo na tych pięciu monitorowanych skrzyżowaniach. Białostoczanie zwracali bardziej jednak uwagę, że w centrum zamiast zielonej fali, mają czerwoną.

Przeprowadziliśmy badania, z których wynika, że po wprowadzeniu systemu kierowcy oszczędzają kilka proc. cennego czasu. I to jest najważniejsze. Światła zapalają się strefowo. Jeśli ktoś mija jedną strefę i miał zielone, to na następnej może mieć czerwone. System reaguje na natężenie ruchu. Tam, gdzie jest większy ruch, tam światło zielone pali się dłużej. Ten, kto stoi po drugiej stronie skrzyżowania, ma dłużej czerwone. Dlatego nie można mówić o żadnej czerwonej fali. Zadaniem strefowego sterowania ruchem jest zmniejszenie liczby zatrzymań na świetle czerwonym. I tak w Białymstoku się dzieje.

Wierzy Pan, że w przyszłym roku Białystok będzie komunikacyjnie bliżej reszty Polski?

Jeśli chodzi o kolej, to pociągi po rocznej przerwie wracają 13 grudnia.

Tyle, że w okrojonym składzie: zamiast dziewięciu par - sześć.

Według zapowiedzi ministra infrastruktury, od połowy marca będzie dziewięć par pociągów.

Lublin nie dość, że od grudnia nic nie straci, to jeszcze zyska. W tym kontekście dyskryminowanie Białegostoku wydaje się lekko mówiąc niezrozumiałe.

Przyznaję, to jest faktycznie bardzo dla białostoczan niekorzystne. Dałem temu wyraz w piśmie do prezesa PKP Intercity. Byłem tylko elementem wielośrodowiskowej koalicji protestującej przeciwko dyskryminacji Białegostoku. Czekając rok na pociągi nie możemy się zgodzić się o ich zmniejszenie o 33 proc.

A miejskie lotnisko na Krywlanach?

Na budowę pasa mamy zarezerwowane w przyszłorocznym budżecie 3 mln. Chcemy też złożyć wniosek o zezwolenie na realizację inwestycji lotniczej. Krok po kroku będziemy przybliżać się do tej inwestycji. W zależności od tego, jak potoczą się przetargi, być może zahaczymy jeszcze o rok 2018. Wiele będzie też zależało od decyzji radnych, choć do tej pory klub PiS w tych kluczowych, wieloletnich inwestycjach, był za.

Czyli?

Mam na myśli lotnisko, Muzeum Pamięci Sybiru, halę widowisko-sportową.

Jeśli chodzi o mniej reprezentatywne inwestycje, to które będą najważniejsze?

Na pewno czeka nas wyzwanie związane z przygotowaniem dokumentacji pod takie projekty jak Trasa Niepodległości czy węzeł komunikacyjny przy dworcu. Muszą być one znacznie lepsze od tych złożonych przez inne samorządy, głównie z Polski Wschodniej. Samo spełnienie kryteriów już nie wystarczy, by otrzymać dofinansowanie. Musimy być bardziej konkurencyjni od pozostałych wnioskodawców. Ponadto mamy katalog prawie 200 mniejszych, głównie osiedlowych, inwestycji, które zamierzamy zrealizować lub rozpocząć już w przyszłym roku.

Wierzy Pan, że projekty te nadal będzie pilotował Pana pierwszy zastępca Adam Poliński czy też wybierze wyzwania związane z nową gminą Grabówka?

Rzeczywiście, pan prezydent Poliński jest z nią związany. Liczę, jednak że jako osoba ambitna nadal chciałby pracować na dużych liczbach, czyli przy budżecie półtoramiliardowym, a nie 24-milionowym. Jeżeli podejmie inną decyzje, to ją zaakceptuję, bo nigdy nikomu nie stawałam na drodze do „szczęścia”. Tym bardziej jeśli uzna, że znajdzie je w innym miejscu. Jeśli jednak zapyta mnie o zdanie, to powiem, by został w Białymstoku.

Jak Pan sobie wyobraża kolejny rok we współpracy z radą miasta? Będzie lepiej, tak samo, czy może klimat jeszcze się pogorszy, bo nałoży się na niego to, co dzieje się krajowej polityce? Po innych samorządach, zwłaszcza tam, gdzie Prawo i Sprawiedliwość nie ma władzy wykonawczej, krążą pogłoski o referendach zmierzających do odwołanie obecnych włodarzy?

Już w maju udzieliłem wywiadu dla samorządowej „Wspólnoty”, w którym mówiłem, że przez kraj przetoczy się fala referendów. Takie scenariusze należy nadal rozpatrywać. Już teraz są wstępnie, rzecz jasna na razie tylko medialnie, zapowiedziane referenda w Gdańsku, Warszawie, Krakowie i Częstochowie. Nie należy wykluczyć podobnego scenariusza także w Białymstoku. Oczywiście PiS musi ważyć zamiary. Bo gdyby rada podjęła decyzję o referendum, a prezydent nie zostałby odwołany, wtedy kończy się kadencja samej rady miasta. I mamy nowe wybory z niepewnością, co do wyników. Zapewne byłyby one zupełnie odmienne o tych sprzed roku.

Białostoczanie skusiliby się do udziału w takim referendum?

Uważam, że niekoniecznie. Tym bardziej, że podczas kilkunastu spotkań z mieszkańcami na osiedlach, jestem najczęściej bardzo pozytywnie przyjmowany. Mimo problemów, których tam nie brakuje. Uważam, że w mieście udało się zrobić bardzo dużo, ale wcześniej czy później i tak trzeba będzie odejść z funkcji prezydenta.
http://www.poranny.pl/panel/material/edycja/0.html#
No właśnie, to Pana ostatnia kadencja czy należy spodziewać się walki o jeszcze jedną? Pamiętam jak dokładnie cztery lata temu, w pierwszą rocznicę drugiego zaprzysiężenia, mówił Pan, że dwie kadencje to optymalny czas, by realizować swoją wizję?

To była tylko sugestia, żadna wiążąca decyzja.

W takim razie ta obecna jest tą ostatnią?

Nawet gdyby taka decyzja już została podjęta to i tak bym jej teraz nie ujawnił. Bo z jednej strony można wywołać niepotrzebną już teraz dyskusję, a z drugiej - ustawia się swoich podwładnych w niezbyt komfortowej sytuacji. Takich deklaracji na pewno nie składa się trzy lata przed upływem kadencji. Jest stanowczo za wcześnie.

Boiska na Krywlanach

Przetarg na użytkowanie ponad 8 ha ziemi wygrało stowarzyszenie Białostocka Szkółka Piłkarska Jagiellonia. Nikt inny się nie zgłosił. Roczna opłata ma wynosić tylko 2 244 zł 75 gr brutto.- Ma tu powstać pięć boisk pełnowymiarowych (105 na 68 metrów) i jedno wielkości Orlika (52 na 26 metrów). Przetarg się odbył, chociaż na sesji radni przyjęli stanowisko z prośbą do prezydenta, by to gmina zainwestowała na tym terenie, a nie podmiot prywatny.

Sprawa Sebastiana Wichra

W lipcu Prokuratura Okręgowa w Białymstoku wszczęła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień służbowych przez zastępcę prezydenta Białegostoku - Rafała Rudnickiego.

Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Rafała Rudnickiego złożyli na początku lipca miejscy radni z kubu PiS. Chodzi o zmianę zaleceń konserwatorskich dla budynku przy ul. Lipowej 41 - czyli dawnego wydziału fizyki UwB. Uczelnia chce go sprzedać. Zainteresowany jest nim jeden z białostockich deweloperów. Budynek jest w ewidencji zabytków, więc inwestor wystąpił więc do miejskiego konserwatora o wydanie zaleceń. Były one korzystne dla dewelopera. Pracownik biura konserwatora - Sebastian Wicher (po wybuchu afery stracił pracę), ujawnił, że w tej sprawie były naciski wiceprezydenta Rafał Rudnickiego. Ten ostatni zaprzecza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny