Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Szczebiot. Podlasie to jedyny region, gdzie pasuje mi, że licho nie śpi (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Robert Szczebiot w pracowni
Robert Szczebiot w pracowni Jerzy Doroszkiewiczs
Robert Szczebiot, białostocki plastyk, po studiach w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych powrócił do Białegostoku. W Galerii im. Sleńdzińskich przy ul. Legionowej 2 pokazuje swoją koncepcyjną wystawę „Licho nie śpi”.

Co jest ważniejsze technika czy wyobraźnia?

Robert Szczebiot: Obydwie rzeczy są ważne. Kiedyś sądziłem, że technika, później sądziłem, że wyobraźnia, a tak naprawdę to jak przelać to co tkwi w wyobraźni bez znajomości sposobów? Choć drugiej strony - co ze sposobów przedstawiania wszystkiego, jak się nie ma nic ciekawego do powiedzenia czy pokazania. To działa symbiotycznie.

A nie jest tak, że ludzie chcą studiować malarstwo, nauczą się techniki i nie zostają wybitnymi artystami, bo czegoś im zabrakło, na przykład wyobraźni?

Mogę odpowiedzieć tylko na swoim przykładzie. Poszedłem na ASP w Krakowie, bo wydawało mi się, że tam zgodnie z duchem XIX-wiecznych malarzy, Malczewskiego, Stanisławskiego, Matejki, itd, nauczę się technik, sposobów tworzenia bardzo klasycznego. To mnie interesowało jako młodego chłopaka. I nie studiowałem malarstwa tylko grafikę.

Dostał się pan za pierwszym razem?

Tak. Tylko tam zdawałem, bezstresowo. Poszedłem na egzaminy w koszulce i udało się. A tego akademizmu sam się w sumie musiałem uczyć. Sądziłem, że tam mnie tego nauczą, ale okazuje się, że technicznych niuansów można się nauczyć poprzez praktykę, zdobywanie doświadczenia. Teorię profesorowie przekażą, ale jeśli chce się dojść do kunsztu - trzeba to wypracować. Ja cały czas pracuję, może kiedyś dojdę do poziomu, jaki sobie zakładam.

A jak pan zaczął swoją przygodę z malarstwem?

Od rysunku. Pamiętam, miałem sześć lat. Zrysowałem z książki rycerza Ivanhoe - to była malarska ilustracja i od tamtej pory zacząłem rysować. Wtedy malarstwo mnie nie interesowało. Było tak odległe, że nieosiągalne. W liceum zetknąłem się z malarstwem olejnym i ta technika spodobała mi się. Poważnie zacząłem malować na drugim roku studiów. Kiedy rysunek węglem postanowiłem zamienić na kolor. Dodawałem faktury laserunki. Budowałem złożoną tkankę malarską. Poważnie podszedłem do obrazu, chciałem by wyglądał jak wyrafinowane dzieło.

Pamięta pan swój pierwszy obraz, z którego był zadowolony?

Tak. To ten pierwszy poważny. Teraz, tworząc cykl „Licho nie śpi”, chciałem powrócić do tamtego klimatu. Bo on też był baśniowy, tyle że bardziej infantylny. Jest na mojej stronie w internecie - nazywa się „Oaza” - taki zaczarowany ogród.

A teraz z zaczarowanego ogrodu przeszedł pan do zaczarowanych podlaskich puszcz?

Wtedy byłem mniej poważny. Praca była trochę groteskowa, śmieszniasta z piłeczkami itp, a teraz są już sprawy poważniejsze, związane z dorastaniem, przemijaniem.

Czyli w tym podlaskim ogrodzie może czaić się złe, jakieś licho?

Właśnie o to chodzi! Z natury jestem sceptyczny, nieufny chyba we wszystkich dziedzinach życia. Podlasie to jest jedyny region, gdzie pasuje mi, że licho nie śpi. Tu właśnie jeszcze te duchy nie śpią.

Czy trzeba mieć wsparcie w rodzinie, by próbować tworzyć?

Nie miałem wielu przeszkód. Rodzicie nie suszyli mi głowy, pomagali mi. Bez pomocy rodziców i przyjaciół pewnie bym dziś nie malował. Mnóstwo razy miałem załamania. To nie jest biznes, to jest pasja. Przekuć pasję na styl życia jest ciężko - ja nie umiem, jeszcze nie tak jak bym chciał. Jeszcze walczę, nie poddaję się, a mam bliskich, którzy mnie wspierają - mam to szczęście.

Czego można się nauczyć w liceum plastycznym?

Otwartości umysłu. Technik plastycznych, jeśli człowiek nigdy wcześniej nie miał z nimi do czynienia, ale przede wszystkim otwartości na różne sposoby myślenia, na kulturę. Zacząłem do wielu rzeczy podchodzić nieszablonowo.

Dojazdy, internat?
Dojeżdżałem.

Taka nauka to wyrzeczenie?

Wybór i później jego konsekwencje.

Dostać się na ASP w Krakowie to było spełnienie marzeń?

Wiedziałem co umiem, w porównaniu do moich rówieśników. Zrobiłem co miałem zrobić i dostałem się pierwszej dziesiątce. Zdawało wtedy ponad 120 osób, dostało się nas 26 albo 27 nie pamiętam dokładnie. Kolega z Supraśla, też się dostał i też był wysoko. W ogóle w tym czasie w Krakowie była silna reprezentacja z plastyka... chyba z 11 osób.

Z jakim bagażem wyszedł pan ze szkoły średniej - często się uważa, że zdobyta wtedy wiedza, przeczytane lektury wpływają na całe życie.

A ja przeczytałem „Ojca chrzestnego” Mario Puzo i wiem, że książka jest lepsza niż film.

Jak twórca może zbadać naturę człowieka?

Żeby coś wylać na płótno, to najpierw trzeba coś przeżyć. Inaczej będzie to nieszczere albo skonfrontowane z rzeczywistością - niewiarygodne. Dziś mogę być czegoś pewien, ale za pięć lat, przez pryzmat kolejnych doświadczeń mogę mieć już całkowicie odmienne zdanie. Mam dopiero 31 lat, to co mogę powiedzieć o naturze człowieka.

A musi ją pan potem oddać na płótnach?

Często na różne sposoby borykam się z tym w moich obrazach. W kontekście cyklu „Licho nie śpi” (inspirowanego podlaskimi legendami - przyp. red.) było na tyle dużo romantyzmu i tych czynników ludzkich, które mnie interesowały, To był taki nieoczywisty pierwiastek dobra i zła. Trudno mi to sformułować.

Łatwiej oddać naturę człowieka obrazami czy słowami?

Nie wiem, nie piszę… ale chciałbym! Po prostu nie umiem.

Nadaje pan tytuły swoim pracom, podpowiada odbiorcom co chciał powiedzieć, podsuwa tropy?

Tak. Tytułuje prace. Przy okazji wernisażu „Licho nie śpi” wyłożyliśmy teksty podlaskich legend, bo nie wiadomo, kto przyjdzie na wystawę. Nawet przy jeszcze prostszej koncepcji, widzowie różnie interpretowali moje wcześniejsze obrazy. Czytając legendę i patrząc na obraz może widz odnajdzie te same emocje, co ja?

I stąd tytuły obrazów nawiązujące do konkretnych legend?

W czasie malowania i wyboru tych obrazów starałem się pilnować, żeby to nie były ilustracje do legend. Tego nie chciałem robić, ale nie można im odebrać ilustracyjności, bo są przecież figuratywne. Zawarłem w nich dokładny klucz, konstrukcje kompozycyjne, cechy formalne, jakie powinny mieć obrazy i starałem się tego trzymać. Miałem określone ramy - jaki ma być ten cykl.

To współczesne malarstwo czy zachowawcze?

Moje założenia były takie: pierwiastek ludzki, malowany akademicko i w miarę przedstawieniowo, sfera duchów, stworów, zwierząt malowanych bardziej graficznie, a sama natura, głównie flora, pejzaż, miał być malowany wręcz zachowawczo, ekspresyjnie, impresyjnie. Bardzo sugerowałem się malarstwem Anselma Kiefera. On malował naturę, ale to było szaleństwo w jego wydaniu. Ja aż tak się nie odważyłem.

Czyli na szaleństwo u pana przyjdzie jeszcze pora?

Ja właśnie to robię. Staram się łączyć style w nieoczywisty sposób.

A może to właśnie jest poszukiwanie przez pana własnego języka, a nie szaleństwo?

Możliwe. Ja używam tego słowa w określeniu do siebie - wariatuńcio coś tam sobie robi.

Zatem jak ważna jest tradycja w sztuce?

To bardzo silne wejście w teorię sztuki, tu jestem bardzo ostrożny. Tradycja dla mnie zawsze była ważna, teraz nie jestem tak przekonany jak kiedyś.

Teraz w 30 procentach?

Niewykluczone.

Pejzaż może być pociągający, hipnotyzujący?

Może, ale też może być nudny.

A można pokazać pejzaż tak, jak robi to Leon Tarasewicz, sprowadza niemal do symbolu?

Wszystko można. To jego teoria. Dla mnie geniusz w syntezie polega na sprowadzeniu do znaku, symbolu tak, by nikt nie mógł go pomylić z jakimś innym znaczeniem. Wtedy synteza jest genialna. Jeżeli ta sama synteza może być zrozumiana na odwrót, to znaczy, że jest słaba, nie ma tu geniuszu. Dzisiejsza sztuka współczesna, która zapisuje idee w formie symbolu, ale przez analizę tego symbolu wnioski mogą być zupełnie inne niż ta idea, to będzie nietrafione. Dopowiadanie nie ma sensu. Symbole są niebezpieczne…

Czy zatem ta część pejzażowa w pana pracach w cyklu „Licho nie śpi” mogła urodzić się w wyobraźni, bez kontaktu z naturą?

Wszystko powstało w ten sposób. Po przeczytaniu legendy miałem wizję. Tak działa mój mózg - coś mi się wizualizuje i koniec! Projektuję w kolorach, przeglądam dużo fotografii, żeby określić sobie w głowie, jak cały obraz ma wyglądać. Kiedy „nauczę się”, w jakim klimacie ma on być, zabieram się za malowanie. Konstruuję obraz, dopasowując klimat pejzażu do konkretnej wizji, w tym wypadku - legendy. Muszę przejść proces myślowy, by tworzyć i wtedy już nie muszę korzystać z fotografii.

No tak, dziś po kilku kliknięciach można zobaczyć widok z dowolnego miejsca na świecie.

Nie mam aż takiej wyobraźni, by wszystko skonstruować czytelnie. Mogę stworzyć symbol, ale chciałbym oddać ducha jak najprecyzyjniej. Skomplikowane uczucia i emocje staram się przedstawić tak, jak je czuję. Chociaż się posiłkuję, nie lubię czystego kopiowania ze zdjęć. Człowiek wtedy ogranicza się do żywej drukarki, skanera.. bez fantazji. Malarze wszystko co malują jest remiksem tego co widzieli. A wyobraźnia i kunszt malarski są tymi filtrami, przez które te obrazy są przerobione.

Czegoś nie rozumiem, powszechnie się uważa że na przykład Zdzisław Beksiński malował coś, czego nikt nie widział, jakieś fantasmagorie… To może pan chciałby być takim naszym Beksińskim?

Chciałbym stworzyć własny styl. Szczery zgodny z zainteresowaniami i osobowością. Według mnie on z umysłu był konstruktorem. Był w tym bardzo wytrwały, precyzyjny i logiczny. Mam własną klasyfikację artystów. W maksymalnym uproszczeniu - są tacy z super warsztatem, są tacy z super wyobraźnią, a czasem zdarzają się co mają super jedno i drugie. Dla mnie to mistrzowie.

Pan się bawi, nazywając cykl „Licho nie śpi”, czy usiłuje przekonać siebie że to prawda?

Bawię się. Mnie to fascynowało od zawsze.

A może to rodzaj gry z widzem?

To mnie interesuje, ja to stworzyłem i chciałem się tym podzielić, a co widz z tego wybierze - nie mogę mieć oczekiwań. Jeżeli kogoś to w ogóle zainteresuje i będzie chciał się tym bawić - to osobna sprawa. Zrobiłem, co uważałem za słuszne.

Bycie malarzem, artystą, to chyba ciągłe podejmowanie ryzyka, choćby by nie umrzeć z głodu…

Ryzyko? Świadomy wybór. Niektórzy malarze radzą sobie świetnie. U mnie bywa różnie. Ja nie mam takich „niezobowiązujących” obrazów. Nie chciałbym żeby były merytorycznie puste. To jak inwestowanie w akcje wysokiego ryzyka. Można dużo wygrać a i dużo przegrać. Nie myślę o tym jak o biznesie, to jest moja pasja. Przesadny pragmatyzm może unieszczęśliwić... co widać po ludziach dookoła.

Co daje możliwość indywidualnej wystawy w centrum miasta wojewódzkiego?

Zobaczę. To pierwsza moja wystawa taka jak chciałbym ją przeprowadzić. Powiem wprost: chyba od czternastego roku życia kiedy patrzyłem przez okna tej galerii, wydawało mi się - wow, super miejsce. Kiedy kuratorka, Kasia Siwerska, zaproponowała mi wystawę - ucieszyłem się.

A słyszał pan, żeby taka ekspozycja w lokalnej galerii przebiła się w środowisku w Polsce?

Nie wiem, jaki jest zasięg PR-owy i medialny galerii. Jeżeli wystawa jest ciekawa, sądzę że się przebije, bo ludzie zajmujący się sztuką są światli i mogą to docenić. To tak jak z muzyką - można nie lubić jakiegoś gatunku, ale docenia się kunszt, z jakim ktoś ją stworzył, zwłaszcza kiedy porusza emocje. Zobaczymy.

Jak młodzi ludzie mogą się sensownie promować z tak hermetyczną działalnością jak malarstwo?

To w Polsce się wydaje hermetyczna. Mam znajomych, którzy za granicą świetnie sobie radzą jako malarze. Sam też mam marszanda. Ostatnie projekty, które realizowałem go nie interesowały, więc teraz współpraca osłabła, ale się nie skończyła. Znam pewne metody promocji, bardziej lub mniej skuteczne. Sam działam trochę po omacku. Nie przywiązuję też do tego należytej uwagi. Nie jestem w tym konsekwentny. I nie lubię niczego na siłę.

Mamy kulturę obrazkową, ale pędzle zastąpiły smartfony.

No i dobrze. Jeśli ewolucja albo bieg rzeczy będzie skutkował tym, że malarstwo wyginie, to pewnie tak musi być.

Pan też jest na Instagramie?

Tak, mam dwa konta, prywatne i tylko z obrazami.

A pracownia mieści się przy Lipowej, na poddaszu, coś mi świta z tego Instagramu...

Nie na poddaszu i to nie pracownia, tylko mieszkanie. Pracownię mam przy Artyleryjskiej, całkiem blisko.

No to się oszukałem. Można sobie ułożyć jakiś rytm pracy, da się samemu sobą sterować?

Przez pierwsze trzy, cztery lata miałem z tym problem. Nie potrafiłem malować dłużej niż cztery, pięć godzin, systematycznie. Nie zawsze jest produktywnie, nie zawsze kreatywnie, czasem to po prostu, kolorowanki, rzemiosło, dni serwisowe, to także element procesu twórczego. Tego trzeba się nauczyć.

Zatem jest pan swoim kapitanem?

Staram się być.

A dokąd płynie pana okręt?

Na dno (śmiech), ale od dna można się odbić. Wydaje mi się, że wiem, w którym kierunku płynę, a wszystko się okaże, teraz dużo się dzieje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny