Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polewanie ulic w Białymstoku

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Reklama Polminu z 1932 roku
Reklama Polminu z 1932 roku
W przedwojennym Białymstoku też panował taki obyczaj. Był tylko nieustanny kłopot z samochodami - polewaczkami. Ich utrzymanie scedowane było na straż pożarną, a ta ustawicznie borykała się z niedoborami sprzętu.

Atrakcją dla dzieci spędzających wakacje w mieście okazują się kurtyny wodne, rozstawiane w upalne dni na Rynku Kościuszki oraz "mokry chodnik" przed Teatrem Dramatycznym. Kiedyś z ochładzaniem i oczyszczaniem miejskiego powietrza radzono sobie za pomocą polewaczek. Jeszcze za PRL-u normą były pojawiające się na ulicach ciężarówki Star i Jelcz z umieszczonym na nich potężnym zbiornikiem i dwoma dyszami umocowanymi pod przednim zderzakiem. Taki jeżdżący prysznic nie dość, że zmywał jezdnię to i czasem przechodniom robił niespodziankę. Gdy nadchodziły upały, miasto zroszone było już o świcie.

W przedwojennym Białymstoku też panował taki obyczaj. Był tylko nieustanny kłopot z samochodami - polewaczkami. Ich utrzymanie scedowane było na straż pożarną, a ta ustawicznie borykała się z niedoborami sprzętu. Pewnym skandalem zakończył się zakup używanego samochodu w Berlinie. Po sprowadzeniu go do Białegostoku okazało się, że to nie miejska polewaczka, a wóz asenizacyjny. Ale po kilku solidnych płukankach i niezbędnych przeróbkach zmyślni białostoczanie przerobili go na swoje potrzeby.

Niemniej gdy nastało upalne lato 1922 roku, to mieszkańcy miasta z udręką zapytywali, "czy doczekamy się. Cała ludność uskarża się ustawicznie na to, że zmuszona jest oddychać zakurzonym powietrzem". Dodawano, że "w Warszawie i innych miastach ulice polewane są 2-3 razy w dzień. U nas inaczej!" Pewnym rozwiązaniem było zobowiązanie właścicieli domów, aby we własnym zakresie polewali chodniki. Niewiele to pomagało. Pisano, że "plaga kurzu unoszącego się w powietrzu, szczególnie w miesiącach letnich staje się nieznośną, nie mówiąc już o względach natury zdrowotno-higienicznych". Głowiono się nad tą sprawą rok w rok, tym bardziej, że dekada lat dwudziestych przyniosła serię gorących, suchych miesięcy letnich. W 1928 roku zaświtała nadzieja, że Białystok nareszcie upora się z tym problemem. Do magistratu wpłynęła oferta znanej firmy Polmin, która przy Rynku Kościuszki miała swoje przedstawicielstwo. Oferta podbudowana była naukowo-praktycznym wywodem. Informowano więc, że "mieszkańcy miast nadrzecznych mniej cierpią od plagi kurzu, ponieważ wilgoć powstająca wskutek parowania nasyca atmosferę i usuwa częściowo pył w górne warstwy powietrza". Białystok owszem, rzeczkę ma, ale smród bijący od niej nic usunąć z atmosfery nie jest w stanie, a w połączeniu z dymem z kominów fabrycznych i "kloacznymi wyziewami" tworzy coś, czego powietrzem nazwać nie można. Polmin zwracał uwagę, że miasta europejskie "troszczą się, aby dać maximum wygód swym obywatelom, przy minimum podatków". Podkreślał, że "zarządy miast prowadzą racjonalną gospodarkę miejską, która na plan pierwszy wysuwa zawsze sprawę zdrowotności miasta". I przechodząc do meritum poinformował białostockie władze, że oto wynaleziono "płyn zdolny do wchłaniania kurzu", który produkowany jest z "oleju skalnego", jak wówczas nazywano ropę naftową.

Nazwa tego cudu brzmi Ozon. Pierwsze próby jego zastosowania w "lokalach publicznych, szkołach, szpitalach itp." wypadły nader pomyślnie. Zaczęto więc stosować Ozon do polewania ulic. W Polsce użyto go po raz pierwszy we Lwowie. Polmin, polecając białostockiemu magistratowi swój wynalazek, zapewniał, że "posiada on własności zachowania powierzchni w stanie wilgotnym w ciągu 10 - 14 dni". Co istotne to oprócz likwidacji kurzu "płyn ten zabija bakterie chorobotwórcze, przez co otaczająca atmosfera - szczególnie w porze letniej - staje się świeża i przyjemna dla płuc i dróg oddechowych organizmu ludzkiego". Do Ozonu można było dodawać odpowiednie zapachy. Polmin nie określał gamy owych woni. Ale można było sobie puścić wodze wyobraźni, że oto cały Białystok zamiast ponurego fetoru pachnieć mógłby lawendą bądź fiołkami. W ofercie pojawił się też aspekt ekonomiczny. Wyliczono, że na 1 metr kwadratowy trzeba zużyć, przy pierwszym polaniu, około 1 litra Ozonu. Przy kolejnych polewaniach dawka była o połowę mniejsza. "Cena oleju z zapachem wynosi z dostawą za 100 kilogramów wagi netto zł. 37". W związku z tym uznano, że biorąc za normę codzienne, dwukrotne polewanie ulic wodą, to przy zastosowaniu Ozonu uzyska się 50-procentową obniżkę kosztów.

To brzmiało jak cud. Poproszono więc Polmin o próbne zastosowanie tej niezwykłej mikstury. I tak w lipcu 1928 roku polano Ozonem chodnik przed magistratem od strony ulicy Warszawskiej i Pałacowej. W opinii oferenta zabieg ten "wykazał doskonałe skutki". Zainteresowani mieszkańcy eksperyment nazwali "wiatrem z zachodu", widząc w nim powiew nowoczesności. Innego zdania byli jednak urzędnicy. Gromadnie wychodzili przed magistracki gmach. Jedni szurali po trotuarze butami, analizując już na miejscu stan podeszew. Inni bardziej dociekliwi skrobali po chodniku tym, co akurat mieli pod ręką.

Białostoczanie z lekkim zdziwieniem przyglądali się tym urzędniczym badaniom. W końcu klamka zapadła. Decyzja była w rękach, a może w butach naczelnika sekcji gospodarczej Budryka. Ten zaś lakonicznie stwierdził, że "nie podoba się" i wszystko wygląda "jakoś bardzo, a bardzo nie tęgo". Pozostawał jedynie komentarz, że mógł Białystok pachnieć lawendą, a tak nadal pachniał "nie tęgo".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny