Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Narzekamy na polityków, a z drugiej strony nie chcemy niczego zmieniać

Robert Burzyński, dr nauk politycznych
Zbigniew Brożek stał się twarzą wyborów do rad osiedla
Zbigniew Brożek stał się twarzą wyborów do rad osiedla Wojciech Wojtkielewicz
Mamy demokrację instytucjonalną, bo społecznej jeszcze nie wytworzyliśmy. Lubimy dużo mówić o polityce, ale nie przechodzimy do czynu. Pragniemy strajkować, ale kończymy na tzw. proteście kapciowym, czyli przed telewizorem

W ostatnim czasie wielu polityków przypomniało sobie o najważniejszym elemencie ustroju demokratycznego, jakim jest wyborca i jego wola. Preferencje suwerena stały się najważniejszym i ostatecznym argumentem w decydowaniu politycznym, z którym nie ma co polemizować. Było to często zaskakujące dla samych głosujących, którzy do końca nie wiedzieli, czy są traktowani poważnie, czy będą kolejny raz „tłem” w rozgrywkach politycznych. Odzwierciedlenie tego widzimy i na naszym „lokalnym podwórku”. Raz to będzie odwołanie burmistrza Supraśla przed upływem kadencji, innym razem wybory do rad osiedlowych w Białymstoku, a kończąc na budżecie obywatelskim.

Wielu z nas poczuło się jak na „huśtawce emocjonalnej”. I słyszało silne nawoływanie, aby uprawnieni wzięli w końcu odpowiedzialność za los gminy, osiedla czy proponowanych inwestycji lokalnych, innym razem uspokajano obywateli, aby zostali w domu, bo w zasadzie nic się nie dzieje. Przypominają się słowa marszałka Piłsudskiego (racja jest jak du..., każdy ma swoją). Można zachodzić w głowę, co ma myśleć przeciętny głosujący, jeżeli słyszy przeciwstawne argumenty, w dodatku poparte emocjami. Wszystkie te inicjatywy wymagają przecież zaangażowania obywatelskiego, reakcji władzy na takie działania jak i wyczucia społecznego na potrzeby obywateli.

Zakładnicy spin doktorów

Niewątpliwie ma na to wpływ wiele czynników. Najważniejszym jest chyba ogólny brak zaufania. Wynika to zazwyczaj: ze skandali politycznych, korupcji, nadużyć władzy, zamknięcia partii politycznych, odpychania potencjalnych aktywistów od członkostwa w partii, braku wsparcia ruchów społecznych, afer gospodarczych, czy kompromitacji autorytetów. I najważniejsze: bez empatii do siebie, co można zaobserwować na co dzień. Przekłada się to oczywiście w braku zaangażowania polityczno-społecznego. Staliśmy się zakładnikami spin doktorów i fachowców od marketingu politycznego, którzy kreują celebrytów politycznych, a dyskusję zamieniają w pyskówkę (w myśl zasady: uderz w stół a na nożyce się odezwą). Pokutuje bylejakość w szkołach, a w szczególności w podejściu do przedmiotu wiedza o społeczeństwie. Niebagatelny wpływ miały wydarzenia historyczne i działania zaborców, gdzie przez przeszło 100 lat Polacy nie mieli inspiracji na sprawy obywatelskie. Powszechna obojętność na otoczenie i słynne powiedzenia (ja do polityki się nie mieszam; ja się zajmuję własnymi sprawami; mam ważniejszą robotę; wszyscy są siebie warci) jeszcze raz podkreślają ambiwalencję. Duża część z nas nie idzie na wybory, nie angażuje się społecznie, a później ze zdziwieniem stwierdzają: jak oni głosowali; dlaczego projekt mojego boiska nie przeszedł; nic o wyborach nie wiedziałem.

Profesor Jacek Raciborski w swoich badaniach stwierdza, że spośród głosujących 52 proc. oddających głos akceptuje tezę, że „wybory są grą pozorów i mydleniem oczu”, a 33 proc. że są „one stratą czasu obywateli i państwowych pieniędzy”. Wielu zapomina, że państwo to ogromna przestrzeń, gdzie wyznacznikami są mechanizmy decyzyjne, błędy i napięcia towarzyszące decydowaniu oraz metody i przesłanki wyboru optymalnego działania. Jest to więc aktywność obywateli, którzy poprzez swoje rozstrzygnięcia uczestniczą w ukierunkowaniu działań wspólnot.

Między budżetem a radami osiedla

W Białymstoku trwa właśnie zgłaszanie projektów to tegorocznej edycji budżetu obywatelskiego. Warto w tym miejscu przywołać zasadnicze idee, jakie przyświecają takiej aktywności. Niewątpliwie najważniejsza jest partycypacja obywatelska, czyli jak najbardziej aktywne uczestnictwo w projektach, które bezpośrednio dotyczą mieszkańców. Ten symboliczny dialog władzy z obywatelem ma doprowadzić do podjęcia decyzji, czy akurat to boisko, czy ten chodnik jest najbardziej kluczowym czynnikiem rozwojowym w danym obszarze. Następnym celem jest większe otwarcie na głos obywateli oraz współdecydowanie w wydatkowaniu pieniędzy. Budżet obywatelski jest wyśmienitym instrumentem edukacji z filozofii samorządności. Jest nauką o następstwach w etapowym planowaniu inwestycyjnym, o wspólnocie nie tylko materialnej, ale i duchowej. Daje to możliwość zaangażowania ludzi, przez co zwiększy się przejrzystość i transparentność działań władz samorządowych.

Największym problemem jest zaangażowanie obywateli, zbudowanie narracji lokalnej, przekonanie ziomków, że ta - a nie inna - inwestycja jest najważniejsza. Niebagatelną rolę odgrywa zaproszenie prezydenta wysyłane do mieszkańców Białegostoku, aby brali los we własne ręce. Odpowiedzialność jest tu wręcz przerzucana na obywateli. Czytamy: państwo najlepiej wiedzą; masz więc realny wpływ na zmiany; czeka na Was 10 milionów złotych; Białystok jest naszym miastem, a dbanie o jego dobro jest wspólnym obowiązkiem. Prezydent zorganizował nawet maraton informacyjny, który miał przybliżyć zainteresowanym tajniki tego tematu. Grzechem więc byłoby tego nie wykorzystać. Trzeba jedynie się zorganizować wokół jakieś idei, skrzyknąć ludzi i wygrana jest w „kieszeni”. Należy tylko pamiętać, że „sukces ma wielu ojców, a porażka jest zawsze sierotą”. Kto wygra narracje: czy Ci co chcieli, czy Ci co najmniej nie przeszkadzali. Z drugiej strony problemem władz jest równomierny podział inwestycji, aby zrównoważyć interesy poszczególnych dzielnic. Można tylko się zastanawiać czy to działanie płynie z głębokiego przekonania władzy czy tylko jest „pokazaniem marchewki”, aby przekonać, że głosujący są naprawdę ważni.

Następnym gorącym tematem jest wybór do rad osiedli, czyli najbliższy przejaw demokracji każdego obywatela. Jeszcze raz potwierdza się zasada, jak trudno się wybrać na głosowanie, choć niektórzy będą twierdzić, że nic nie wiedzieli. A przecież głosujemy zazwyczaj na sąsiadów, znajomych, rodzinę, czyli osoby nam bliskie a nie znane tylko z telewizji. Do zadań rad osiedli należy pośrednictwo pomiędzy władzą a obywatelami, dostarczenie informacji o sposobach załatwienia poszczególnych spraw, zgłaszanie projektów uchwał i propozycji, interwencje w imieniu mieszkańców, propozycje rozwiązań problemów, zgłaszanie istniejących zagrożeń, ochrona infrastruktury społecznej (place zabaw, tereny zielone). Najważniejsze jest jednak zbliżenie do siebie mieszkańców, zbudowanie wyjątkowego ducha danej wspólnoty (team spirit) oraz wytworzenie jedności decyzyjnej. W dodatku rady mogą otrzymać do dyspozycji środki finansowe na prowadzenie własnej działalności, z których większość może być przeznaczona na organizację np. festynów lokalnych.

Z drugiej strony przy polskim indywidualizmie, niechęci uczestnictwa we wspólnocie, braku silnego poparcia ze strony niektórych radnych miejskich może dojść do niepełnego rozstrzygnięcia. Można się tylko zastanawiać czego niektórzy radni się obawiają. Mają przecież swój poziom decyzyjny i kompetencji. W żadnym wymiarze nie zostaje w jakikolwiek sposób podważona ich wiedza ani autorytet. Mądra postawa może przynieść tylko więcej korzyści w postaci zaistnienia medialnego czy zbudowania wizerunku racjonalnego partnera. Dlaczego tak trudno zrozumieć, że „koszula bliższa ciału”, że moje piękne otoczenie zależy przede wszystkim ode mnie? Dlatego raczej w „ciemnych barwach”, oczywiście poza wyjątkami, widzę ten kolejny przejaw decyzyjny lokalnego suwerena.

Referendum jak wojna personalna

Niewątpliwie największe emocje w Podlaskiem wzbudziło ostatnie referendum w sprawie odwołania przed upływem kadencji burmistrza Supraśla. Zarzewiem konfliktu, według inicjatorów z Grabówki, jest nierówny podział inwestycji oraz nieliczenie się z głosami mieszkańców. Nastąpiła „powtórka z rozrywki”. Jedni nawoływali, aby iść i odwołać włodarza, inni wręcz namawiali - w tym sam burmistrz - do pozostania w domu, żeby nie było frekwencji. Jak wiemy zabrakło do skutecznego odwołania niecałych 300 głosów. Można zadać pytanie: kto wygrał, a kto przegrał?

Z pewnością przegrani są wszyscy: od obywateli, którzy się zapętlili w działaniu nie wiedząc jak mają głosować, po burmistrza Supraśla, ponieważ zapewne zdał sobie sprawę, że już nie da się zjednoczyć gminy. „Mleko się rozlało” i nawet gdyby burmistrz Radosław Dobrowolski cały budżet przeznaczył na Grabówkę (a nie Supraśl), raczej nastawienia mieszkańców już nie zmieni. Został przekroczony krytyczny moment, po którym rządzą już tylko emocje, gdzie nie ma racjonalnych argumentów dla obronienia jedności (z niewolnika nie ma pracownika). Prędzej czy później i tak wygra samostanowienie, można tylko zastanawiać się kiedy.

Pozytywem jest to, że z jednej strony społeczność lokalna pod wodzą sołtysa się zjednoczyła. Z drugiej strony przez nagłośnienie i upublicznienie tematu została zaprzepaszczona szansa wspólnego, harmonijnego rozwoju całej gminy Supraśl. Oczywiście mam świadomość, że tylko medialne tematy jak np. blokada ronda przez protestujących może przynieść jakieś skutki. W innym razie „pies z kulawą nogą” nie zainteresowałby się tym, kto wygra: „rozłamowcy czy osoby będące za status quo”. Problemem jest jeszcze to, że nastał czas, gdzie obowiązkowo trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Nie można być obojętnym, a cóż dopiero niezaangażowanym!. Ponadto w sprawy lokalne z różnych przyczyn zaangażowali się politycy PO i PiS stając po jednej z dwóch stron licząc na głosy i aprobatę poróżnionych.

Czy nowy burmistrz byłby lepszy, czy „posklejałby” gminę w całość? Tego szybko się nie dowiemy. Debata na argumenty została zastąpiona wojną personalną i okrzykami (zemsta, hańba, wichrzyciele, krwiopijca). Doświadczyliśmy dużego nacechowania emocjonalnego i aksjologicznego, po których nie ma już powrotu do „wspólnego stołu”. Mam wrażenie, że kolejne wybory zamiast uspokoić pogłębią tylko wzajemną nieufność, a najgorsze jest chyba zwątpienie w siłę demokracji.

Strajk w kapciach

Opisałem tylko trzy przykłady, które są kanonem demokracji lokalnej. Kwintesencją jest tu zaangażowanie ludzi w to, co najbliższe, na co chcemy mieć wpływ, co byśmy chcieli zmienić. Z drugiej strony prezydentowi, radnym i innym włodarzom nie powinno zabraknąć odwagi w zmierzeniu się z nawet najmniejszą inicjatywą społeczną. Nie jesteśmy Szwajcarią, gdzie tradycja samostanowienia jest długotrwała, dlatego należy zachęcać do działania a nie budować kolejnych barier. Wynikiem tego będą pozytywy i zrozumienie po obu stronach.

„Głos ludu” nie musi być traktowany jako zło konieczne co 4 lata, po których i tak wracamy do codzienności. Musimy na nowo uczyć się alfabetu obywatelskiego i rozumienia postępowań politycznych. Nie możemy pogodzić się z losem ludzi bez wpływu na otoczenie. Z jednej strony narzekamy na polityków, a z drugiej strony nie chcemy niczego zmieniać. Nie dziwmy się więc, że politycy widząc taką bylejakość, demoralizują się i jeszcze bardziej oddalają się od suwerena.

Mamy demokrację instytucjonalną, bo społecznej jeszcze nie wytworzyliśmy. Lubimy dużo mówić o polityce, ale nie przechodzimy do czynu. Pragniemy strajkować, ale kończymy na tzw. proteście kapciowym (czyli siedzę przed telewizorem w kapciach i mówię głośno - jak ich mało). Boimy się sumiennych i rzetelnych decyzji, które skutkowałyby przewidywalnym wynikiem politycznym. Dlatego na koniec należy postawić trudne choć retoryczne pytanie: Czyżby obywatele w Polsce jeszcze nie dojrzeli do odpowiedzialności?

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny