Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miastu potrzeba nowych twarzy

Tomasz Maleta
Białystok, 30 maja 2013 roku, procesja Bożego Ciała. Zaraz za celebrantem w pierwszym szeregu, w odstępie jednego metra od pary prezydenckiej,idą Krzysztof Jurgiel i Jan Dobrzyński.
Białystok, 30 maja 2013 roku, procesja Bożego Ciała. Zaraz za celebrantem w pierwszym szeregu, w odstępie jednego metra od pary prezydenckiej,idą Krzysztof Jurgiel i Jan Dobrzyński. Andrzej Zgiet
Wizja przywództwa, tak bardzo wyeksponowana na trzy dni przed majowym referendum i tydzień później podczas procesji w Boże Ciało, byłaby zapewne wartością w regionie. W Białymstoku może okazać się zbyt dużym balastem.

Nie sposób prognozować rozwoju prawej strony białostockiej sceny samorządowo-partyjnej bez krótkiego powrotu do przeszłości. Tym bardziej, że w odróżnieniu od reszty kraju, podlaskie PiS ma nieco odmienny rodowód. W innych regionach był to sojusz Porozumienia Centrum i Przymierza Prawicy. U nas w całości opierało się na działaczach PC. Ale od początku nie było jednolite. Nurt katolicko-narodowy ścierał się z konserwatywno-liberalnym. Trzon tego pierwszego to ludzie mieszkający na wsi, którym bliżej było do LPR czy kręgu związanego z Radiem Maryja. Na przeciwległym biegunie są środowiska miejskie, inteligenckie, probiznesowe. Ten pierwszy nurt skupił się wokół Krzysztofa Jurgiela, patronem drugiego został Krzysztof Putra. Duet ten z biegiem lat uzupełnił Jarosław Zieliński. Tak namaszczony odgórnie - przez centralne władze partii - triumwirat miał zinstytucjonalizować konflikty w łonie regionu, ale też gwarantować, że nie wyjdzie z niego żadna herezja zagrażająca spójności partii.

Po katastrofie pod Smoleńskiem sytuacja się zmieniła. Białostockie PiS rozumiane przez pryzmat ugrupowania aspirującego do reprezentowania wielkomiejskiego elektoratu straciło swojego lidera. Środowisko młodych działaczy, które dorastało pod skrzydłami ś.p. Krzysztofa Putry, zostało mentalnie osierocone. Bez wsparcia swojego patrona nie było w stanie na forum regionalnym partii odgrywać skutecznej roli. Nominacja na szefa podlaskich struktur PiS Krzysztofa Jurgiela w sierpniu 2010 roku, pod którego kuratelą znowu znalazło się miejskie środowisko partii, była prostą drogą do porażki. Już latem 2010 roku było wiadomo, że w kontekście zbliżającej się elekcji samorządowej wybór nowego lidera powinien być nie tylko prostym aktem głosowania, a swoistym symbolem, poprzedzonym refleksją. Taką swoistą ucieczką do przodu, a nie powrotem do przeszłości. Bez tej odnowy, otwarcia się na nowe, miejskie środowiska i wyborców (dotychczas wielu z nich zostawało w domu niż szło głosować) białostockie PiS mogło porzucić nadzieje na wygranie nie tyle miejskich wyborów prezydenckich, ale zdobycie znaczącej pozycji w radzie miejskiej. Elekcja z jesieni 2010 roku dobitnie to potwierdziła. Bo o ile wygrana w pierwszej turze kandydata PO była do przewidzenia, to utrata przez PiS aż czterech mandatów w radzie miasta była sromotną klęską. Arytmetycznie partia, choć nadal największa siła opozycyjna, w praktyce została skazana na marginalizację.

Ten rys historyczny ukazuje specyfikę białostockiego PiS. Z jednej strony to nadal immanentna część najbardziej wiernego Jarosławowi Kaczyńskiemu regionu w kraju. Z drugie strony nawet najlepsze notowania krajowe PiS nie muszą automatycznie przełożyć się na sukces partii w Białymstoku. W powiecie, czy szerzej regionie - tak, ale nie w stolicy Podlasia. Środowisko wielkomiejskie oczekuje czegoś znacznie więcej niż tylko oderwania bonusu od ogólnopolskich trendów. Ponadto dopiero w alienacji od ekstrapolacji krajowych sondaży, które tłumią racjonalną ocenę dokonań w samorządach, możemy dostrzec zmianę, która nastąpiła w miejskim PiS w ostatnich dwóch latach.
Bez wątpienia jest to zasługa - mimo siedmiu mandatów - reprezentacji w radzie miasta. Połączenie mieszanki młodości, nowoczesności, otwartości (T. Madras, M. Gromko, R. Rudnicki) i doświadczenia (K. Dudziński, K. Romanowski) rodziło pomysły nie tylko ogólnomiejskie, ale też osiedlowe. Z drugiej strony - postawienia na swoisty pragmatyzm i rozwiązywanie codziennych problemów białostoczan oraz pozostawienie jakby z boku spraw natury ideologicznej i historycznej zdejmowało z miejskiego PiS odium ugrupowania mocno obciążonego kwestią smoleńską. W zasadzie była ona obecna tylko podczas rocznicowych uroczystości, ale nie na pierwszym planie tak jak w innych regionach kraju. Co nie oznacza, że środowisko miejskie przeszło na zupełnie inne pozycje. To nadal jest ugrupowanie mocno zakorzenione w konserwatyzmie, ale też nie sposób nie zauważyć, że stara się przekraczać granice obywatelskości i wsłuchiwać się w głos mieszkańców trochę bardziej skutecznie niż konkurenci. Nie tylko w sprawie klikania w autobusach, sieci szkół czy opłat za śmieci, ale też chociażby inicjując program wsparcia dla dużych rodzin, który później przejął magistrat i PO czy też akcję referendalną w sprawie MPEC-u (choć nadal zdarzają się też i potknięcia).

Czy to przełoży się na lepszy wynik PiS w przyszłorocznych wyborach?. To zależy od tego, czy białostockie środowisko będzie w stanie przedstawić wizję jasnego przywództwa, swoistego nowego rozdania, które wychodząc poza elektorat partyjny, byłoby zarazem alternatywą (dla niegłosujących) wobec obecnie rządzącego establishmentu. Wiarygodną i autentyczną lokalnością oraz silną składową cech dodatnich jej liderów, a nie ekstrapolacją trendów ogólnopolskich. Z gwarancjami, że po zdobyciu władzy jej symbolami nie będzie - tak dziś krytykowana - buta i pycha rządzących oraz niewypowiedziany, ale jakże unoszący się w miejskim powietrzu rewanżyzm. Przede wszystkim realistyczną wizją dokąd zmierza Białystok (jak poradzić sobie z zadłużeniem, brakiem inwestorów, przygranicznym położeniem, kontynuacją lub zmiana projektów inwestycyjnych, ale też społecznych).

Tym bardziej, że część osób, które podpisywały się pod wnioskiem o referendum deklarowało, że nie są sympatykami PiS, ale chcą mieć możliwość wyrażenia zdania, co do przyszłości MPEC-u. To pokazuje, że skuteczność inicjatyw zależy od zbudowania dla nich jak najszerszego poparcia. Być może w przyszłym roku bardziej opłacalne będzie niewystawienie własnego kandydata na prezydenta lub pokuszenie się o białostocki wariant z prof. Glińskim.
Te kilkanaście miesięcy do wyborów jest potrzebne miejskiemu PiS, by taką ofertę przedstawić. Paradoksalnie największym zagrożeniem może być podlaski PiS. To że nie zamierza on zrezygnować z odgrywania decydującej roli na białostockim podwórku, mogliśmy obserwować podczas konferencji Jarosława Kaczyńskiego, która odbyła się przed Elektrociepłownią Zachód na trzy dni przed majowym referendum (doprawdy trudno zrozumieć logikę ściągnięcia szefa PiS, skoro głosowanie dotyczyło sprawy wyłącznie interesującej białostoczan).

Jeszcze bardziej potwierdziła to tydzień później procesja Bożego Ciała. W pierwszym szeregu za celebrantem szli Krzysztof Jurgiel i były senator, radny, wojewoda Jan Dobrzyński. To wymowny sygnał mówiący o tym, kto w Białymstoku po tej stronie sceny politycznej nadal będzie rozdawał karty.

Tyle że ta perspektywa może być nie do zaakceptowania dla tych, którzy za rok wejdą w wiek wyborczy, a rodzili się w czasach, gdy obaj ci politycy decydowali o losach Białegostoku. Można przypuszczać, że wchodząc w dorosłość oczekiwaliby zapewne zupełnie innych twarzy i pomysłów, a nie cofnięcia się do czasu niemalże prenatalnego.
Wizja przywództwa, tak bardzo wyeksponowana podczas tych dwóch publicznych prezentacji w maju, byłaby zapewne wartością w regionie. W Białymstoku może okazać się zbyt dużym balastem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny