Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kronika rodzinna. Trzeba znać swoje korzenie

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Wykonanie tego drzewa genealogicznego zajęło mi półtora roku. Pomógł mi w tym mój brat cioteczny Zbyszek Zdaniec.
Wykonanie tego drzewa genealogicznego zajęło mi półtora roku. Pomógł mi w tym mój brat cioteczny Zbyszek Zdaniec. Jerzy Doroszkiewicz
Taką dokumentację dziejów rodziny chciałby mieć każdy. Gruba z licznymi zdjęciami kronika i wielkie na pół metra drzewo genealogiczne. Waldemar Szliserman, który wielokrotnie gościł na naszych łamach, tym razem prezentuje okazałe pamiątki rodzinne. Swoją pasję tłumaczy wprost: trzeba znać swoje korzenie. Jestem najstarszy z rodziny, miałem obowiązek zostawić swoim dzieciom i wnukom wspomnienia - podkreśla.

Zacząłem pisać w 2000 roku. Dostałem akurat komputer i postanowiłem nauczyć się nim posługiwać - opowiada pan Waldemar. - Wnuczka znalazła w internecie informację o bezpłatnym kursie dla emerytów. Byłem najstarszy wśród uczestników i, nie chwaląc się, najlepszy. Szybko opanowałem klawiaturę, uczyłem się przecież w szkole handlowej, mieliśmy naukę pisania na maszynie. Została elektronika, tu było trochę trudniej, ale metodą błędów też doszedłem do wprawy. Oczywiście zdarzyło się, że napisałem już 35 stron i zamiast "zapisz", nacisnąłem klawisz "zamknij", i poleciało wszystko w powietrze. Oj, byłem zły.

Na Boże Narodzenie córka dała mi w prezencie wielką kronikę i powiedziała: tata pisz. No i zacząłem pisać wspomnienia. Ród nasz duży, liczy ponad 120 osób. Jeździłem po kościołach, urzędach stanu cywilnego i po rodzinie, szukałem metryk urodzenia, metryk chrztu, bo krewni się rozjechali. Kronikę otwiera wizerunek Piłsudskiego. - Mama wycięła to zdjęcie z gazety, jak marszałek zmarł - tłumaczy pan Waldemar. - Przechowywała fotografię przez całą okupację sowiecką, niemiecką i następnie lata PRL. Zostawiła w swoich rodzinnych zbiorach jako cenną pamiątkę.

Kolejnym pomysłem na dokumentowanie dziejów rodziny było drzewo genealogiczne. Ta praca zajęła mi półtora roku, a pomagał brat cioteczny Zbyszek Zdaniec, on wszystko rozrysował na papierze, bo jest z z zawodu plastykiem, pracował jako scenograf w Teatrze Lalek i w Teatrze Dramatycznym. Ja zapełniałem po kolei nazwiskami i faktami poszczególne gałęzie i potem wyrzeźbiłem wszystko w drzewie. Około sto osób tu umieściłem.

Początki rodziny Szlisermanów (albo (Szliselmanów, bo część rodziny używa takiej pisowni w nazwisku biorą się z Różan na Mazowszu. Tam urodził się mój pradziadek Stanisław około 1845-47 roku, który ożenił się z Martą Dobrzyńską. Dziadek Józef (ur. 1878) ożenił się z Teofila Krasnodębską, herbu Pobóg, szlachcianką. Mój tata Zygmunt (ur. 1907 r.), ożenił się z Bronisławą Pacewicz. Dziadek z zawodu był mistrzem szewskim, podobnie jak mój ojciec a i większość męskiego rodu. Ja byłem jedynakiem, ale ojciec miał siedmioro rodzeństwa, czterech braci i trzy siostry. Rozrosła się więc rodzina. Wszyscy mieszkali w Białymstoku, wojna jednak nas rozdzieliła. Dwie siostry ojca wyszły za mąż za Niemców, ewangelików, którzy w Białymstoku mieszkali od pokoleń. Jak Hitler napadł na Polskę, to ci Niemcy dostali rozkaz wyjazdu, musieli opuścić swoje domy. Bardzo to przeżywali.

A i moja najbliższa rodzina wiele przeszła w czasie wojny. Ojciec był oficerem w 42 pułku piechoty, walczył w kampanii wrześniowej. Po 17 września 1939 roku Sowieci kazali się zgłosić żołnierzom. Tata ubrał się przyzwoicie, poszedł i nie wrócił. Został aresztowany przez NKWD razem z innymi oficerami i żołnierzami. Trzy tygodnie trzymali ich w niewoli, nie pozwalali podejść bliżej, pilnowali z psami. Potem od kolejarzy się dowiedzieliśmy, że wszystkich mają wywieźć do Starobielska. Poszliśmy na dworzec Poleski, miałem osiem lat, pamiętam, jak ich prowadzili, z rękami na karku. Nie było ojca pół roku. Opowiadał, że w obozie zrobili selekcję. Kazali pokazać ręce - tak sprawdzali, czym się kto zajmował, czy robotnik, czy inteligent. A ponieważ ojciec pracował jako szewc, to ręce miał spracowane, więc uniknął wyroku śmierci. Nie ujawnił się, że jest oficerem. Powiedział, że dokumenty mu zaginęły, a w 1920 roku z Rosją nie walczył.

Wrócił do domu zarośnięty, brudny. Wyglądał jak leśny człowiek. Ubranie od razu mama wrzuciła do pieca, bo nie nadawało się do niczego, a fryzjera poprosiła, żeby przyszedł do nas, bo nie chciała, by ojciec tak się pokazywał na ulicy. Powoli tata doszedł do siebie i zaczął pracować w swoim zawodzie w spółdzielni szewskiej, która powstała przy Kilińskiego. Robił do teatru obuwie, pantofle. Miał smykałkę do tego, bardzo ładne mu wychodziły. Sowieci w nagrodę chcieli go wysłać na wczasy na Krym. Ale odmówił, bał się, że nie wróci. Niebawem zaczęła się wojna niemiecko-sowiecka, Hitler napadł na Związek Radziecki, Sowieci uciekali w popłochu, dali mu więc spokój.

Za okupacji niemieckiej ojciec razem z panem Janem Malewiczem założył warsztat szewski na rogu Skorupskiej i Piasta. Ta budka do dzisiaj stoi, przed wojną mieszkał tam i pracował Kruglański, sprzedawał mięso.

Niestety zły los znowu się upomniał o ojca. Trafił w ręce gestapo. Siedział w więzieniu, a potem został wywieziony do obozu w Majdanku, a następnie do Dachau, gdzie był poddawany przez hitlerowców zbrodniczym eksperymentom. Wstrzykiwali mu zarazki w nogę. Długo potem chorował, noga mu ropiała.

A my cierpieliśmy tu w Białymstoku, bo zapasy szybko się wyczerpały, nastał głód. Mama wybierała rzeczy z szafy i piechotą chodziła na wieś, by je wymieniać na żywność. Ja zostawałem sam w domu i czekałem. Ojciec przysyłał tylko kartki z krótkim tekstem: jestem zdrów, pozdrawiam. A jak wywieźli go z Majdanka w głąb Niemiec, to już nie było korespondencji. Nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje, myśleliśmy o najgorszym.

Pamiętam takie zdarzenie, mama z ubraniami pojechała na wieś, mnie strasznie chciało się jeść. Obok po sąsiedzku było pole z kartoflami, nakopaliśmy z kolegą, upiekliśmy je w ognisku, jak one mi smakowały! Pole było Białorusinki, gdy zobaczyła nas, to się odgrażała kijami. Takie to były czasy.

Początkowo chodziłem na komplety, mama chciała, żebym się uczył. Zeszyty za pazuchą się nosiło. Lekcje odbywały się w różnych miejscach, na Spacerowej u nauczyciela Borody, na ul. Wiktorii uczyła nas młoda maturzystka, na Starobojarskiej lekcje prowadziła starsza pani, która uczyła jeszcze mego ojca. A jeszcze później chodziliśmy aż na ul. Plutonową, gdzie teraz jest szpital. Tam obok znajdował się obóz jeniecki, Niemcy trzymali Sowietów. Ci żołnierze byli w strasznych warunkach, głodni, spali na trawie, nieraz kanapkę im rzucałem. Nauczycielka bała się, że ktoś doniesie i przestała udzielać nam lekcji.
Ojciec wrócił do domu dopiero jak Amerykanie wyzwolili obóz w Dachau. Długo dochodził do siebie. Kiedy wydobrzał jako tako, założył przy ul. Warszawskiej spółdzielnię szewską Jedność Robotnicza. Awansował, został wiceprezesem Wojewódzkiego Związku Spółdzielni Pracy, potem dyrektorem hurtowni skórzanej.

Drzewo genealogiczne rodu Szlisermanów obejmuje siedem pokoleń. Cieszę się, że udało mi się zebrać wszystkie tak dużo nazwisk. W międzyczasie rodzina oczywiście się powiększyła. Wielu swoich krewnych, zwłaszcza tych młodszych nie znam. Było nawet tak, że mój zięć jako doktorant na Politechnice był promotorem, jak się okazało jednego z familiantów, o czym obaj nie wiedzieli.

Teraz mam nadzieję, że pałeczkę po mnie przejmie ktoś inny z rodziny i będzie dalej dokumentował dzieje naszego rodu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny