Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jego hit "Ciało do ciała" nuciła cała Polska. Marcin Siegieńczuk z zespołem Toples wylansował wiele hitów. Co dziś sądzi o disco polo?

Magda Ciasnowska
Magda Ciasnowska
Marcin Siegieńczuk wraz z zespołem Toples przed 25 laty byli wiodącą silą w branży disco polo
Marcin Siegieńczuk wraz z zespołem Toples przed 25 laty byli wiodącą silą w branży disco polo Wojciech Wojtkielewicz
Kiedyś było więcej spontaniczności i dlatego piosenki disco polo sprzed lat są nieśmiertelne. Natomiast te, które obecnie świętują swój tryumf, już za 10 lat w zdecydowanej większości zostaną zapomniane – mówi Marcin Siegieńczuk, który od 25 lat śpiewa na koncertach piosenkę „Ciało do ciała”

Niedługo minie 25 lat od chwili, gdy Polska pierwszy raz usłyszała piosenkę „Ciało do ciała”. Gdyby wtedy ktoś panu powiedział, że za ćwierć wieku pana utwór wciąż będzie porywał tłumy do zabawy, uwierzyłby pan?

Pewnie bardzo bym sobie tego życzył, ale raczej przymknąłbym na to oko. Wtedy szczytem moich marzeń było wydanie kasety i żeby trafiła ona do sprzedaży do takiej budki, która kiedyś była na dworcu w Białymstoku... I to marzenie się spełniło! Pewnego razu wysiadłem z autobusu PKS i usłyszałem „Ciało do ciała”. Pamiętam, że wtedy pomyślałem, że skoro tę moją piosenkę w tej budce puszczają, to chyba będę popularny. Teraz może się to wydawać śmieszne, ale kiedyś właśnie taki był wyznacznik tej popularności w branży disco polo, a szczytem sukcesu było zobaczenie swojego teledysku w telewizji. Gdy pod koniec lat 90. w programie Disco Relax dwa razy poleciała moja piosenka, od razu idąc przez miasto czułem na sobie wzrok ludzi. Wystarczyły dwa tygodnie, by zostać rozpoznawalną osobą. Ta piosenka pojawiła się na mojej pierwszej kasecie, więc już na początku kariery miałem mocny strzał. I od tego pierwszego wydawnictwa mogłem już występować na dużych scenach, nie tylko w naszym regionie, ale i w Polsce, i za granicą.

Zanim miała okazję poznać pana cała Polska, z występami przed publicznością oswajał się pan na weselach…

Tak, zanim wydałem swoją pierwszą kasetę, miałem już doświadczenie sceniczne. Mając 15 czy 16 lat zacząłem śpiewać w zespole weselnym. Tam zbierałem pierwsze szlify. Wesela czy inne imprezy okolicznościowe to dla osób, które chcą występować na scenie, najlepszy poligon. Bo po takim kilkuletnim doświadczeniu można poradzić sobie właściwie w każdej sytuacji.

Od takich weselnych występów zaczynało chyba wielu pana kolegów z branży.

Tak, takie początki miała większość tej starej gwardii. Teraz mamy już trzecią dekadę disco polo. W tej pierwszej prawie wszyscy zaczynali od wesel. W drugiej część już na początku stała się gwiazdami. Teraz, w ostatnim dziesięcioleciu, z weselami styczność miało może 20 proc.

W dzisiejszych czasach początkującym wokalistom łatwiej jest wejść do branży disco polo i zdobyć serca publiczności?

Mamy obecnie inne instrumenty medialne do promocji swojej muzyki. Każdy, bez żadnego wydawnictwa może być kreatorem swojej kariery. Kiedyś i piosenka, i wykonawca musieli mieć to coś, a w tej chwili tę charyzmę można sztucznie wykreować. W tej chwili możesz sam się wylansować. Kiedyś potrzebowałeś do tego wydawnictwa, musiałeś być zauważony… Było tak jak w piłce nożnej – byli ludzie, którzy szukali tych talentów. Obecnie wszystko dzieje się za pomocą internetu. Do tego pojawiła się jeszcze sztuczna inteligencja. Sam się zastanawiam, w jakim kierunku to będzie zmierzać. Podsumowując – kiedyś było więcej spontaniczności i dlatego piosenki z tamtych czasów są nieśmiertelne. Natomiast te, które obecnie świętują swój tryumf, w większości już za 10 lat zostaną zapomniane.

Każdy może więc zostać dzisiaj gwiazdą. To chyba sprawia, że jakość tego, co pojawia się na rynku muzycznym, jest dużo niższa niż kiedyś?

Tak, bylejakość jest teraz w modzie. Jest ona obecna w każdej dziedzinie życia, nie tylko w muzyce. Na przykład fast foody powstają jak grzyby po deszczu, a jakościowe restauracje świecą pustkami. Często spotykam się z wykonawcami disco polo, którzy chcą zaistnieć i dają mi do przesłuchania materiał. Zdarza się, że mówią mi przy tym, że obecnie promuje się gorsze rzeczy od tego, co mi pokazali. Wtedy nawet nie sprawdzam tego materiału. Bo po co? Najważniejsze jest to, by wierzyć w to, co się robi. By robić wszystko nie na 100, a na 110 proc. I skoro wielu twórców wychodzi z założenia, że inni robią rzeczy gorsze, dlatego tak wiele jest na rynku bezwartościowego materiału.

A konkurencja już nie działa mobilizująco?

Kiedyś była to konkurencja dobrej jakości. Wykonawcy byli ze sobą zżyci. Razem imprezowaliśmy i mamy mnóstwo wspólnych wspomnień. Obecnie wszyscy się do siebie uśmiechają, ale do końca mają do siebie dobre nastawienie. Każdy chce być większą gwiazdą od drugiego. Czasami za kulisami odnoszę wrażenie, że jestem kimś zapomnianym, bez żadnych przebojów. Jednak gdy wychodzę na scenę, publiczność pokazuje mi, że dobrze wie kim jestem.

Muzyka disco polo, mimo że ma wielu swoich fanów, mierzy się też z hejtem. Jak go pan odbiera?

Każdy rodzaj muzyki trzeba tolerować. Trzeba mieć świadomość, że ta muzyka jest, ma swoich fanów i swój czas. Nie ma muzyki lepszej i gorszej. Każdy może sobie wybrać, czego chce słuchać. Jeśli więc ktoś nie chce słuchać disco polo, nie musi. I nie powinien chodzić wtedy na imprezy, na których występujemy. A jak już na taką imprezę trafi, niech opinię zostawi dla siebie. Ostatnio w Krynicy Morskiej podczas koncertu zapytałem ze sceny, czy ktoś jest przeciwnikiem muzyki, którą wykonuję. Rękę podniosła jedna pani. Więc wyciągnąłem z kieszeni zatyczki do uszu i powiedziałem, że mam dla niej prezent. Mina jej zrzedła.

Z okazji 25-lat bycia na scenie wydał pan płytę „Co w Vegas”. Na ten album fani musieli poczekać aż dziewięć lat.

I nie nagrałbym jej, gdyby oni. Ciągle mnie pytali, kiedy się w końcu pojawi nowa płyta. Mimo że wszystkie piosenki można znaleźć w internecie, i tak chcieli ją mieć na swoich półkach. W końcu się zdecydowałem na takie podsumowanie pewnego okresu swojej działalności od 2014 roku aż do teraz i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, jak wielka jest liczba zamówień.

Czyli następnej płyty możemy spodziewać się na 30-lecie?

Albo na 50-lecie! (śmiech). Chociaż świat zmierza w takim kierunku, że wtedy może to będzie już nie płyta a pendrive albo jeszcze coś innego.

Czy po latach muzycznej kariery w tej przysłowiowej szufladzie wciąż czeka coś nowego?

To jest głęboka szuflada, praktycznie bez dna, więc zawsze coś się z niej wygrzebie. Czasami sięgam do piosenek, które kiedyś zacząłem pisać i ich nie skończyłam. Zdarza się, że co tam dopiszę i znowu to schowam. Zawsze mam przy sobie dyktafon i nagrywam słowa, tematy lub melodie, które nagle wpadną mi do głowy.

Mimo tych nierzadko pojawiąjących się nowości, do dziś na koncertach publiczność wciąż najbardziej czeka na to słynne „Ciało do ciała”?

Czasami czuję, że to „Ciało do ciała” mam wypisane na czole. Zdarza się nawet, że gdy ktoś mnie rozpoznaje, nie mówi „ooo Siegieńczuk” lub „ooo Toples”, a „ooo ciało do ciała idzie”. Mimo że tej piosenki od tylu lat nie ma już w mediach, każdy wciąż kojarzy mnie z tym utworem. Publiczność bardzo dobrze pamięta też piosenkę „Hej dobry Dj” i oczywiście „Sąsiadkę z naprzeciwka”.

Słuchając pana repertuaru da się zauważyć, że – w przeciwieństwie do innych – raczej nie celuje pan w tę imprezową publikę.

Mam 44 lata i wiem dobrze, jaka jest moja publiczność. I w większości nie jest to publiczność internetowa. Piszę piosenki dla ludzi, którzy się wraz ze mną starzeją. Gdy w 1999 miałem 20 lat, moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Opisywałem to, co mi się podoba, co przeżywałem. I wtedy ta moja publiczność to byli głównie 20-latkowie. Teraz mam 44 lata i nie będę udawał, że imprezuję jak obecne 20-latki. Nie chcę wbijać się więc w nurt tej młodzieży. Sam mam syna, który ma 18 lat, i on zupełnie nie czuje mojej muzyki. Ale mówi że jest ok. Śpiewam więc o mijającym czasie, o pewnym wyciszeniu.. Jeśli śpiewam o związku, poruszam też zupełnie inne kwestie niż przed laty. W moim wieku ma się już zupełnie inne dylematy niż w wieku lat 20. Jest wiele utworów, które trudno mi się wykonuje na koncertach plenerowych, gdzie ludzie mają klaskać, tańczyć i się bawić, bo trzy czwarte moich piosenek nie jest do zabawy, a do przemyśleń. Bardziej nadają się do samochodu niż na imprezę. Chociaż gdybym robił same smutne piosenki, nie występowałbym na koncertach. Musieliby zapraszać mnie chyba tylko na pogrzeby. Mam więc piosenki takie jak „Co w Vegas to w Vegas” czy „Martini z lodem”, bym mógł w ogóle występować i trochę bawić tych ludzi. Jednak w tym środkowym bloku koncertu czasami udaje mi się przemycić coś smutniejszego.

Czyli słowa piosenek są dla pana bardzo ważne? To chyba niezbyt częste w disco polo?

Ja bardzo dużą wagę przywiązuję do tekstów. Zawsze przenoszę na papier to, co leży mi na sercu. Gdy piszę piosenkę, stawiam sobie tezę, temat piosenki, wokół którego krążę i buduję pewną historię. Nie może być tak, że piosenka jest o niczym. Utwór musi być nośnikiem emocji. Ja się z nim utożsamiam i często utożsamiają się z nim moi słuchacze.

W czasach tej największej popularności trudno było połączyć muzykę i życie rodzinne?

Gdy się ożeniłem, już koncertowałem. Moja żona widziała więc jak to wygląda i to zaakceptowała. Wcześniej dużo się bawiłem, dużo koncertowałem i korzystałem z życia. Przez większość tygodnia byłem w trasie, a w międzyczasie siedziałem w studio i do tego jeszcze studiowałem. Nie wiem, skąd miałem na to wszystko siłę (śmiech). W momencie kiedy założyłem rodzinę, musiałem wyhamować. Koncerty dziś są, a jutro może ich nie być. A gdzieś musisz wrócić. Musisz mieć tę podstawę, tę oazę spokoju. Kiedyś też goniłem za pewnymi rzeczami, a gdy w końcu powiedziałem sobie „stop”, okazało się, że gdy przestałem gonić tego króliczka, króliczek przestał uciekać i pojawiły się nowe możliwości.

Czyli teraz jest już dużo mniej intensywnie niż przed laty?

Obecnie koncertuje głównie w weekendy, chociaż i tak nie we wszystkie. A jeśli akurat nie jestem na scenie, jeżdżę na turnieje. Poza śpiewaniem prowadzę bowiem szkołę karate. Najwięcej występów mam podczas wakacji. Chociaż i tak w tym letnim sezonie koncertowym zawsze robię sobie cały jeden wolny tydzień, by zabrać rodzinę na wakacje. Czas ucieka za szybko i widzę, że inni, którzy koncertują bez przerwy, nagle orientują się, że mają dorosłe dzieci. Ja tak nie chcę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny