Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwóch strażaków na służbie urządziło suto zakrapianą imprezę z dziewczętami. Syrena obudziła miasto.

Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Strażackie ćwiczenia (BOSO) na ratuszowej wieży. Około 1916 roku.
Strażackie ćwiczenia (BOSO) na ratuszowej wieży. Około 1916 roku. Fot. ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Białostocka Straż Ogniowa powstała w 1875 roku. Mieściła się tam, gdzie i obecnie, na Warszawskiej (wówczas Aleksandrowskiej), pod 3.

Drugą formacją strażacką była Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa. Powstała ona w 1898 roku i była przy Lipowej 52.

Strażak z BOSO obserwował miasto z wieży ratusza. Gdy zauważył pożar to dzwonił pod numer 134, na Lipową, i wszczynał alarm.

Miejski strażak, ten z Warszawskiej, wypatrywał pożarów z wybudowanej w 1891 roku wieży. BOSO cieszyło się w mieście wielką popularnością i szacunkiem.

Co do strażaków miejskich to zdania bywały czasem podzielone. Niestety sami dawali powody do krytyki.

Tak też było w 1928 roku.

Finalizowano wówczas prowadzone od 5 lat rozmowy w sprawie zakupu samochodów strażackich. Układano się z berlińską firmą Koebe. Już prawie podpisywano kontrakt aż tu nagle kupiono samochody "Benc-Daymler" (tak naprawdę pisano!).

Cena była okazyjna, tyle, że kupowano kota w worku. Gdy strażackie Mercedesy zjechały do Białegostoku, to okazało się, że są to stare wozy asenizacyjne, czyli zwykłe szambowozy, tyle że przerobione na strażackie.

Rok 1928 nie był najlepszy dla miejskiej straży ogniowej. W marcu wybuchł pożar na ulicy Stołecznej pod 17. Ktoś odbierając meldunek, w ferworze akcji, pomylił się i skierował wóz na Fabryczną. Tu nikt o pożarze nie słyszał. Strażacy popędzili więc dalej, na Wygodę. Dojechali aż pod cmentarze, ale bezskutecznie wypatrywali czerwonego kura.

Zrezygnowani wrócili na Warszawską, a tu telefon dosłownie się urywał. Bez przerwy dzwoniono ze Stołecznej dopytując się kiedy i czy w ogóle strażacy raczą zjawić się do pożaru. Po godzinie i owszem przyjechali.

Kilka dni później paliła się fabryka sukna i kołder Gubińskiego na Konopnickiej 3. Strażacy, pomni swej ostatniej kompromitacji, zjawili się z podziwu godnym impetem. Momentalnie rozciągnęli węże i już mieli gasić ogień, gdy okazało się, że węże rzucone w żar same się zapaliły. Mało tego. Za chwilę od płonących węży spłonąć mógł wóz strażacki.

Nie było na co czekać. Z fabryki i tak były już zgliszcza. Trzeba było ratować własny sprzęt. Ta akcja zakończyła się "sukcesem", a strażacy znów najedli się wstydu.

Opowiadano też w Białymstoku o nocnych strażackich wyjazdach "na księżyc". Tak też było 11 marca 1931 roku. Pomimo nadchodzącej wiosny noc była mroźna. Przysypiający na wieży obserwacyjnej strażak nagle ocknął się i zauważył na skraju miasta, nad Dojlidami, ogromną łunę. Włączył syrenę i powiadomił remizę o ogromnym pożarze.

Natychmiast w tym kierunku ruszyły bojowe wozy budząc mieszkańców Warszawskiej. Strażacy kierując się w stronę łuny nagle osłupieli. Ich oczom ukazał się niezwykły widok. Znad stawów unosiły się opary, które podświetlane przez światło księżyca z pewnej odległości dawały złudzenie łuny bijącej od pożaru.

Strażacy poobserwowali to romantyczne zjawisko, rzucili kilka nieparlamentarnych słów pod adresem kolegi z wieży i księżyca i w "wesołym nastroju powrócili do remizy".

Ale najsłynniejszy strażacki wyczyn miał miejsce w pewną kwietniową noc 1936 roku. Białystok zapadł już w głęboki sen. Nagle, ciszę nocy rozerwał ostry dźwięk syreny strażackiej. Strwożeni białostoczanie zrywali się z łóżek i z niepokojem wyglądali przez okna. Gdzie się pali? W samej remizie też zrobił się ruch. Dokąd jechać? Co gasić? A syrena ciągle wyła.

Po kilku minutach wszystko się wyjaśniło. A było to tak. W niewielkim pokoiku na wieży, dyżur tej nocy miało dwóch strażaków. Wiosna w rozkwicie, to i w strażackich głowach zaszumiało. Postanowili więc miło spędzić nudne, długie godziny swojej służby. Wcześniej przygotowali odpowiednią ilość trunków i wyborną zakąskę.

Do towarzystwa zaprosili dwie wesołe panienki. Zabawa od początku szła na całego. Strażacy byli szarmanccy, panienki chętne. Zaczęły się nawet tańce! Wszyscy byli w siódmym niebie. I tak by pewnie zostało, gdyby nie pomysł jednej z panienek. Co ją podkusiło żeby przekręcić "kontakt alarmowy"!?

Następnego dnia, dwaj zmęczeni nocnym dyżurem rycerze św. Floriana tłumaczyli dowództwu jak to ogłosili w Białymstoku alarm erotyczny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny