Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białystok: Kto kombinuje, ten ma

Włodzimierz Jarmolik
Międzywojenny Białystok był pełen kombinatorów
Międzywojenny Białystok był pełen kombinatorów
Kto nie czytał powieści I. Ilfa i E. Pietrowa "Dwanaście krzeseł", ten nie wie, jak działał wielki kombinator Ostap Bender w czasach bolszewickiego NEP-u. Wytłumaczę to na przykładach międzywojennego Białegostoku.

Wystarczą jak sądzę dwa przykłady, jeden z lat 20., drugi z lat 30. minionego wieku. W połowie 1924 roku pojawił się w naszym mieście nowy szyld firmy zajmującej się handlem wszelkiego rodzaju paszą. Jej właścicielem, a zarazem dyrektorem głównym, był Jakub Sed. Spółka zajęła pomieszczenia przy pryncypialnym Rynku Kościuszki.

Dzięki hałaśliwej reklamie szybko pojawili się pierwsi klienci. Sed, człowiek, jak się zdawało obyty z handlową profesją, liczył przede wszystkim na dostawy rządowe. One dawały dopiero pewny i duży zysk. Wkrótce dopiął swego. Białostocka intendentura wojskowa właśnie u niego zaczęła zamawiać duże dostawy owsa, siana i słomy. Był to oczywista błąd garnizonowego kwatermistrzostwa i cenny punkt w kalkulacjach, świadomego swojego celu, kombinatora.

Wraz ze wzrostem popularności firmy Seda wśród oficerów odpowiedzialnych za zaopatrzenie wojskowych magazynów wzrastało także zaufanie do jego rzetelności. Już nie tylko garnizon białostocki był jego klientem. Zamówienia na paszę dla koni spływały również z Grajewa, Sokółki i Grodna. No i teraz pan Jakub rozpoczął swoją właściwą machlojkę. Zaczął zabiegać o kredyty, zaliczki i pożyczki w instytucjach państwowych (zwłaszcza wojsko), jak też od prywatnych przedsiębiorców. Czasy były ciężkie, ale kto by odmówił takiemu, fartownemu handlarzowi. Przy jego stosunkach z oficerską wierchuszką województwa białostockiego, na pewno nie groziła żadna plajta. To był błąd, w zdawałoby się, sprytnym rozumowaniu.

Jakub Sed świadom swoich oszustw, które musiały w końcu ujrzeć światło dzienne, postanowił zwinąć swój kombinatorski interes. Na początku 1925 roku porobił więc jeszcze duże długi na sumę około 60 tys. dolarów i wybył za granicę. A wojsko bezwzględnie później egzekwowało swoje straty od jego nieświadomych najczęściej paszowej afery wspólników.

Inną kombinację przedsięwziął wiosną 1933 roku niejaki Jan Ostrzega-Ostrzeżyński. Później się okazało, że te wydawało się, budzące zaufanie nazwisko było zmyślone. Otóż ten sprytny jegomość wypatrzył w Warszawie białostockiego kupca drzewnego, Owsieja Abramowicza, którego do stolicy sprowadziły pilne interesy. Było to w hotelu "Rosja", gdzie zwykł zatrzymywać się przedsiębiorca z Białegostoku. Sprawa wynikła przy restauracyjnym stoliku. Tam właśnie do popijającego wódeczkę Abramowicza przysiadł się nasz kombinator. Od słowa do słowa, przy butelce szampana, którą zamówił warszawski farmazon, okazało się, że pochodzi on z Kresów, a dokładnie Polesia, gdzie ma piękny kawał lasu. Sam nie bardzo wiedział co z nim zrobić, a ponieważ potrzebuje teraz na gwałt większej gotówki, to chętnie by go sprzedał.
Abramowiczowi od alkoholu i możliwości większego zysku zaświeciły się oczy. Przedstawił swoje możliwości finansowe i postanowił od razu wybrać się na przegląd drzewostanu do majątku Hutki, bo tak nazywała się majętność jego restauracyjnego komilitona. Przedtem jeszcze w warszawskim Banku Handlowym pobrał z własnego konta 2 tys. dolarów. Na taką właśnie zaliczkę zgodził się Ostrzeżyński.

W Kobryniu na kupca drzewnego z Białegostoku czekał już woźnica z bryką. Powiózł go do gajówki, gdzie oczekiwał na niego "pan dziedzic". Ostrzeżyński ugościł obficie naiwnego fryzjera, a później pokazał mu wystawiony na sprzedaż las. Później spisano tylko oficjalną umowę kupna-sprzedaży, 2 tys. dolarów zaliczki przeszło z rączki do rączki i jeszcze tego samego dnia Abramowicz, zadowolony z dokonanej transakcji, wyruszył do Białegostoku.

Cała afera wydała się dwa tygodnie później. Drwale i pilarze, których białostocki przedsiębiorca wysłał na wstępny wyrąb, nie zostali wpuszczeni do lasu. Leśniczy i gajowy nic nie wiedzieli o jego sprzedaży. Nie znali też żadnego Ostrzeżyńskiego. Sprawa była więc jasna, warszawski kombinator oszukał bezczelnie, zdawałoby się, chytrego białostoczanina.

Listy gończe rozesłane za kanciarzem, wraz z jego rysopisem nic nie dały. Może naciągnął on już innego łatwowiernego, acz chciwego kupczyka na drewno w innej części Polski.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny