Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktor to ma klawe życie. Nawet w sądzie. Grał cwaniaków i "wycwanił się" od kary. Kto to taki?

Jacek Wolski [email protected] tel. 085 748 95 44
Przedstawiciele organów ścigania nie są zadowoleni z decyzji sądu
Przedstawiciele organów ścigania nie są zadowoleni z decyzji sądu fot. Archiwum
Znany aktor Zbigniew B. uniknął kary za sposób, w jaki zdobył w Suwałkach uprawnienia do prowadzenia samochodów z przyczepą. Sądy zastosowały w tym przypadku taryfę ulgową. Wyjątkowo ulgową! - uważają przedstawiciele organów ścigania.

Skończyło się jak w filmie z happy endem. W takich zresztą Zbigniew B. zazwyczaj występuje. Gra najczęściej różnych cwaniaczków, w sumie jednak sympatycznych, którzy niemal zawsze spadają na cztery łapy.

Na prawomocny już wyrok suwalskiego sądu śledczy kręcą głowami. Po cichu kręcą, bo oficjalnie nie wypada.

- Chyba sędziowie za dużo filmów ze Zbigniewem B. się naoglądali - komentują.

Z wielkiej afery nic praktycznie nie zostało. Słynny aktor, pierwszy naturszczyk polskiego kina, którego ról nikt już zliczyć nie potrafi, wyszedł ze wszystkiego praktycznie bez szwanku. Sąd uznał wprawdzie, że może i nie przeszedł szkolenia na prawo jazdy kategorii "E" w pełnym zakresie, ale przestępstwem to nie jest. Postępowanie zostało więc umorzone ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu.

Logiczna układanka

Afera wybuchła latem 2007 roku. Wtedy przynajmniej świat się o niej dowiedział. "CBA przesłucha znanego aktora" - krzyczały gazetowe tytuły. I do przesłuchania rzeczywiście doszło.

Sprawa wydawała się wyjątkowo prosta. Rok wcześniej Zbigniew B. oraz jego kolega - biznesmen z Puław - zapragnęli wyrobić sobie prawo jazdy, które uprawnia do przewożenia przyczep. Chodziło o transportowanie jachtów.

Czemu wybrali akurat Suwałki? Bo tutaj mieszka małżeństwo państwa S. To znajomi od czasów, gdy żony aktora i pana S. uczyły się razem w warszawskich szkołach. Zbigniew B. wiele razy gościł na Suwalszczyźnie.

W policyjno-prokuratorskiej układance wszystko się zgadzało. Pan S. to w Suwałkach wpływowa osoba - radny, kanclerz wyższej uczelni. Jego żona była wówczas z kolei kadrową Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Suwałkach. A tam zdaje się egzaminy.

Sygnał o tym, że B. próbuje zdobyć na lewo prawo jazdy, policja otrzymała już jakiś czas wcześniej. Kiedy więc w przededniu sprawdzianu, w sierpniu 2006 roku, w podaugustowskim barze aktor i biznesmen zaprosili na zakrapianą kolację rodzinę S. oraz właściciela szkoły nauki jazdy i egzaminatora z suwalskiego WORD, wszystko było pod lupą.

Następnego dnia od rana policjanci już czuwali. Ich zdaniem, egzamin w ogóle się nie odbył. Bo aktor i biznesmen wsiedli wprawdzie do samochodu, ale dojechali nim jedynie do pobliskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. Tam odwiedzili kanclerza S., a później dowiedzieli się, że egzamin wypadł pomyślnie.

Pewnie polewali wodą

Ale zaczął się proces. Jan S., właściciel augustowskiej szkoły nauki jazdy, do wszystkiego się przyznał. Wystawił lipne zaświadczenie o ukończeniu kursu. Poprosił o dobrowolne poddanie się karze.

Kiedy jednak w mediach pojawiła się informacja, że w ten sposób ostatecznie pogrąża znanego aktora, S. zmienił zdanie. Ze wszystkiego się wycofał. Twierdził, że zeznania wymusili na nim funkcjonariusze CBA. Nie wiadomo jednak, czy go bili, czy też jedynie polewali zimną wodą i kazali siedzieć na odwróconym stołku.
Zarówno jednak sąd pierwszej, jak i drugiej instancji uznał, że Jan S., który w szczegółach opowiada, co i jak było, nie mówi prawdy. Wiarygodne są dopiero te zeznania, w których wszystko odwołuje.

- To sądowa ekwilibrystyka - twierdzi anonimowo jeden z policjantów. - Dziwne tylko, że dokonują jej nawet sędziowie okręgowi.

W pierwszej instancji sąd uznał, że aktor rzeczywiście zdawał egzamin, jednak nie przeszedł szkolenia w odpowiednim zakresie. Został więc za to skazany na kilka tysięcy złotych grzywny.

Ale sąd okręgowy doszedł do wniosku, że nawet grzywna nie jest zasadna. Sędziowie uznali bowiem, iż większość szkolenia się odbyła. Nie bardzo wiadomo, kiedy. Bo podawane wcześniej daty w żaden sposób nie odpowiadały billingom telefonicznym aktora. W tym samym czasie nie mógł być równocześnie gdzieś w Polsce i w Augustowie.

- Gdyby założyć, że sąd się nie pomylił i B. rzeczywiście większość szkolenia przeszedł, to jednak nie całe - zauważa przedstawiciel organów ścigania. - Komunikat jest jednak prosty: nawet gdybyś oszukiwał przy szkoleniu, społecznie nie jest to szkodliwe. Trzeba rozumieć, że dotyczy to wszystkich, a nie jedynie
znanych aktorów.

Sądy pominęły niemal w ogóle kwestię zakrapianej kolacji, która odbyła się dzień przed egzaminem. Uznały najwyraźniej, że to przypadek, iż w tym samym miejscu i czasie spotkali się wszyscy bohaterowie tej historii, a za imprezę płacili aktor i biznesmen.

Policja spaprała?

Zbigniew B. nigdy do winy się nie przyznał. W całej sprawie próbował się nawet doszukiwać jakichś politycznych podtekstów, ale nie bardzo było wiadomo, o co mu chodziło.

W sądzie stawiał się na każde wezwanie. Był miły i szarmancki wobec sędzi prowadzącej rozprawę w pierwszej instancji. Tylko na apelacyjną nie przyjechał.
Sąd twierdził, że to policja tę sprawę spaprała. Bo za wcześnie uwierzyła, iż wszystko jest już jasne. Przez pewien czas w dniu egzaminu śledzono więc nie tę osobę, którą trzeba, zabrakło też konkretów dotyczących pobytu kursantów na suwalskiej uczelni.

Prokuratura ma jeszcze czas na złożenie kasacji od wyroku do Sądu Najwyższego. Czy to uczyni, na razie nie wiadomo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny