Zbigniew Zborowski swoją powieść rozpoczyna od retrospekcji z roku 1934. Świetny patent na zagadkę, może nie porównywalną do „kodu da Vinci”, ale pozwalającą na interesujące retrospekcje, które z banalnego kryminału czynią thriller z terroryzmem w tle, ba nawet z czymś o wiele groźniejszym.
Autor pisze z dużym talentem. Choć trzyma się konwencji literatury sensacyjnej, wydaje się że za punkt honoru postawił sobie uwiedzenie… czytelników. Tak, facetów, którzy niekoniecznie w ogóle mają czas na lekturę. Jego podkomisarz Bartosz Konecki opowiada o swoich odczuciach w pierwszej osobie. Używa krótkich zdań, nie filozofuje, a choć na jego życie olbrzymi cień rzuciła osobista tragedia – nie użala się nad sobą. Raczej ma desperację godną przysłowiowego pitbula, choć śledztwo początkowo skręca na manowce.
Policjanci muszą walczyć w „Skazie” nie tyle ze zbrodniarzami, co raczej przestępcami znacznie większego kalibru, bardziej inteligentnymi, lepiej wyposażonymi technicznie i umocowanymi politycznie. Nasi mogą liczyć tylko wystrzelone z glocka pociski. Okazuje się, że nawet kobiety uchodźcy potrafią strzelać lepiej niż oni. Zdradzę tylko, że w jednej z nich będzie płynęło sporo polskiej krwi, bo jej matka była ofiarą sowieckiej zsyłki na Syberię.
Są kryminały, w których cała akcja podporządkowana jest pytaniu „kto zabił”. W „Skazie” historyczne retrospekcje ubarwiają treść i stanowią ważne uzupełnienie kluczowej zagadki powieści. I nie jest nią wcale informacja o tożsamości zabójcy.
Katarzyna Bonda na Targach Książki w Białymstoku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?