MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zaścianek ukryty, czyli Noski

Marian Olechnowicz
Starych domów w zaścianku jest niewiele. Ten też jest już powojenny.
Starych domów w zaścianku jest niewiele. Ten też jest już powojenny.
Jego pełna nazwa brzmi Noski Śnietne, zaś osada istnieje od pierwszej połowy XVI wieku. W tej uroczej wiosce osiedliła się drobna szlachta mazowiecka.

Najstarzy zapis zawarty w dokumentach pochodzi, aż z 1528 roku. Noski należały wówczas do parafii w Sokołach i nazywały się Snitna Noski. Mieszkała w tym zaścianku drobna szlachta, która napłynęła z pobliskiego Mazowsza. Pierwszy człon nazwy jest łatwy do wyjaśnienia. Trudniej jest z wyrazem Śnietne, który we wspomnianym dokumencie brzmiał: Sznyethne. Może to od wyrazu śnięte, czyli uśpione, albo zniekształcone świetne. Chociaż samym swym uroczym położeniem, z dala od świata, zasługują na taką ocenę.

Niby razem a osobno

Tuż przy zaścianku przycupnęła kolonia Sikorszczyzna. W niej jest zaledwie kilka domów. Niby razem z Noskami, ale jednak na uboczu. W całym zaścianku jest niecałe 20 domostw, ale wszystkie bogate, dobrze wyszykowane. Najwięcej mieszka tu Kruszewskich, Zambrzyckich, Dworakowskich i Roszkowskich. Była tu sama szlachta, lecz przez ożenki nieco się wymieszała.

Dawniej dziewczyn szukano u siebie lub tylko w najbliższych osadach szlacheckich. Domostwa były wszystkie takie same. Strzechą kryte, drewniane, zdrowe. Strzecha była dekowana lub snopkowana. Dwa sposoby, ale dobre. Starsi gospodarze i dziś sami by potrafili taką strzechę ułożyć. Sień, w niej komóreczka na jadło różne. Izba kuchenna, z piecem na cztery fajerki. Kto biedniejszy miał piec z gliny. Bogatsi mieli kaflowe. Talerze aluminiowe, czasem nawet drewniane.

Każdy skraweczek ma swoją nazwę

Domostwo każde miało cztery pomieszczenia: więc sień, kuchnię, alkierz i pokój. W nim to wisiały na ścianie święte obrazy, lekko od ściany odchylone. Zawsze musiała być Matka Boska, oddzielnie Pan Jezus. A okolicę mieszkańcy mają ponazywaną w każdym kawałku. Jest więc Lasek, Wielka, Zarycze, Na Dudku, Na Borze, Za Górą. I wiadomo o czym sąsiad mówi. Ale jest też struga Ciamciucha, teraz o połowę mniejsza. W lesie są mokradła nazywane Sokolniki. Też teraz prawie nie mokradła, bo wydrenowane. I wreszcie jest dzikie mokradło Kiesz, gdzie kaczki można spotkać. Takie są tam miejsca.
Ziemia żywiła

Gospodarowali na różnych kawałkach ziemi. Po wojnie najwięcej miał Józef Dworakowski, który hodował po dwa, nawet trzy konie. Za nim był Paweł Roszkowski. Inni mieli do 10 hektarów, a to przez rodzinne podziały. Wiosną, kiedy rolnik wychodził na pole, to przeżegnał się, a w płachcie ziarno miał wymieszane ze święconym, takim z wianka. Wianek zaś kładziono jesienią w zasieku, w stodole, kiedy snopki zboża układano po wymłóceniu. Na sam spód go kładziono. Wiosną po wybraniu ziarna wianek palano. W tym wianku były kłosy wszystkich zbóż, ale też nasiona marchwi, maku, różnych warzyw. Kiedy gospodarz był w polu, to kobiety zajmowały się ogródkiem. Mak zawsze musiał być zasiany. A także marchew, pietruszka, seler, por. W ogródku był też prawie dziś nieznany rabarbar. Rósł agrest i krzewy porzeczek. A z drzew owocowych to antonówki, kosztele, papierówki i lagierówki. Te ostatnie dobre były na wino. Zawsze kobiety chciały, aby taki ogródek był najbliżej domostwa, bo to poręczniej było.

Kto nie spróbował ten nie wie

Zboże i zwierzynę wożono na targi do Brańska, do Zambrowa, a dopiero w latach sześćdziesiątych do Sokół. Tam też był młyn parowy, do którego oddawano zboże na mąkę. Na stole najczęściej były kartofle. I to przez cały rok. Także barszcz, kapuśniak, a na upały same kartofle z kwaśnym mlekiem. Dobre było, zimne, bo konewka stałą w studni albo parsce, czyli piwnicy w ziemi wykopanej. Smaczny był też żur z chlebowym zakwasem. Kto nie spróbował, ten nie zna jego smaku. No i na upały był jeszcze podpiwek, z chmielu samosiewnego. Kwiat jego kobiety suszyły, dodawały wody, drożdży, cukru, odstawiały do fermentacji. Pyszny był taki podpiwek. Niektóre kobiety robiły kwas z razowego chleba. A gdy rolnik wracał z pola spragniony, to i tak najlepszy był kubeł wody z własnej studni. I zdrowi wszyscy byli...

Aby wesoło

Teraz telewizor zabrał sąsiadów, a komputer dzieciństwo i kolegów. Kiedyś, gdy słońc cieplej zaświeciło, to były potańcówki, najczęściej u Porowskich. U nich zaś były ładne panny, najbardziej stosowne. Bawiła się kawalerka z Bujnów, Rząców, Raciborów i Drągów. Nie czekano zresztą na wiosnę. Zimą, aby ojciec pozwolił wziąć konie i sanki. W kilku jechali chłopcy na zabawę. Tylko konia musieli pilnować, aby się nie przegrzał. Najbardziej zgrani byli chłopcy z Rząców. W dziesięciu, albo i więcej jechali na potańcówki. Pobili się czasami o dziewczyny, albo o wódkę. Taka była moda. Grali chłopcy z Rusi, Józef Pruszyński albo Mietek Zdrodowski. Nieraz przygrywał Jan Kruszewski z Drągów. W razie grajkowego głodu wystarczyć musiał swój, czyli Józef Cywiński. Późną wiosną najlepiej było na "smużku" obsadzonym brzózkami. A i na podwórkach też się bawiono. Zmianowali się kolejno, sprawiedliwie. A kiedy grajków zabrakło, to śpiew musiał wystarczyć. Kto dziś pamięta jak pięknie śpiewała Eugenia Kruszewska, albo Irka Pruszyńska, czy Porowscy. I wesoło było...

P.S. Dziękuję panu Tadeuszowi Kruszewskiemu za opowieść o dawnych czasach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny