Dwa tygodnie temu o latach pięćdziesiątych opowiadała Wiera Nalewajko. Dziś wspomnieniami dzieli się Jerzy Wiensko. - Nie mieliśmy świadomości, że ZMP to polityczna organizacja, kierowana przez partię. Kazali się zapisać, to się wszyscy zapisywali. Wyjątki, że ktoś nie należał. Na wszelkie wiece zetempowskie chodziliśmy z ochotą, nie było telewizji, traktowaliśmy je jak rozrywkę. Trybuna stała na ulicy Suraskiej, na Rynku Kościuszki gromadził się tłum, głowa przy głowie. Z przodu pada hasło: precz z imperializmem, a ludzie z tyłu nie słyszą i odkrzykują: niech żyje, niech żyje.
Wtedy niewiele osób wiedziało, do czego zmierza ta polityka. A nas młodych agitowano poprzez sport, zabawy, imprezy kulturalne, no i czyny społeczne. Jednak uważaliśmy to jako coś naturalnego. W 1950 roku uczyłem się w Liceum Budowlanym. Po pierwszym kwartale okazało się, że jesteśmy w czołówce szkoły, ale pod względem liczby ocen niedostatecznych. 180 dwój na 50 uczniów. I właśnie ZMP zorganizował samopomoc koleżeńską, by podciągnąć najsłabszych. Mimo tego ogromne zaległości wojenne nie pozwoliły niektórym na ich nadrobienie. Szczególnie matematyka prowadzona przez jednego z najlepszych moich nauczycieli pana Malasińskiego, naszego wychowawcy, zwanego Malarzem, była dla wielu nie do przeskoczenia. Pozostało nas w klasie 36, ale na zakończenie roku szkolnego pan dyrektor Józef Łotowski z ogromną satysfakcją i dumą ogłosił, że klasa I C jest najlepsza w szkole. A kiedy nasze liceum w 1951 roku zostało przekształcone w technikum budowlane, to bez większych kłopotów zdołaliśmy przerobić program dwóch klas i zostaliśmy technikami.