Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z więziennej celi na parafię. Skazani budują kościół, mówią że to ich pokuta.

Alicja Zielińska
Dla więźnia każda praca jest ważna, bo to okazja, by wyjść z celi, ale praca przy budowie kościoła wydaje się szczególna, bo zostawia się po sobie coś trwałego
Dla więźnia każda praca jest ważna, bo to okazja, by wyjść z celi, ale praca przy budowie kościoła wydaje się szczególna, bo zostawia się po sobie coś trwałego
Przynajmniej coś dobrego po sobie zostawię. Dla więźnia każda praca jest ważna. Ale praca przy budowie kościoła może odmienić złe życie - mówi Robert, skazaniec z Hajnówki.

Może to moja pokuta, że tu pracuję. Przynajmniej coś dobrego zostawię po sobie - mówi Robert, odsiadujący wyrok w Areszcie Śledczym w Hajnówce. Jest jednym z 20 skazanych, którzy pomagali budować kościół pod wezwaniem św. Cyryla i Metodego. - Dla więźnia każda praca jest ważna, bo to okazja, by wyjść z celi, ale praca przy budowie kościoła wydaje się szczególna, bo zostawia się po sobie coś trwałego - dodaje Robert.

Trzy lata temu dyrektor Aresztu Śledczego w Hajnówce płk Mirosław Dudar zapytał ks. Zygmunta Bronickiego, czy by nie chciał do pracy przy budowie kościoła więźniów. Parafia powstała w 1995 roku. Kościół zaczęto stawiać w 1999 roku. Był majster, murarze, przychodzili parafianie pomagać, jednak taka inwestycja to kolos przecież. Liczyła się każda para rąk.

Ale więźniowie? Ksiądz przyznaje, że słyszał wątpliwości. Czy tacy zechcą słuchać, czy się do czegoś nadają? Mogą uciec, coś złego zrobić. Więcej z tego będzie problemów niż pożytku. Sam jednak nie miał obaw. Bo odkąd objął probostwo w parafii przy ul. 3 Maja, to i został kapelanem więziennym. Kontakt z osadzonymi nie był dla niego czymś zaskakującym. - Znam tych ludzi. Nie traktuję jako gorszych - podkreśla.

Z celi na parafię

I więźniowie zaczęli przychodzić na parafię. Po dwóch, trzech, a nawet czterech jednocześnie. Od tego czasu przewinęło się przez budowę w sumie ponad 20 osadzonych. Zrobili kawał roboty. Murowali, rusztowania stawiali, okna wstawiali, posadzkę zalewali. Co tylko majster wskazał. Nie trzeba ich było specjalnie pilnować.

Teraz pracuje tylko Robert. Niespełna 30-latek. Czapka wełniana naciśnięta na uszy, gruba kufajka. Niczym się nie wyróżnia od innych robotników. Chodzi po dziedzińcu kościelnym. Co robi? Wszystko.

Robert chwali sobie, że jest tutaj. Przynajmniej człowiek ma swobodę. I czas szybciej schodzi. Jak się siedzi w celi, to na nic się nie ma ochoty.

- To nic, że pracuję za darmo. Nie zależy mi na pieniądzach. Chciałem wyjść do ludzi. Nie mam wymagań. Przecież nie jestem tu w nagrodę - odpowiada.

Bez obstawy

Pracuje od lutego. Zaczyna o 8, kończy o 16. A latem był na budowie nawet do 18. Dobrze, cały dzień schodzi, mówi. Za mury wraca na kolację i na nocleg.

- Ta praca podbudowała mnie, trzyma na duchu. Gdybym nie pracował, byłoby ciężko - wzdycha.Do więzienia trafił w grudniu ubiegłego roku. Przed samymi świętami. Został skazany za jazdę po pijanemu. Był na imprezie z kumplami, ostro popili. Następnego dnia wsiadł z rana w samochód. Ani pomyślał, że alkohol w nim jeszcze buszuje. Policja zatrzymała do kontroli. No i wyszły promile. A ponieważ zdarzyło mu się to kolejny raz, więc sąd okazał się surowy. Dostał trzy i pół roku.

- Głupota, brak wyobraźni, brawura - mówi Robert. - Wsiadając po pijaku za kierownicę, nie ma co liczyć na szczęście. Dobrze, że nie spowodowałem wypadku, bo bym sobie nie wybaczył.

Sam przychodzi do pracy. Pieszo. To niedaleko. 25 minut drogi. Nie ma obstawy. Robert uprzedza pytanie. Nie, nigdy go nie kusiło, by uciec. A dokąd? I co potem? Ukrywać się całe życie? Bez sensu.
- Idę tu jak normalny człowiek. To i wracam.

Widzę, co straciłem

- Więzienie nie zmienia ludzi. Zmienia nastawienie do życia - uważa Robert.
- Widzę, co straciłem, znajdując się tutaj. Bo traci się nie tylko wolność, ale przede wszystkim możliwość kontaktów z bliskimi, ich zaufanie. Mam narzeczoną, rodzinę, być może oni mnie wiele razy potrzebowali w tym czasie, a mnie nie było przy nich, nie mogłem pomóc. To najbardziej boli.

Robert żałuje też straconej pracy. Jest mechanikiem. Miał kontrakt za granicą. Półtora roku już pracował w Irlandii w zakładzie mechanicznym, zgodnie ze swoim wykształceniem. Dużo zarabiał. Z dziewczyną układali plany na wspólną przyszłość.
- Wróciłem do Polski i trzy dni później zacząłem odbywać karę.

Zapamięta ten dzień na zawsze. Grudzień, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Bał się bardzo. Na szczęście nie było tak strasznie. Cela czteroosobowa. Jak na więzienie, warunki jeszcze znośne, siedzą przecież po dziesięciu i więcej chłopa razem. Ale przystosować się trzeba było do zupełnie innego życia. I to przykre uczucie, że zamiast z rodziną zasiąść do stołu wigilijnego, on siedział za kratkami.

Nawracamy się całe życie

Ksiądz Bronicki jest kapelanem w hajnowskim areszcie od 1995 roku. Poznał niejedną historię. Nie dziwi go nic. - Jako kapłan mam świadomość, że jestem posłany przez Chrystusa do każdego człowieka. Nawet tego ułomnego, który zbłądził. A człowiek szuka Pana Boga najczęściej w sytuacjach skrajnych, kiedy dotyka go cierpienie, czy to fizyczne, czy duchowe.

W rozmowach o przeszłości jest jednak ostrożny. Nie pyta pierwszy. Każdy musi sam do tego dojrzeć. Zechce, to powie. To są trudne sprawy. Nie tak łatwo przyznać się do własnych błędów, słabości czy głupoty. Trzeba czasu, żeby więzień chciał o sobie opowiedzieć. Włożyć dużo wysiłku i podejścia, by potraktował kapelana jak przyjaciela i się przed nim otworzył.

- To długa i ciężka droga - mówi ks. Bronicki. - Nawracamy się całe życie. Staram się przekonać skazanych, by nie narzekali, nie traktowali więzienia tylko i wyłącznie jako kary, ale też jako szansę do przemiany swego życia. Bo nie wiadomo, co by było, gdyby dalej postępowali tak samo. Pan Bóg czasami ostrzega nas nawet w taki sposób, że pozwala na cierpienie, żebyśmy wewnętrznie się przemienili i zaczęli szukać prawdziwych wartości. Żebyśmy zaczęli życie od nowa. Lepiej.

Robert mówi, że to, iż pracuje przy budowie kościoła, jest dla niego szczególnie ważne. - Bo coś po sobie zostawię. A może też jest to moja pokuta, że właśnie tu trafiłem. Jestem wierzący, jak się przebywa w takim miejscu, to trochę lżej znosić swój los.

Wyrok kończy w czerwcu 2012 roku. Może uda się wcześniej wyjść. - Ale nie ma co marzyć - zaraz dodaje. - W więzieniu żyje się jednym dniem.

Pociesza się jednym, że utrzymał kontrakt w Irlandii. Szef wie o wszystkim, obiecał przyjąć go do warsztatu, jak wyjdzie na wolność.

Dzwonią, dziękują

Ksiądz Bronicki wierzy, że praca właśnie przy budowie kościoła odmieniła skazanych. Po odbyciu kary wielu przyjeżdżało go odwiedzić, przysyłają kartki, dzwonią. Dziękowali, że mogli te kilka miesięcy spędzić w parafii.

Pamięta wszystkich, a jakże. Janek z Olecka (on był pierwszy), Mirek spod Drohiczyna, drugi Mirek z Siedlec, Józef z Białegostoku.

- Mam taką wewnętrzną satysfakcję, że oni tego więzienia nie przeżywali tak strasznie, że wyjście do pracy, kontakt z ludźmi złagodziło chociaż w części im ten pobyt za kratami. Że mieli namiastkę wolności, namiastkę domu.

W ubiegłym roku zakończono stan surowy kościoła. Proboszcz z dumą pokazuje dwie wieże. Mają wysokość 40 metrów. Znajdą się tam tarasy widokowe, z których będzie można podziwiać panoramę Hajnówki i Puszczy Białowieskiej. Robert wtrąca, że z kolegą z celi wstawili okna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny