Błąkała się po całej dzielnicy. Różni ludzie ją dokarmiali, my też - opowiada fotoreporter "Kuriera Porannego". - Inni przestali, a my ciągle wystawialiśmy dla niej miskę z czymś do jedzenia.
I tak została. To tak wyglądało, jakby sama sobie nas wybrała.
Dostała budę - własnoręcznie zrobioną przez Wojtka. Dużą, ocieploną, dobrze izolowaną, z przedsionkiem.
Obejrzał ją weterynarz, zbadał, zaaplikował wszelkie niezbędne szczepienia.
To wszystko działo się w maju ubiegłego roku.
Początkowo była bardzo nieufna. Bała się wyciągniętej w swoim kierunku ręki. Uciekała. Nie było mowy o pogłaskaniu jej.
Powoli oswajała się z rodziną. Już chyba zapomina, że ludzka ręka może wyrządzić krzywdę. Teraz potrafi pięknie się bawić. Uwielbia, kiedy drapie się ją po brzuchu.
Jest czujna, pilnuje posesji. Jeżeli ktoś wchodzi, szczeka, ale nie jest agresywna.
Nie lubi jeździć samochodem. Kiedyś uciekała na sam widok otwartych drzwi samochodowych. Ale i te lęki mijają. Już zaczyna rozumieć, że przejażdżka samochodem może się kończyć wycieczką do lasu albo wizytą u sympatycznych znajomych.
Lubi polować na łąkach otaczających dom. Łapie myszy, nornice. W śniegu może szaleć godzinami.
Na mroźne noce przychodziła do domu.
- Uznaliśmy, że jest "wioskowym" psem, dlatego dostała imię Wiesława. To brzmi lepiej niż Wieśniara - śmieje się Wojtek.
Ma piękną maskę-okulary. Jest cicha, spokojna, mało szczeka, łatwo dogaduje się z innymi psami. Miała szczęście w życiu, ale - co zgodnie podkreśla cała rodzina Wojtkielewiczów - i im się udało, że Wieśka wybrała sobie ich na "swoje państwo".
Wojciech Wojtkielewicz
2007 / suczka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!