Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To była prowokacja

Agnieszka Kaszuba
Wojciech Straszyński,dyrektor białostockiego oddziału TVP
Wojciech Straszyński,dyrektor białostockiego oddziału TVP fot. Wojciech Wojtkielewicz
Nie można powiedzieć, że jestem czyimś człowiekiem. Jestem sobą i tyle - mówi Wojciech Straszyński,dyrektor białostockiego oddziału TVP.

Kurier Poranny: Czy jest Pan człowiekiem Jarosława Zielińskiego i PiS w białostockim oddziale TVP?

Wojciech Straszyński: A co Pani rozumie przez stwierdzenie "być czyimś człowiekiem"?

Trafił tu Pan przecież z politycznego nadania...
- Z rekomendacji PiS i wcale się tego nie wstydzę ani tego nie ukrywam. Jeszcze przed nominacją mówiłem, że jeśli ktoś wymyśli w Polsce inny sposób rekomendacji czy nominacji na stanowiska dyrektorskie, to ja się pod tym podpiszę. Teraz być może to nastąpi, chociaż w to nie wierzę. Ale póki co, jeśli tutaj, w Białymstoku, dyrektorem będzie pani Katarzyna Dziedzik czy pan Robert Głowacki, a o takich nazwiskach się mówi, to będzie taka sama sytuacja.

To jest Pan czy nie jest człowiekiem Zielińskiego?
- Nie można powiedzieć, że jestem czyimś człowiekiem. Jestem sobą i tyle.

Mimo tego, co Pan mówi, Pana związki z posłem Zielińskim są powszechnie znane. Swego czasu przygotowywał mu Pan nawet kampanię i pomógł się dostać do Sejmu...
- Oczywiście, że są znane i wszyscy o tym wiedzą. Tego nigdy nie ukrywałem i nie zamierzam ukrywać. Zresztą, nie wiem, czy jest sens o tym mówić.

Chyba jest, bo ostatnie nominacje w białostockim oddziale TVP odbierane są jako polityczne. Pracę szefa "Obiektywu" stracił Robert Głowacki, a na jego miejsce wszedł Tomasz Kleszczewski.

- Zaraz wszystko wyjaśnię. Mogę zacząć od początku?

To była niezależność

To była niezależność

Robert Głowacki, który obecnie przebywa na zwolnieniu lekarskim, uważa, że wszystkie zarzuty zostały wyssane z palca. Nie chce wchodzić w polemikę z dyrektorem Straszyńskim, aby uniknąć "brudnej pyskówki". - Nie przekroczyłem prawa, dbałem o niezależność. Jeśli dyrektor ma inne zdanie i poważne zarzuty wobec mojej osoby, niech podejmie stosowne działania - mówi Głowacki. - Już dość nasłuchałem się oszczerstw pod moim adresem.

Oczywiście.
- Ale to trochę długie będzie... Podczas kampanii wyborczej TVP przyjęła pewne zasady dotyczące relacjonowania tejże kampanii. Myśmy w Białymstoku trochę to skrócili i zapisaliśmy w punktach, aby było to czytelne dla wydawców i dziennikarzy.

Zasady te nie pozwalały wyemitować materiału o ewentualnym przywłaszczeniu laptopa przez kandydata PiS?
- Tego dnia, kiedy w prasie ukazał się materiał o marszałku Putrze, przeczytałem go. Za chwilę zadzwoniła do mnie Basia Ciruk (pracownik sekretariatu programowego - przyp. red.) i mówi: "Wojtek, zaczynają się dziać złe rzeczy u nas w firmie, albowiem dziennikarze w magazynach próbują przemycać treści, które nie są zgodne z naszymi zasadami. Ja stąd odchodzę, bo startuję w wyborach, ale trzeba dopilnować tej działki". Podjąłem się tego razem z sekretariatem. Wróciłem do pokoju, w którym czekał już na mnie Robert Głowacki, razem z wydawcą "Obiektywu" i autorem materiału o Putrze, i pytają, czy czytałem prasę. Odpowiadam im, że tak. Więc oni pytają mnie: "I co?". To mówię, że brudna kampania w mediach się zaczęła. "Ale my to robimy" - usłyszałem od Roberta. To powiedziałem, że są chyba niepoważni, że chyba nie będą tego robić. Zaczęli mi wyjaśniać, że mają wszystkie strony nagrane.

Ale Pana nie przekonali?
- Na początku powiedziałem, że dobrze, że niech robią. Ale zacząłem przeglądać nasze zasady i zmieniłem zdanie.

A co to za zasady? Nie pozwalają krytykować polityków PiS?
- Przeczytam je pani. "Staramy się unikać nagrywania osób kandydujących w wyborach podczas przygotowywania innych materiałów filmowych niż konferencje prasowe". I drugi punkt: "Nie udostępniamy anteny do bójek politycznych, jesteśmy natomiast zobowiązani obsłużyć konferencję prasową ugrupowania Y, będącą odpowiedzią na zarzuty ugrupowania X, które ukazały się w Obiektywie". Po przeanalizowaniu sytuacji stwierdziłem, że ktoś próbuje nas w coś wkręcić. W slangu młodzieżowym nazywa się to"wrzuta". Powiedziałem wydawcy, że wpisujemy się tym materiałem w brudną kampanię. Stwierdziłem, że materiał się nie ukaże, a ja biorę, jako naczelny, wszystko na siebie. Powiedziałem, że jeśli ktoś będzie dzwonić, to proszę informować, że to ja wstrzymałem. Gdyby była konferencja, gdyby sztab to ogłosił, to proszę bardzo...

Czy nie warto jednak było puścić tego materiału i dać się wypowiedzieć zainteresowanym?
- Nie, bo pomyślałem, że ktoś celowo robi jakąś prowokację, że wkręca Roberta, a on wkręca moich - naszych dziennikarzy, i ja się dałem przez moment w te maliny wpuścić. Potem okazało się, że jest protest. Moim zdaniem, zupełnie irracjonalne zachowanie. Cała konsekwencja tego, co się wydarzyło później i ukazało w mediach, to mój ból i żałuję w tym momencie Roberta, bo źle zrobił.

Dlatego odsunął go Pan od "Obiektywu"?

- Zrobiłem to z dwóch powodów. Po proteście i artykułach w prasie, w których się wypowiedział, rozmawiałem z Robertem i poprosiłem, aby tego nie robił. "Znasz uchwałę zarządu, która zabrania wypowiadania się dla prasy i stawiania firmy w złym świetle. Teraz potrzebujemy rozwagi, aby z tego wybrnąć" - tłumaczyłem mu. Po tym Robert poszedł do prasy i powiedział, że chcę go zwolnić dyscyplinarnie. Była to bzdura.

Ale teraz chce go Pan zwolnić?
- W "Obiektywie" powstał quasi-bunt. Pod protestem, a potem w obronie Roberta Głowackiego podpisało się 9 z ponad 20 stale współpracujących dziennikarzy ,,Obiektywu". Z TVP S.A. Oddział w Białymstoku stale pracuje i współpracuje ok. 50 dziennikarzy. Postanowiłem więc na czas wyborów przesunąć Roberta na miejsce Basi Ciruk. Może w tym czasie uspokoi się atmosfera... Zresztą, powiedzieliśmy wprost, że nie mamy pretensji ani do tych, którzy podpisali się pod protestem, ani do tych, którzy nie zrobili nic, bo istotne było to, żeby robić dobry program. Po tym przesunięciu Robert zaczął wojnę.

Jak widać, Pan ją wygrał, bo Robert Głowacki nie jest szefem "Obiektywu", a niedługo może w ogóle stracić pracę...
- Uchwała zarządu mówi wyraźnie, że zarząd TVP przypomina, że obowiązkiem pracownika jest dbałość o dobre imię firmy. Zgodnie z regulaminem udzielanie informacji o firmie powinno odbywać się z zachowaniem zasad poufności we wszystkich sprawach, które mogłyby naruszyć interes ekonomiczny, finansowy bądź prawny lub dobre imię TVP. Zarząd także przypomina, że złamanie tych zasad stanowi rażące naruszenie obowiązków pracowniczych i może skutkować nawet rozwiązaniem umowy o pracę. To główny powód. Ja, jeśli nie zastosuję się do tej uchwały, także będę nie w porządku.

Dlatego po linii politycznej powołał pan Tomasza Kleszczewskiego na stanowisko szefa "Obiektywu"?
- Żadnych nominacji politycznych, jeśli chodzi o Kleszczewskiego, nie było. Kleszczewski przyszedł do nas sam z pytaniem o pracę. Sprawdziłem go wśród kolegów dziennikarzy i rokował nadzieję. Poza tym przygotował analizę "Obiektywów" z kilku tygodni. Zupełnie trafną. Dlatego go zatrudniliśmy. Później, w konsekwencji wydarzeń, o których już mówiłem, ogłosiliśmy konkurs wewnętrzny na stanowisko szefa "Obiektywu". Zgłosiły się trzy osoby. Robert też napisał propozycję. Nie była zła, ale znajdowały się w niej wszystkie zmiany, o które prosiliśmy go przez dziesięć miesięcy. Nic nowego.

Czyli Pan twierdzi, że upolitycznienia w TVP nie ma? Że nie ma nacisków politycznych?
- A co pani nazywa upolitycznieniem? To prawda, że rok temu, podczas kampanii samorządowej, przychodzili do mnie dziennikarze i mówili mi o telefonach. Ale powiedziałem, żeby wszystkich odsyłali do mnie i ja będę wszystko prostować. Przyznam, że telefonów miałem trochę, z różnych opcji politycznych, i nikomu nic się nie podobało. Mówiłem, żeby pozwolili robić rzetelną i obiektywną informację.

A czy w kampanii do parlamentu informacja zawarta w "Obiektywie" była rzetelna? Czy ugrupowanie rządzące nie miało więcej czasu?
- Gdyby podliczyć czas wystąpień antenowych poszczególnych polityków, to PO miała więcej czasu niż PiS.

Pokazywanie posła Jarosława Zielińskiego przy każdej okazji nie było przesadą?
- I to jest to. Jestem kolegą Zielińskiego, więc jak pokazał się on w TVB raz na jakiś czas, to zaraz wszyscy mówią, że to dlatego, że jest kolegą dyrektora.

Nie było to raz na jakiś czas. Zieliński występował w "Obiektywie" prawie codziennie.
- Jeśli dostajemy zaproszenia od organizacji czy samorządów na jakieś uroczystości, gdzie jest minister i poseł z tej ziemi, jeden z najbardziej aktywnych, nie widzę powodów, aby go nie pokazywać. Jeśli inni byliby tak samo aktywni, też byśmy ich pokazywali.

Wtedy może "Obiektyw" stałby się bardziej profesjonalny. Bo chyba zgodzi się Pan, że jeszcze wiele temu programowi do profesjonalności brakuje...
- To prawda. Niemniej jednak na konkursie ośrodków regionalnych byliśmy w pierwszej trójce. Akademia Telewizyjna pisała, że to bardzo dobry program, więc to o czymś świadczy. Ale ma pani rację, że to nie jest jeszcze to, co powinno być, stąd między innymi te zmiany.

I myśli Pan, że zmiany personalne wystarczą?
- Oczywiście, że nie. Będziemy wprowadzać także zmiany programowe.

A nie obawia się Pan, że te zmiany personalne i Pana dogonią, i że straci Pan stanowisko pod rządami PO?
- Zdaję sobie sprawę, że do końca życia nie będę dyrektorem. Póki co, pracuję, jakby nic się nie wydarzyło. Wiem, że będą zmiany, ale ja nie zamierzam tutaj się kurczowo trzymać. Chcę tylko dbać o dobrą antenę i o widza.

Co Pan będzie robić, jeśli przestanie być Pan dyrektorem?
- Nie mam pojęcia. Na razie o tym nie myślę.

A wróci Pan do domu kultury w Piszu, z którego Pan do TVP trafił?
- Nie wrócę. Nie myślę o tym. Myślę natomiast o upolitycznieniu i to nie w telewizji, a upolitycznieniu właśnie Roberta Głowackiego.

Co Pan ma na myśli?
- Jeszcze przed objęciem stanowiska dowiedziałem się, że zabiegał o to, aby zostać tu dyrektorem. Starał się o rekomendacje u partii rządzącej, ale moja była większa. Kiedy zostałem dyrektorem, Robert obiecał mi lojalność, ale po pół roku okazało się, że Robert chodzi do kolejnej opcji politycznej, która miała wprowadzać swoich dyrektorów, i robi mi koło pióra, że chce zająć moje miejsce. Wziąłem go na męską rozmowę, ale potwierdził wtedy, że jest wobec mnie lojalny. Te sygnały się powtarzały. Doszły mnie słuchy, że u kolejnej partii politycznej szuka pomocy. Dlatego myślę, że ta "wrzuta", o której mówiłem, musiała zostać spreparowana już wcześniej. Była ona przygotowana po to, aby Robert mógł wypłynąć na mojej krzywdzie, na moim wizerunku i wizerunku białostockiego oddziału TVP, żeby mógł zostać tutaj dyrektorem.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny