Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Truskolaski o MPEC: Nie wezmę udziału w tym referendum

Z Tadeuszem Truskolaskim, prezydentem Białegostoku, rozmawia Tomasz Maleta
Prezydent Tadeusz Truskolaski z flagą Organizacji Narodów Zjednoczonych, którą odebrał w czwartek z rąk Kamila Wyszkowskiego, dyrektora Biura Projektowego Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju. - Białystok jest miastem, które w raporcie ministerialnym zajęło 13. miejsce pod względem rozwoju regionalnego. Na uwagę zasługują wysokie wskaźniki w dziedzinie zdrowia i edukacji - wyliczał Kamil Wyszkowski. - Samorząd dobrze współpracuje też z organizacjami pozarządowymi na rzecz osób zagrożonych wykluczeniem.
Prezydent Tadeusz Truskolaski z flagą Organizacji Narodów Zjednoczonych, którą odebrał w czwartek z rąk Kamila Wyszkowskiego, dyrektora Biura Projektowego Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju. - Białystok jest miastem, które w raporcie ministerialnym zajęło 13. miejsce pod względem rozwoju regionalnego. Na uwagę zasługują wysokie wskaźniki w dziedzinie zdrowia i edukacji - wyliczał Kamil Wyszkowski. - Samorząd dobrze współpracuje też z organizacjami pozarządowymi na rzecz osób zagrożonych wykluczeniem. Wojciech Wojtkielewicz
Nie zbywam Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej dla siebie. Przecież oprócz kłopotów, nic z tego nie będę miał. Natomiast warto się zastanowić, dlaczego prezydent decyduje się na taki krok. Czy może ma jednak wizję dla tego miasta i jego mieszkańców?

Obserwator: Panie prezydencie, ma Pan żal do białostoczan?

Tadeusz Truskolaski: Za co miałbym mieć żal?

Bo już chyba tak gremialnie Pana nie popierają i trochę się od Pana odwrócili.

- Nie ma żadnych badań, by tak twierdzić. Gdyby były prowadzone rzetelne badania, to wtedy mógłbym się do nich odnieść. Na razie nie ma powodów do takich uogólnień.

Tyle że już także radni Platformy Obywatelskiej apelują, by powrócił Pan do stylu prezydentury z pierwszej kadencji.

- To był tylko jeden głos.

Oj, zdaje się, że więcej.

- Rzeczywiście, radnego Jankowskiego i radnej Siemieniuk.

I radnej Czyżewskiej.

- Rozmawiałem z nią i wiem, że jej krok ma zupełnie inne podłoże. Natomiast zarówno radny Jankowski, jak i radna Siemieniuk nie pracowali ze mną w poprzedniej kadencji. Nie mają więc żadnego porównania. Swój obraz kształtowali na podstawie tzw. obserwacji nieuczestniczącej. Być może mieli inne wyobrażenia. I rzeczywistość - nie ukrywam, że jest to twarda rzeczywistość - nie pokryła się z ich wyobrażeniami.

Niektórzy zapominają, że podobne głosy zniechęcenia pojawiały się także w połowie poprzedniej kadencji. Przypomnę tylko dwa tysiące podpisów za pozostawieniem sklepu DESA, protesty przeciwko likwidacji bazaru na placu Inwalidów czy przebudowie Rynku Kościuszki, protesty podczas konsultacji w sprawie budowy spalarni. One miały duży ciężar społeczny. Być może poparcie, jakie uzyskałem w pierwszej turze wyborów w 2010 roku mogło wytworzyć iluzję, że w poprzedniej kadencji wszystko szło jak z płatka.

Trudne decyzje, które trzeba było teraz podejmować, jak choćby w sprawie sprzedaży udziałów w Miejskim Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej czy gospodarki odpadami, spowodowały, że niektórzy radni nie wytrzymali ciśnienia. Oni po raz pierwszy są w Radzie Miasta i być może myśleli, że sprawowanie tej funkcji jest tylko zaszczytem. A pełnienie funkcji radnego to także branie na siebie ciężaru odpowiedzialności.

Z tego, co mówili, to raczej wymagano od nich jedynie tego, by w odpowiednim momencie podnosili jednomyślnie rękę na sesji. Wręcz traktowano ich jak maszynki do głosowania.

- To nieprawda. Pierwsze moje spotkanie ze wszystkimi klubami w sprawie gospodarki odpadami odbyło się już latem zeszłego roku. Prosiłem radnych, by wypracowali wspólne stanowisko Rady. Tymczasem w samych klubach nie było jednomyślności, każdy z radnych miał inne zdanie. Trudno było znaleźć większość, która opowiadała się za jednym wariantem. Po drugie: sposób opłaty od gospodarstwa domowego był konsultowany z klubem PO i uzyskał akceptację. Później radni zaczęli się z tego wycofywać. Następna propozycja, która padła z mojej strony, była również wynegocjowana i przyjęta większością w klubie Platformy. Podobnie jak kolejny wariant. Nie było więc żadnego zaskoczenia.
To prawda, że w klubie były różne głosy. Jeśli jednak jesteśmy członkami jednej drużyny, to musimy szanować demokratyczne reguły. Skoro wygrała ta, a nie inna koncepcja, to później trzeba ją popierać.

Jednocześnie podkreślam, że sposób opłat uzależniony od powierzchni lokalu, który ostatecznie został wybrany, jest czytelny. Dowodzi odpowiedzialności za miasto i nie uleganiu presji populistycznych haseł. Jeżeli nawet teraz w założeniach wydaje się droższy, to mam nadzieję, że później okaże się tańszy. Jeżeli ktoś teraz przyjął niższe stawki, to wkrótce będzie musiał ją podnieść. W prasie pojawia się coraz więcej opinii, że ustalone przez wiele samorządów stawki nie pokryją kosztów systemu. W przyrodzie nie ma nic za darmo.

Od czasu wystąpienia radnego Jankowskiego w sprawie opłat za śmieci mieliśmy nie tylko secesję z klubu PO, wniosek opozycji o odwołanie przewodniczącego rady, aferę taśmową, ale także dość stanowczy głos szefa powiatowych struktur PO. - Niektórzy zapomnieli, co to pokora - mówił w "Porannym" senator Tadeusz Arłukowicz. A przecież później użył - mówiąc o bolszewickich metodach - jeszcze bardziej dosadnego określenia na to, co dzieje się w klubie w kontekście współpracy z magistratem.

- Z tego co wiem, to władze powiatowe, jak i regionalne Platformy, mają zupełnie odmienne zdanie niż senator Arłukowicz. Rolą szefa powiatu jest dbanie o trwałość i jedność klubu w Radzie Miasta. Jak przewodniczący się z tego wywiązał, wszyscy widzimy.

Po drugie: skoro Platforma nie wypowiada poparcia prezydentowi, to powinna faktycznie go popierać. Nie można stać z boku.

Czuje Pan, że ma nadal takie poparcie?

- Jeśli chodzi o Platformę, to tak. Czuję je bardzo mocno. Zwłaszcza w kontekście dokumentu przyjętego kilka dni temu przez zarząd regionu PO. Jej działacze bardzo wysoko ocenili dotychczasowy dorobek samorządu białostockiego, który nie byłby możliwy bez współpracy prezydenta miasta, Platformy Obywatelskiej i Forum Mniejszości Podlasia. W dokumencie czytamy, że umacnianie i pogłębianie tej koalicji w stolicy województwa jest najważniejszym zadaniem podlaskiej PO w nadchodzących wyborach samorządowych.
Natomiast stanowisko przewodniczącego powiatu jest dla mnie, co najmniej dziwne i proszę nie utożsamiać go z władzami powiatu. Jest to jedynie jego osobista i jednocześnie odosobniona opinia.

Jednak w sprawie poparcia pomysłu sprzedaży udziałów Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplej powiatowa Platforma, a bezpośrednio klub, takie poparcie Panu zapewnił.

- Tak.

Gdy jesienią ubiegłego roku zgłaszał Pan pomysł sprzedaży udziałów MPEC-u, przypuszczał Pan, że jego przyszłość rozegra się w boju referendalnym? Bo odnoszę wrażenie, że zarówno Pan, jak i radni Platformy, byliście święcie przekonani, że nic już nieprzewidywalnego się nie zdarzy.

- Podobne przypadki sprzeciwu były w innych miastach. Podpisy pod referendum były zbierane również w Warszawie. Dlatego braliśmy pod uwagę taki scenariusz także w Białymstoku. Choć dziwią mnie niektóre głosy sprzeciwu. Nie zapominajmy, że w gospodarce rynkowej tego typu transakcja jest czymś naturalnym.

Ale wie Pan, że z prywatyzacją są różne doświadczenia.

- W większości są one jednak pozytywne. Jeden jest tylko negatywny, w małej miejscowości.

Ale dość wymowny - w Złotym Stoku.

- W dużych miastach rynek cieplny jest stabilny. I jeśli dojdzie do zbycia udziałów MPEC-u, to nasi mieszkańcy mogą tylko na tej transakcji zyskać. I to podwójnie. Po pierwsze: doświadczenia innych miast jednoznacznie dowodzą, że dzięki sprzedaży ceny rosną wolniej niż w przypadku, gdyby firma pozostała w rękach gminy. Z drugiej strony otrzymamy pieniądze, które przeznaczymy na wkład własny do kolejnych inwestycji. Inwestycji, dzięki którym Białystok będzie się wciąż dynamicznie rozwijał.

Z jednej strony mówi Pan o korzyściach dla miasta i białostoczan, ale z drugiej strony do tej pory dość pasywnie przekonywał Pan białostoczan do swojego pomysłu. Co prawda na stronie magistratu jest dekalog prawd o sprzedaży MPEC-u, ale to chyba za mało. Nie wspominając, że informacja ta pojawiła się dość późno. W zasadzie wtedy, gdy okazało się, że wymagana liczba podpisów pod wnioskiem stała się prawdopodobna. Opozycja twierdzi, ale też podobny ton zdaje się usłyszeć w niektórych wypowiedziach z kręgów Pana zaplecza, że by uczciwie rozegrać sprawę MPEC-u powinien Pan zachęcać białostoczan do głosowania, prowadzić kampanię, przekonywać w niej do swoich racji.

- Organizatorem referendum jest opozycja i ma ono wyłącznie charakter akcji politycznej PiS-u. Przekonalibyśmy się o tym dobitnie, gdybyśmy zestawili liczbę podpisów pod wnioskiem o referendum z liczbą głosów zdobytych przez PiS - są w zasadzie tożsame. Dlatego, jeśli ze strony osób związanych z Platformą pojawiają się takie głosy, to ich nie rozumiem.

Jednocześnie pragnę zapewnić, że urząd miejski i urzędnicy angażują się w odpowiednie przygotowanie referendum od strony prawnej i proceduralnej. Zmobilizowaliśmy urzędników, by w bardzo krótkim czasie zweryfikowali poprawność numerów PESEL pod podpisami. Nie ma mowy o żadnym przestoju. Wszystko idzie zgodnie z trybem ustawowym.

To dość niebezpieczne uogólnienie. Wiele osób deklarowało, że podpisują się pod wnioskiem nie z powodów partyjnych, ale dlatego, że chcą mieć możliwość wypowiedzenia się o przyszłości spółki komunalnej. I wcale automatycznie nie deklarowały, że poprą w kolejnych wyborach PiS.

- Uogólnieniem jest także teza stawiana przez Pana na podstawie jednej, dwóch czy dziesięciu deklaracji. Referendum jest populistyczną inicjatywą polityczną grającą na ludzkich emocjach: strachu, obawie.

I dodam, nieco przewrotnie stosując tok myślenia prezentowany często przez opozycję: to ja powinien bronić spółki przed sprzedażą, bo jako prezydent miasta mam w niej władzę. Na zdrowy rozum wydaje się, że opozycja powinna dążyć do tego, by zabrać to "ciasteczko" prezydentowi. Tymczasem oni chcą mu je zostawiać. Nie rozumiem tej logiki.

Jeśli jednak w ważnym referendum większość opowie się za pozostawieniem spółki w rękach gminy, po jakie inne srebro rodowe Pan sięgnie, by zapewnić wkład własny do kolejnych inwestycji?

- Oczywiście, musimy brać pod uwagę scenariusz, w którym nie będziemy mogli zrealizować naszego pomysłu. Tyle, że w praktyce będzie to oznaczało, że tempo pozytywnych zmian w mieście nieco spadnie. To, co można by zrobić w ciągu siedmiu lat, rozłoży się na kilkanaście lub więcej. Nie ma planu B.

W wymiarze politycznym ewentualna porażka na rok przed wyborami będzie miała dla Pana duże znaczenie?

- Na ten temat wypowiem się po referendum.

Czy wpłynie na plany odnośnie ubiegania się o kolejną prezydenturę? Co prawda ponad rok temu mówił Pan, że dwie kadencje to z punktu widzenia gminy optymalny okres sprawowania władzy przez jedną osobę, ale później już tak deklaratywnie się Pan nie wypowiadał.

- Do wyborów jest jeszcze dużo czasu. Za wcześnie, by składać jakiekolwiek deklaracje.

Bez wątpienia jednak w tym kontekście ważną kwestią jest też to, ile osób pójdzie do głosowania. Spodziewam się, że wśród tych, którzy wezmą udział w referendum, zdecydowana większość będzie przeciwko sprzedaży. Ci, którzy opowiadają się za tą transakcją, zostaną w domu. Łącznie ze mną.

Czyli deklaruje Pan, że nie weźmie udziału w głosowaniu?

- W dniu referendum na pewno nie odwiedzę lokalu do głosowania.

Czy jednak tym bojkotem nie daje Pan koronnego dowodu na to, że władza w Białymstoku prezentuje postawy antyobywatelskie, skoro nawet przy inicjatywie ludowej - najbardziej reprezentatywnej formie demokracji bezpośredniej - potrafi się odwrócić tyłem do mieszkańców, którzy się skrzyknęli, wykazali aktywnością.

- To nie bojkot, ale świadoma decyzja. Jako obywatel zdecydowałem, że nie wezmę udziału w tym referendum. Mam do tego prawo. Tym bardziej - podkreślę to jeszcze raz - jest to typowa akcja polityczna. To PiS zmobilizował swoich działaczy, zawierając na dodatek nieformalną koalicję z SLD.

A spółdzielcy? Oni też włączyli się do inicjatywy referendalnej.

- Jedynie w niewielkim stopniu. Poza prezesem jednej spółdzielni, inni już tak ostentacyjnie do tego nie podchodzili.

Będzie Pan apelował do swoich sympatyków, by też zostali w domu.

- Zostawiam to każdemu do rozważenia we własnym sumieniu: czy przyłączają się do akcji politycznej PiS, czy popierają prorozwojową wizję miasta. Zapewniam jednak, że uszanujemy wynik głosowania, jeśli będzie miało moc wiążącą. Jeśli nie, to referendum będzie swoistym happeningiem, kosztownym policzeniem elektoratu PiS za publiczne pieniądze.

Panie prezydencie, czy przez takie dezawuowanie referendum jako inicjatywy partyjnej, nie strzela Pan sobie z Platformą samobója? Bo efekt może być zupełnie odwrotny i ludzie stawią się w lokalach do głosowania.

- Nie zbywam MPEC-u dla siebie. Przecież oprócz kłopotów, nic z tego nie będę miał. Natomiast warto się zastanowić, dlaczego prezydent decyduje się na taki krok. Czy może ma jednak wizję dla tego miasta i jego mieszkańców? Białostoczanie zasłużyli na to, by ich miasto się rozwijało. Białostoczanie zasłużyli na wygodny transport, ulice, dostęp do kultury i perspektywy na przyszłość. Ale do tego potrzebne są narzędzia. Bez tych narzędzi zdecydowanie trudniej będzie zrealizować wizję dostatniego miasta.

Tylko trzech radnych Platformy przeciwko ogólnomiejskiemu głosowaniu

Pod wnioskiem o referendum zebrano 33,4 tys. ważnych podpisów. To o 10 tysięcy więcej niż było wymagane. By zorganizować ogólnomiejskie głosowanie potrzebna była jeszcze uchwała rady miasta. Na czwartkowej sesji za przeprowadzeniem referendum opowiedziała się cała opozycja oraz radni niezależni. Przeciw byli tylko Włodzimierz Leszek Kusak, przewodniczący rady, Zbigniew Nikitorowicz oraz Marek Chojnowski - wszyscy z klubu PO.

Trzech radnych klubu PO wstrzymało się od głosu: Ewelina Chodkiewicz, Adam Musiuk i Stefan Nikiciuk (oba z Forum Mniejszości Podlasia). W sesji wzięło udział 27 radnych. Jeden - Maciej Biernacki - był nieobecny). To oznacza, że sześciu radnych z klubu PO (w tym jeden z Forum Mniejszości Podlasia), którzy zagłosowali jesienią za pomysł zbycia udziałów, teraz poparło ideę, by o losie MPEC-u powszechnie zdecydowali białostoczanie.

Aby referendum było ważne, musi wziąć w nim udział co najmniej 30 proc. białostoczan uprawnionych do głosowania. Stanie się tak jeśli 26 maja przy urnie stawi się prawie 68,5 tys. osób.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny