Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szukam wzniosłych momentów

Urszula Dąbrowska
Dla mnie mieszkanie na Białostocczyźnie jest wyborem, bo tu jest właśnie tzw. moja mała ojczyzna, gdzie nie czuję się jak na emigracji - mówi Tarasewicz
Dla mnie mieszkanie na Białostocczyźnie jest wyborem, bo tu jest właśnie tzw. moja mała ojczyzna, gdzie nie czuję się jak na emigracji - mówi Tarasewicz fot. Bogusław F. Skok
Dla mnie w tzw. zapadłości czy strzechach nie ma niczego negatywnego - mówi Leon Tarasewicz

Kurier Poranny: Czasami można odnieść wrażenie, że nie lubi Pan Podlasia. Jest tak?

Leon Tarasewicz, artysta malarz z podbiałostockich Walił, ambasador Polski podczas trwającego Europejskiego Roku Dialogu Międzykulturowego: Wręcz przeciwnie. Chyba mało jest na Podlasiu ludzi, którzy swoją pracą i obecnością dawaliby takie dowody przywiązania do tej ziemi, jak ja. Mieszkam tu i nie jest to przypadek, czy siła przyzwyczajenia, tylko mój jak najbardziej świadomy wybór. Wróciłem na Białostocczyznę po studiach, by tworzyć zręby demokracji w Gródku. W ciągu 10 lat miałem trzy indywidualne wystawy w Białymstoku. To dużo. Zdecydowałem się dojeżdżać stąd do pracy do Warszawy, bo co tu kryć, tam jest najbliższe centrum, gdzie toczy się życie artystyczne. Dla mnie mieszkanie na Białostocczyźnie jest wyborem, bo tu jest właśnie tzw. moja mała ojczyzna, gdzie nie czuję się jak na emigracji.

W Warszawie czuje się Pan jak na emigracji?

- Czasami już w Białymstoku czuję się na emigracji, a co dopiero w Warszawie. Kiedyś tłumaczyłem to w Nowym Jorku ludziom, którzy przyszli na spotkanie ze mną. Na początku ironicznie na mnie patrzyli, ale potem chyba zrozumieli, że my, Białorusini mieszkający na Podlasiu, mamy tu takie warunki jak inni gdzieś na emigracji. Kawałek życia poświeciłem, żeby rzeczy, które są normalne na świecie, stały się normalnością i tutaj, na Białostocczyźnie. Mówię "Białostocczyźnie", bo jak się używa słowa "Podlasie", to nie bardzo wiem, czy się dobrze rozumiemy. Dla mnie Podlasie to kraina historyczna, która ciągnęła się od Zabłudowia daleko w górę i została dołączona do Korony z Wielkiego Księstwa Litewskiego na skutek Unii Lubelskiej.

O jaką normalność chodzi?

- Sprawy, którymi zajmowaliśmy się z takim zapałem dwadzieścia parę lat temu, dzisiaj stają się oficjalną polityką naszego państwa i Unii Europejskiej. Rzucę tylko hasła: wielokulturowość, małe ojczyzny, zachowanie i pielęgnowanie tak cennych rzeczy jak język, kultura, religia.

Co Pan mówi o Podlasiu ludziom z Europy czy z Ameryki?

- Każdy kraj czy region ma coś, z czego może żyć. Na przykład Śląsk żyje z węgla. Jak żyje, tak żyje, ale to ich główne bogactwo. A w naszym białostockim kraju najcenniejsza jest wielokulturowość.

Da się z tego żyć?

- Da się, tylko trzeba wziąć się za organizowanie turystyki. To jest ciekawe miejsce dla ludzi z zewnątrz: czyste lasy i niezwykła historia, wielokulturowość.

To co? Skansen turystyczny?

- Nie, nie chodzi o oprowadzanie i karmienie turystów. Ja to rozumiem raczej jako przywracanie historii. Na przykład pokazanie dziejów i powiązań przez stworzenie trójkąta: klasztor supraski, zamek Chodkiewiczów w Gródku i drukarnia w Zabłudowie, gdzie wydano pierwszą książkę w regionie. To tylko jedna z możliwości, a jest ich mnóstwo. Dzisiaj martwi mnie raczej to, by nie niszczono dalej tej wielokulturowej, delikatnej tkanki. Mam na myśli choćby opór administracji, która robi problemy z wprowadzeniem dwujęzycznych nazw miejscowości na Podlasiu.

To, zdaje się, nie jest tylko opór urzędników. Z pobieżnych sondaży wynika, że i mieszkańcy tych miejscowości nie chcą podwójnych nazw.

Sylwetka

Leon Tarasewicz jest jednym z najważniejszych współczesnych malarzy polskich. Profesor warszawskiej ASP często podkreśla swoją przynależność do białoruskiej mniejszości narodowej. Najważniejsze osiągnięcia artystyczne to realizacja pt.: "Malować" na Biennale w Wenecji w 2001 roku, praca na barcelońskim Plaza Real (2002) czy w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie (2003). Otrzymał Paszport "Polityki", Nagrodę im. Jana Cybisa oraz Nagrodę Fundacji Zofii i Jerzego Nowosielskich. Jest hodowcą kur ozdobnych.

- Jeżeli ludzie czują, że administracja jest oporna, mają sygnały, że to tak komplikuje procedury, życie itd., to nikt nie chce urzędnikom robić problemów. Paradoks, bo rosyjskie reklamy, nazwy czy instrukcje nie uderzają nas, nikomu nie przeszkadzają, a białoruskie tak. Pieniądz rozwiązuje wiele spraw. Trzeba ciągle od nowa tłumaczyć, że białoruskie nazwy to nie jest coś obcego, z zewnątrz, przecież to rdzenne, tutejsze słowa. W tych nazwach jest całe bogactwo, historia i to kiedyś trzeba będzie podnieść, odkurzyć. W Szwecji zajmują się teraz odkrywaniem źródłosłowia nazw bałtyjskich, na przykład języka jaćwieskiego, i my, jeśli zmądrzejemy, też zabierzemy się za to. Słowo, jak nasiono, przeleży i tysiąc lat. Tylko od ludzi zależy, czy znajdą w nim wartość, czy wdepczą je głębiej. Zdziwiłem się, a raczej nie, bo to w sumie normalne... We wschodnich landach Niemiec już wprowadzono w nazewnictwie i niektórych urzędach język polski. Tam państwo rozumie, że taki ruch łączy, a nie dzieli ludzi.

Czy my, Podlasianie, jesteśmy wystarczająco otwarci i już gotowi na to, by włączyć się w europejską wspólnotę?

- Na pewno. Większy problem raczej mają ludzie z centrum kraju niż my. My mamy oparcie i wiedzę nie tylko z książek, ale też z lokalnych, żywych przekazów, z opisów rodziców, dziadków. Mentalnie przystosujemy się bardzo szybko.

Ale mamy takie kompleksy na punkcie swojej wiejskości, ruskości itd.

- Kompleksy zawsze wynikają z niewiedzy. Już do znudzenia powtarzam od lat, że warto na terenie Białostocczyzny wprowadzić przedmiot o historii i kulturze Białorusi. Wtedy wielu tutejszych by się zdziwiło, że Białorusini walczyli z Moskalami, że ich język jest związany z grupą zachodniosłowiańską i tylko dla neofitów potrzebny jest tłumacz. Wtedy okazałoby się, że wielu ludzi związanych z kulturą Białorusi jest wyznania katolickiego i problem wiary mógłby tu zejść na drugi plan. Zresztą nietrudno zauważyć, patrząc na powyborcze mapy, że te wszystkie uprzedzenia i pretensje są tam, gdzie są one sztucznie kreowane i podtrzymywane. Prawicowa, konserwatywana jest wschodnia granica i górale, a im dalej na zachód, tym częściej głosowano na liberalne ugrupowanie. To miejsce, gdzie pielęgnowane są fobie i strachy sprzed lat, to też Białostocczyzna. Politycy wykorzystują ludzką niewiedzę koniunkturalnie, do swoich strategii i celów. I napuszczają jednych na drugich.

Czy Podlasie ma swoją tożsamość i czy jest nam ona potrzebna?

- Zauważyłem, że gdzie bym nie pojechał, wszędzie ludzie z Podlasia, z tego dawnego Księstwa Litewskiego, trzymają się razem. Mają inny rodzaj filozofii bycia, życia i wrażliwości. I czy to w Warszawie, czy to w Poznaniu czują się trochę jak na emigracji.

Dlaczego więc emigrują?

- To się zmienia. To, co było do niedawna nazywane prowincją, nielubiane, ta lekceważona Polska B, zaczyna być czymś pozytywnym, decydującym o rozwoju kraju. Teraz projekt niekoniecznie będzie musiał przechodzić przez Warszawę, żeby mieć duży zasięg i porządne dofinansowanie. Spójrzmy na Sejny, na Fundację Pogranicze, gdzie czworo inteligentnych i zapalonych ludzi może robić więcej niż dziesiątki opłacanych przez państwo instytucji. Każde dziecko, które współpracowało z Pograniczem, idzie na studia, a potem chce wrócić do siebie. Utożsamia się ze swoją najbliższą okolicą, z miejscem, w którym wyrosło. Dzięki temu ten region będzie się dalej rozwijał, będzie miał potencjał. Utożsamiamy się z czymś najbliższym, z miastem, z dzielnicą. Tożsamość wiąże się często z XIX-wiecznym nacjonalizmem i na tamtym etapie była to idea potrzeba i twórcza. Teraz te nacjonalizmy są prowincjonalizmami, poprzez nie manipuluje się ludźmi. Dzisiaj przywiązanie do najbliższej okolicy w swojej najlepszej postaci wyraża się jako duma ze swojej wsi, z przodków z niej się wywodzących. Ci, co chowają się za sztandarami i hasłami, a najbliższą okolicę i przeszłość chowają głęboko lub, co najgorsze, palą zdjęcia dziadków, zostaną przez przyszłe pokolenia potraktowani tak samo.

To za co Pan lubi Podlasie?

- Za to, że jest to jedyna bliska pozostałość po Wielkim Księstwie Litewskim, gdzie ludzie mają zupełnie inną mentalność, gdzie zachowała się wielokulturowość, co na plus kontrastuje z resztą Polski. Dla mnie w tzw. zapadłości czy strzechach nie ma niczego negatywnego. Ale tak w ogóle nie interesują mnie brudy i niedoskonałości. Szukam wzniosłych momentów.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny