Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Służba Więzienna. Praca w kryminale może być pasją

Magdalena Kuźmiuk [email protected] tel. 85 748 95 12
Służba więzienna ciężko przeżywa samobójstwo osadzonego
Służba więzienna ciężko przeżywa samobójstwo osadzonego Anatol Chomicz
Pierwsze dni strażnika w więzieniu są jak skok na głęboką wodę. Tej profesji nie da się nauczyć z podręcznika. Najgorsze są momenty, kiedy skazany odbiera sobie życie w celi. Strażnicy długo to przeżywają, choć wiedzą, że nikt nie jest w stanie uchronić człowieka przed samym sobą.

Przyszedł do mnie skazany na dożywocie. Facet dwa razy większy, trzy razy cięższy ode mnie, trząsł się jak galareta. "Powiedz, co robić? Jak mam żyć?", pytał. Zacząłem się zastanawiać, jak ja ze swoim doświadczeniem życiowym w wieku 20 kilku lat mam rozmawiać z seryjnym mordercą, z rękami po łokcie we krwi. Zacząłem improwizować. Wychowawca musi być też trochę aktorem, a nie urzędnikiem. Tu nie ma instrukcji. Trzeba słuchać siebie, patrzeć na człowieka i starać się mu powiedzieć to, co on chce usłyszeć - opowiada kpt. Michał Zagłoba, rzecznik prasowy dyrektora Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Białymstoku.

Wychowawcy swojej pracy strażnika uczą się sami, rzuceni na głęboką wodę. Bo nie ma książkowej wiedzy ani poradników w stylu "Jak zostać dobrym funkcjonariuszem służby więziennej w jeden weekend". Mówią, że dobrym wychowawcą zostaje się po około pięciu latach pracy z osadzonymi.

Kobieta wśród bandy kryminalistów

W białostockim okręgu pracuje 1236 funkcjonariuszy. Osadzonych jest ponad 4000. Rocznie przez wszystkie zakłady karne i areszty okręgu przewija się około 5000 osadzonych.

W Areszcie Śledczym w Białymstoku - do niedawna największej jednostce penitencjarna okręgu białostockiego - przebywa 713 osadzonych. Pracuje w niej 244 funkcjonariuszy służby więziennej. 44 to kobiety. Wśród nich jest Aneta. W służbie więziennej od dziesięciu lat. Do aresztu trafiła przypadkiem. Skierował ją tu urząd pracy. Rok przepracowała jako cywil w sekretariacie.

- Potem dostałam konkretną propozycję: zwolniło się miejsce wychowawcy. Poszłam zupełnie w ciemno, bo nie miałam pojęcia, jak wygląda taka praca - przyznaje Aneta. Woli nie podawać nazwiska.

Trafiła na oddział kobiecy. Siedziały tam tam skazane z długimi wyrokami. Wyjść na wolność miały dopiero wtedy, gdy ona pójdzie na emeryturę. Początki więc były trudne. - Wszystkiego musiałam nauczyć się sama. I liczyć tylko na siebie. Nie było tak jak na oddziale męskim, gdzie pracuje po trzech wychowawców - dodaje Aneta.

Od roku pracuje na oddziale męskim. To oddział przejściowy, gdzie głównie przyjmuje się z wolności nowych osadzonych. Rozlokowuje ich w celach. Przeprowadza z nimi rozmowę wstępną, informacyjną. Potem musi przenieść ich dane do komputera, wydrukować i wpiąć do akt. I każdemu sponad setki osadzonych musi poświęcić należną uwagę, choćby te problemy były błahe, jak na przykład: ile kto ma na wypisce, dlaczego list nie poszedł. Bo za kratami to są właśnie ważne sprawy. Ale Aneta przyznaje, że i tak woli pracować z mężczyznami. - Kobiety są bardzo emocjonalne, obrażają się na siebie, jedna nie chce z drugą siedzieć, bo tamta coś powiedziała. Często też szukają dziury w całym. Staramy się rozwiązać problem, mija kilka dni i ta sama kobieta znów przychodzi ze skargą - nie ukrywa Aneta.
Czy jako młoda, atrakcyjna kobieta nie obawiała się pracy przestępcami-mężczyznami? - Gdybym trafiła na oddział męski od razu, to może i tak, ale miałam już ośmioletnie doświadczenie. Często zastępowałam kolegów na męskich oddziałach. Widziałam, jak kryminał wygląda, jaka jest specyfika i jak się tam pracuje - mówi funkcjonariuszka.

Najtrudniej z recydywistami

Praca w kryminale musi być pasją. Co do tego nikt z funkcjonariuszy nie ma wątpliwości. Bo inaczej szybko wysiadłaby psychika. Człowiek nie dałby rady. Musiałby zrezygnować.

- Pracujemy ze specyficznymi ludźmi. To oczywiste. Wiemy dlaczego się tu znaleźli, co mają na swoim sumieniu. Ale nie mamy prawa ich oceniać. Jak byłem ochroniarzem w banku, to pilnowałem tam gotówki i bezpieczeństwa banku, tu pilnuję bezpieczeństwa funkcjonariuszy i osadzonych - porównuje ppor. Zbigniew Węgrzyn, specjalista do spraw ochrony w AŚ w Białymstoku.

Pracę zaczynał 14 lat temu. Miał 25 lat, jak stanął z karabinem na strażniczej wieży. Tak w białostockim areszcie zaczynają wszyscy młodzi funkcjonariusze. - Taki świeżak musi poznać strukturę pracy, nabrać ogłady, doświadczenia i dystansu do tego, co jest na wolności, a co jest tu - dodaje Zbigniew Węgrzyn.
Przez cztery lata był pierwszoliniowym funkcjonariuszem. Zaczynał od oddziału, gdzie siedzieli skazani i tymczasowo aresztowani. To był spokojniejszy oddział, dla funkcjonariuszy, którzy się dopiero uczyli. Potem pracował na oddziale dla tymczasowo aresztowanych, na diagnostycznym, gdzie były osoby np. z zaburzeniami psychicznymi.

- Później trafiłem na najgorszy oddział jaki tylko może być w więzieniu - na recydywę, która rządzi się własnymi prawami - mówi Węgrzyn.

Specyfikę tego oddziału zna dobrze mjr Wojciech Januszewski, szef działu ewidencji w AŚ w Białymstoku. - Wyroki odbywają tam przecież ludzie, którzy z niejednego pieca chleb jedli, wiedzą, jak ustawić się w więzieniu, próbują manipulować strażnikami, zwłaszcza młodymi - podkreśla mjr Januszewski.

- Najgorsi są tacy, którzy zakładają, że jesteśmy ich wrogami. Że to przez nas tu trafili. A my wykonujemy orzeczenia sądu. Izolujemy ich od społeczeństwa, ale nie to my spowodowaliśmy, że oni są tutaj - mówi z kolei Tomasz, strażnik, który chce pozostać anonimowy.

Śmierć na żywo

Próby samobójcze. To najgorsze sytuacje w pracy z więźniami, kiedy próbują sobie odebrać życie. Czasem im się to udaje. Strażnicy długo to przeżywają, choć wiedzą, że nikt nie jest w stanie uchronić człowieka przed samym sobą.

- Dla mnie taką historią, którą będę pamiętać, to osadzony za gwałty i znęcanie się nad rodziną. W celi próbował targnąć się na życie. Przetransportowaliśmy go do szpitala. Widziałem, jak do 4 nad ranem lekarze walczyli o jego życie. Ten człowiek umarł na naszych oczach - opowiada ppor. Węgrzyn. - Musieliśmy zostawić go w szpitalu. Wracaliśmy z kolegą z powrotem. Przez te 15 minut ani ja, ani on się nie odezwaliśmy. Po powrocie do aresztu wypełniliśmy dokumenty i od tamtej pory nie rozmawialiśmy na ten temat. Może ktoś powie, że ten człowiek był bestią. I może był, nie mnie to oceniać.

Wychowawczyni Aneta też pamięta osadzoną, która chciała się powiesić. - W takich chwilach zawsze zadajemy sobie pytanie: czy można było temu zapobiec? - mówi.

Tomasz, funkcjonariusz z kilkuletnim stażem, zwraca uwagę na inną stronę tzw. zdarzeń nadzwyczajnych, jak samouszkodzenia osadzonych, samobójstwa. - Pojawia się stres, czy właściwie podejmujemy decyzje i w odpowiednim czasie. Nie można rzucić wszystkiego i pędzić do jednego, gdy pozostaje ponad setka osadzonych. Trzeba rozróżnić, czy to nie jest podpucha: z jednej strony oddziału jeden będzie udawał, że się tnie albo wiesza, wszyscy tam pobiegną, a po drugiej stronie oddziału będzie się działo coś gorszego. Trzeba polegać na swoim doświadczeniu - mówi Tomasz.

Strażnikom w więzieniu zdarzają się też momenty kryzysowe innego rodzaju. Wtedy chociażby, gdy zbliżają się do cezury 15 lat pracy, kiedy już za chwilę będzie można spokojnie przejść na emeryturę. I jest obawa, by nie wydarzyło się nic złego.

- Im człowiek dłużej pracuje, tym więcej wie, a im więcej wie, tym mniej śpi - podsumowuje ppor. Zbigniew Węgrzyn.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny