Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rynek Kościuszki - wypiękniało nam centrum miasta. Czy Białystok stał się przyzwoitym miejscem na ziemi?

Grzegorz Rykowski
Jeśli poprzez wystawę władze chciały powiedzieć: Patrzcie, drodzy mieszkańcy, jak ludzie żyją na świecie i jak mogliście trafić! – to zamysł dydaktyczny jest nadzwyczaj udany. Przez ten pryzmat wypiękniały Białystok jest całkiem przyzwoitym miejscem na ziemi.
Jeśli poprzez wystawę władze chciały powiedzieć: Patrzcie, drodzy mieszkańcy, jak ludzie żyją na świecie i jak mogliście trafić! – to zamysł dydaktyczny jest nadzwyczaj udany. Przez ten pryzmat wypiękniały Białystok jest całkiem przyzwoitym miejscem na ziemi. Fot. Artur Radecki
Pierwsza bowiem faza urządzania rynku to etap terroru matołków piwnych. Z nimi nam nie po drodze. Cieszy oko, gdy w ogródku przy kawie siedzi znany adwokat, dziennikarz, emerytowany sędzia czy prezes znanej spółki giełdowej.

List

List

Szanowna redakcjo,

Czy to się komuś podoba, czy też nie, Białystok ma w końcu Rynek Kościuszki z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście można zastanawiać się nad tym, czy jest na nim za mało zieleni, czy nie należałoby go wzbogacić o dodatkowe ławki, stoły do gry w szachy bądź rzeźby. Ale moim zdanie, błędem jest sprowadzanie dyskusji o przyszłości Rynku Kościuszki, a de facto o tym, czy będzie on żył, do debatowania, czy ma być na nim o kilka ławek więcej, czy nie. Ważne jest co innego.

W moim przekonaniu, stety lub niestety, przynajmniej w początkowym okresie "życiem" na Rynku Kościuszki trzeba niejako zarządzać, a pewne działania wręcz inicjować. Nie wystarczy tu kreatywność samych białostoczan, bo tej może zabraknąć po kilku nawet superudanych inicjatywach. Białostoczanie, podobnie jak Polacy, nie tworzą jeszcze społeczeństwa obywatelskiego.

Chętnie przyjdą na zorganizowany przez miasto koncert Bajmu, ale może im zabraknąć energii, żeby zaproponować coś od siebie. Zaś same spontaniczne happeningi to nie wszystko.
Oczywiście mogę się mylić, ale takie ręczne sterowanie, ale bynajmniej nie regulowanie ilości i form imprez na Rynku, jest, moim zdaniem, niezbędne i może Rynkowi Kościuszki tylko wyjść na dobre.

Być może warto się zastanowić nad powołaniem przez miasto agencji czy też impresariatu zajmującego się zarządzaniem tą wielką przestrzenią. Być może taki impresariat należałoby wydzielić z Białostockiego Ośrodka Kultury, być może należałoby stworzyć coś na kształt na przykład Białostockiego Biura Festiwalowego, czyli czegoś, co - jak na przykład w Krakowie - sprawowałoby pieczę nad przygotowaniami do rywalizacji o miano Europejskiej Stolicy Kultury.

Tego typu impresariat układałby, właśnie we współpracy z organizacjami pozarządowymi, ale i z mającymi ciekawe pomysły białostoczanami, harmonogram imprez na rynku i pilnowałby ich skutecznej i efektywnej realizacji. Podyskutujmy o tym chociażby na forum rady miejskiej. Dla dobra Rynku, miasta i jego mieszkańców.

Rafał Rudnicki, białostocki radny PiS

Otwarcie przebudowanego Rynku Kościuszki i wydarzenia w mieście z ostatnich tygodni (kongres esperanto i Podlaska Oktawa Kultur) pokazały jakby inne oblicze Białegostoku. Zwłaszcza ujawniły jego mieszkańców zainteresowanych przemianami, z realną potrzebą, by miasto żyło.

Na jego senność i bezruch zapadający po godzinie 18 narzekaliśmy niemal przez dwa minione dziesięciolecia, bo jakoś powołanym do działań inicjatorom nie starczało energii, by ruszyć cokolwiek i to ruszyć skutecznie.

Konkurencja przede wszystkim!

Obecnie pojawiły się powody, by w centrum bywać, bo i pojawiły się miejsca, w których bywać warto. To jakby początek jakościowych przemian, bo miejsc tych nadal jest mało. Kilka zadbanych ogródków, pijalnia czekolady Wedla czy cukiernia Astorii z tarasem widokowym już wiosnę czynią. Ale do prawdziwego lata gastronomicznego jeszcze daleko. Bo, jak wiadomo, brak większej oferty i tym samym konkurencji jest wysoce demoralizujący. Znaczy tyle, że jakość czekolady może się pogorszyć, a cena byle jakiego ciastka w kawiarni będzie równa cenie pół kilograma tortu w detalu. Mam wrażenie, że niektórzy w tym kierunku zmierzają.

Niejednokrotnie zaobserwowałem scenę, gdy rodzina zajmująca stolik w kawiarni po przejrzeniu karty wstaje i wychodzi bez dalszego ciągu. Co ją zniechęciło? Nietrudno zgadnąć. Lekiem na takie sytuacje jest wyłącznie większa konkurencja lokali dobrej jakości. O klientów raczej bym się nie obawiał, bo moment uroczystego otwarcia placu pokazał, że może ich być wielu, a nawet zbyt wielu.

Koniec terroru matołków

Podczas kongresu esperanto i Podlaskiej Oktawy Kultur ujawniło się jeszcze inne zjawisko. Oto lokale i ogródki zapełniły się bywalcami średniego i starszego pokolenia, nierzadko całymi wieloosobowymi rodzinami. Jest to zjawisko równie nowe, co i pożądane.

Pierwsza bowiem faza urządzania rynku - ta sprzed kilku lat - była etapem terroru matołków piwnych, którzy swój stan upojenia wolnością picia alkoholu na ulicy obficie okraszali niewybrednym, wysoce wulgarnym językiem. Wulgarny język jest, niestety, już dobrze zadomowiony w kilku ostatnich pokoleniach, co umyka uwadze rodziców i wychowawców, a obnaża bezsilność policji i straży miejskiej.

Doskonale zjawisko to obrazuje dowcip przytoczony przez Krzysztofa Daukszewicza (który zresztą sam nie jest językowym purystą) w "Pamiętniku IV Rzepy", o międzynarodowej wycieczce, zwiedzającej Wielki Mur w Chinach: "Niemcy stoją, oglądają, kiwają głowami i mówią - wunderbau...., włosi - belissimo, anglicy - biutifuul..., a za nimi nasza para dresów... I jeden do drugiego, też kręcąc głową, mówi - Ja pier...ę".

Ustalmy, że z nimi nam nie po drodze i nie dla nich cały inwestycyjny i organizacyjny wysiłek. Nasze miasto należy do wielu pokoleń, nie tylko do zdegenerowanych i zaniedbanych wychowawczo. Cieszy oko, gdy w ogródku przy kawie siedzi znany adwokat, dziennikarz, emerytowany sędzia czy prezes znanej spółki giełdowej, bo do pewnego momentu dla takich gości miejsca na rynku nie było, a jeśli już zaryzykowali, to mogli przeżyć duży dyskomfort.

Wspólne dobro

Jeśli przyjmiemy, że odnowione oblicze miasta, w tym jego centrum, jest określonym dobrem (chociaż ze zubożoną nadmiernie zielenią), to pamiętajmy, że to dobro sami sobie zafundowaliśmy, z naszej pracy i z naszych podatków. A te podatki w największej mierze pochodziły od zwykłych, sumiennie pracujących obywateli miasta, którzy na otwarcie placu przyszli nie po łaskawy dar władzy, ale jakby po swoje, należne i długo oczekiwane efekty zbiorowego inwestowania. Władzy zaś chwała za to, że wreszcie z determinacją zrealizowała to, co jest mieszkańcom potrzebne do życia w stylu zbliżonym do standardów europejskich.
Jest to zatem nasze dobro, wszystkich tu zamieszkujących pokoleń, i niech nikt nie liczy, że może być zawłaszczone przez zwolenników kiczu i tandety albo przez zachłannych polityków.

Nie chcę też przemilczeć, bo i nie wypada, niezwykle ciekawej wystawy "Ziemia z nieba", zlokalizowanej w południowej części rynku. Jest nadzwyczaj interesująca, ale i pouczająca zarazem. Przywołuje nieodpartą refleksję: mogliśmy się urodzić, a na to nie mieliśmy wpływu, w bardzo nieciekawych miejscach na ziemi. Nasza jaźń mogła objawić się np. w porzuconej pośród rozlewisk wiosce Bacalor na Filipinach albo w obozie dla uchodźców w Czadzie. Pomieszkiwanie w rozpadającym się wysokościowcu w brazylijskim Sao Paulo albo w kartonowych osiedlach okalających Rio też nie zaliczylibyśmy do miejsc szczęśliwych.

Jeśli poprzez wystawę władze miasta chciały powiedzieć: Patrzcie, drodzy mieszkańcy, jak ludzie żyją na świecie i jak mogliście trafić! - to zamysł dydaktyczny jest nadzwyczaj udany. Przez ten pryzmat wypiękniały Białystok jest całkiem przyzwoitym miejscem na ziemi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny