Oto pierwsze ze zdjęć. Przez Rynek Kościuszki przechodzi - odczytuję z szarf przy wieńcach - młodzież Seminarium (Nauczycielskiego). Na pierwszym planie młodsze uczennice w beretach z ćwiczeniówki lub kursów zawodowych, a wśród nich przyszła mama pana Jerzego. W następnej trójce panie i panowie studenci w czapkach. Był listopad 1930 roku, 12. rocznica odzyskania niepodległości. W tle ciągnął się długi pochód, a po lewej stronie widać stojące dorożki z zaciągniętymi budami.
Dorożki i furmanki
Za przyczyną drynd zmieńmy na moment scenerię z dnia uroczystego na zwykły, kiedy białostocki Rynek tętnił życiem. Stanisław Bałdyga podał kilka kolejnych szczegółów ze swego bywania tu, a wszedł raz nawet na wieżę ratuszową, gdzie dyżurował strażak.
Z ojcem zachodził też do herbaciarni Małki (koło obecnego "Akcentu"), gdzie kelnerką był pani Borysewicz, niekoronowana miss Rynku. Stali klienci mogli tu liczyć i na kieliszek czegoś mocniejszego, ale nieoficjalnie, spod bufetu. O prawdziwej kawie mało kto i przemyśliwał, a w domu czekała zbożowa "Dobrzynka".
Dorożek wybór był duży, można było podziwiać piękną uprząż i baty z frędzelkami, okazałe latarnie po bokach kozła. O postępie cywilizacyjnym zaświadczały autobusy PKP w białym kolorze i żydowskie różnorodnej barwy z wynajętymi kierowcami. A w bramach za niedużą opłatą parkowały furki wieśniacze.
Na klientów czekali szklarze z szybami w skrzyniach (wybite szyby tymczasowe wypychano poduszkami), tragarze przepasani sznurami, spece od opału z koziołkami i piłami.
Porządku na placu pilnował pan Sosnowski, kolega ojca pana Stanisława. Oj miał się on za swoje. Bo jak na przykład upilnować urwisów porywających śledzie z beczek i to te najlepsze - szmalcówki. To i co raz rozlegały się krzyki okradzionych.
Właściciele sklepików stali przed "interesami" i jak udało się im zaciągnąć klienta do środka, to sukces finansowy był niemal pewny. Chłopinie można było wmówić, że w tej właśnie czapce ma głowę księżowską, za dużą marynarkę wystarczyło podczas przymierzania "zwęzić" przytrzymując z tyłu fałdę ręką, wszystkie palta leżały jak ulał, a buty miały wystarczyć na przejście dookoła świata, nie bacząc na morza i oceany.
Na wszelki wypadek - bo a nuż popada - powtórzę za moim rozmówcą - że zimą śnieg uprzątano z pomocą drewnianych pługów (obitych belek - kłód), ciąganych przez konie. A furmankami wywożono biały puch w dolinę Białej. Jak pani naczelnikowa (policji) poślizgnęła się na chodniku przy Lipowej, to armia stróżów wylewała trotuary gorącą wodą i potem wycierała do sucha. Zaś w mroźne dni przy fontannie stawiano koksowniki dla odmrożenia skostniałych członków.
Bez Ratusza
Do opowieści pana Stanisława jeszcze powrócę, ale pora popatrzeć na pocztówkę przesłaną mi przez Krzysztofa Sikorczuka z fotografią E. Falkowskiego z 1950 r. Czujecie Państwo ten smutek. Bo jest rynek, ale nie ma ratusza, kramów, Płyty Nieznanego Żołnierza, dorożek i tłumów, ze nie wspomnę kawiarni Małki.
Jest na pociechę fontanna i stoją już mury kamieniczek, ale jeszcze bez tynków i okien. Najlepiej chyba można ten stan określić - nostalgia, choć żyć trzeba było i to z władzą ludową na dodatek, która jakoś w ogóle nie lubiła rynków i najchętniej sadziła na nich drzewa. Ruch na Lipowej wręcz symboliczny, może jeszcze sprzed wojny ostała się furmanka.
Białystok sprawiał na gościach z daleka wrażenie wsi wojewódzkiej, brygady budowlane wyrabiały normy przy nowo projektowanej Alei Pochodów ze zwieńczeniem w postaci Domu Partii.
Jeszcze gorsze widok przedstawiało zaplecze Lipowej, wyburzone przez Niemców po likwidacji getta.
Mój Rynek
To przejdźmy do trzeciej fotografii, już w jaśniejszych barwach, z widokiem na kompleks farny, odbudowaną kamienicę ("Astoria") i z dostawionym domem towarowym. Dorożek też nie widać, że to na rondo wjechała gablota marki pobieda vel warszawa. Ratusza nie widać, ale stał już od czterech lat, bo to zdjęcie zostało zrobione w 1962 roku. Ławka ma połamane deseczki, może przez chuliganów lub bumelantów, czyli jednostki aspołeczne, które nie przejęły się potrzebą przekraczania planów.
No i pytanie o dużej skali trudności - kto siedzi na ławce przed Muzeum Okręgowym? Odpowiedź poprawna brzmi - Janusz Władyczański, jeszcze z rozwianą czuprynką, a zdjęcie wykonał jego ojciec.
I jeszcze o zdjęciu, na które czekam. Rynek jest piękny, nowoczesny, podziwiany. Tylko gdzie zrobić sobie foto? Takie kultowe, jak przy Syrence na warszawskim Starym Rynku, przy pomniku wieszcza Adama lub sukiennicach w Krakowie, pod koziołkami w Poznaniu, przy Neptunie w Gdańsku i tak można długo wyliczać. Jakie miejsce wylansować na Rynku w Białymstoku? Oto jest pytanie.
Oczekuję propozycji od czytelników starych zdjęć też. Mam już swoje pudełko w Biurze Ogłoszeń Kuriera Porannego.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?