Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rosyjscy kieszonkowcy grasowali w Białymstoku

Włodzimierz Jarmolik
Kieszonkowiec to po rosyjsku karmannyj wor
Kieszonkowiec to po rosyjsku karmannyj wor sxc.hu
W okresie przedrewolucyjnym w Rosji carskiej, ale i w całej ówczesnej Europie, znana była klasa tutejszych kieszonkowców. Działali oni także w Białymstoku, w końcu miasto należało do zaboru rosyjskiego.

Najbardziej doświadczeni i pracowici doliniarze pochodzili z Sankt Petersburga, Moskwy, Odessy, Charkowa czy Rostowa nad Donem. Działały tu słynne szkoły doliniarskiej profesji, ale i gdzie indziej ten złodziejski fach miał swoich gorliwych wyznawców.

Oto jaka historia zdarzyła się pewnego razu w Niżnym Nowgorodzie. Do miasta przybył znany cyrk, a w nim Enrico Rastelli, mistrz sztuki żonglerskiej. Tu zetknął się z kieszonkowcami delikatnej, starej szkoły. Kiedy otrzymał pierwszą gażę z cyrkowej kasy, zafundował sobie drogi, złoty zegarek. Radość z luksusowego chronometru trwała tylko trzy dni. Zegarek zginął. Kilka dni później, kiedy Rastelli, kończąc występ składał ukłon publiczności, dwóch pomocników cyrkowych wniosło na arenę wielki wieniec kwiatów. W przyczepionej do niego drewnianej szkatułce mistrz znalazł swój złoty zegarek i krótki liścik o takiej treści: Gdy kradliśmy pański zegarek, nie wiedzieliśmy, że jest Pan tak wspaniałym żonglerem. Prosimy o wybaczenie - podziwiamy Pana! - Stowarzyszenie złodziei kieszonkowych miasta Niżny Nowgorod.

Zapewne ci sami kieszonkowcy, chętnie uczęszczający na spektakle cyrkowe, dobrali się do kieszeni wielu widzów i wyciągnęli z nich liczne, inne zegarki, a także portfele.

Oczywiście najbardziej prestiżowym miejscem operowania karmannych worów była stolica Imperium - Sankt Petersburg. Tu było wielu frajerów do zrobienia. Szczególnymi względami cieszyli się klienci licznych, państwowych i prywatnych banków. Tam trafiały się niezwykle zasobne kieszenie.

W bankach przedrewolucyjnych swoją specjalizację zdobywał też Szmul Chajtowicz, młodzian 19-letni, ale już dobrze ułożony. Kiedy do władzy doszli w Rosji bolszewicy, opuścił on zagrożony teren i trafił do Białegostoku, który właśnie odzyskał niepodległość. Tutaj oczywiście kontynuował swój złodziejski proceder.

Najpierw zapłacił frycowe w nieznanych stronach, było kilka wpadek i drobne odsiadki. Ale od 1924 r. petersburczyk Szmul bardzo się zmienił. Zaczął od wyglądu, dla utrudnienia pracy znającym go coraz lepiej wywiadowcom z Ekspozytury Urzędu Śledczego.
Przyzwoity garnitur, buty-lakierki, okulary w eleganckiej oprawie, a w ręku obowiązkowo parasol. Teraz mógł już zacząć wizyty w ulubionych przez siebie bankach. Szczególnie upodobał sobie Szmul Chajtowicz białostocki oddział Banku Polskiego, mieszczący się przy ul. Warszawskiej pod nr 14. Co kilka dni, ażeby nie wpaść w oko woźnym bankowym, zjawiał się przed kasami i uważnie obserwował klientów podejmujących różne sumki. Kiedy trafił na odpowiedni dla siebie obiekt, nie spuszczał już z niego oka. Ponieważ działał sam, bez tycera, czyli pomocnika zasłaniającego kieszonkowca i odwracającego uwagę ofiary, musiał liczyć tylko na swój spryt i zwinne palce.

W 1925 roku upatrzył sobie Berka Brochowskiego z ul. Mazowieckiej, stojąc za nim w ogonku do kasy zauważył, że ten pobrał 20 dolarów i 200 złotych. Ponieważ nie udało się przeprowadzić kieszonkowej operacji w hali bankowej, ani w tłoku przy drzwiach, wyszedł za gościem na ulicę, w pewnym momencie rzucił mu się w ramiona, niby dawny znajomy, przeprosił szybko za pomyłkę i przepadł. Z nim przepadł też pugilares z pobraną dopiero co w banku gotówką.

Innym razem, w czerwcu 1926 r. dostrzegł w swoim ulubionym Banku Polskim Bejlę Adelską z Łap, która chowała właśnie do torebki 25 dolarów. Zawinął się szybko i forsa była już jego. Nie wziął jednak pod uwagę spostrzegawczości prowincjonalnej babiny. Ta dobrze zapamiętała twarz kręcącego się przy niej osobnika. Udała się do sekretariatu EUS i podała dokładny rysopis. Po dwóch tygodniach Chajtowicz był już w areszcie.

Wydawałoby się, że zdobycze Szmula nie były takie duże, jak na rasowego, karmannego wora. Oczywiście, przy sumie 17 tys. zł, które buchnął w tymże Banku Polskim inny przybysz z Sankt Petersburga, Judka Sznurkiewicz (metę miał w Warszawie), łup był drobny. Jednak, jak na tamte czasy dało się z niego wyżyć.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny