Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prywatyzacja MPEC. Zabawa władzy w ciepło-zimno

Tomasz Maleta
Piątkowa sesja Rady Miasta Białegostoku poświęcona prywatyzacji MPEC-u. Michał Karpowicz (SLD) pyta: "Gdzie jest główny aktor?”.  Kilka minut później radni nie zakończyli, ale przerwali sesję do czasu stawiennictwa się prezydenta Tadeusz Truskolaskiego.
Piątkowa sesja Rady Miasta Białegostoku poświęcona prywatyzacji MPEC-u. Michał Karpowicz (SLD) pyta: "Gdzie jest główny aktor?”. Kilka minut później radni nie zakończyli, ale przerwali sesję do czasu stawiennictwa się prezydenta Tadeusz Truskolaskiego.
Białystok nie przypomina Eldorado i problemów do rozwiązania ma sporo. Tymczasem radni opozycyjni i obóz prezydencki bawią się w ciepło-zimno. Jeśli władza ma ochotę na te igraszki, to niech złoży mandat. I okłada się nadal, ale już za swoje.

Do wyborów samorządowych jeszcze siedem miesięcy, ale w Białymstoku kampania rozpoczęła się już na dobre. To oznacza, że władza - zarówno wykonawcza (prezydent), jak i uchwałodawcza (radni) - coraz mniej myśli o rozwiązywaniu realnych problemów mieszkańców. Bardziej chyba zależy jej na prawieniu sobie nawzajem złośliwości.

Prawo Kusaka

Od samego początku ubiegłopiątkowej sesji było gorąco. Zaczęło się od tego, że kilka dni wcześniej Włodzimierz Kusak, przewodniczący rady miasta, na łamach "Porannego" nazwał wniosek (autorstwa radnych PiS) o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia - w sprawie poczynań prezydenta odnośnie zbycia udziałów w MPEC - czysto politycznym działaniem.

- Kiedy prawie cztery lata temu powoływaliśmy Włodzimierza Kusaka na tę funkcję liczyliśmy, że choć startował z listy PO, będzie on przewodniczącym całej rady - mówił Rafał Rudnicki.
Przewodniczący klubu PiS jest na tyle doświadczonym samorządowcem, że powinien sobie darować tę inwokację. Praktycznie nie ma sesji, by nie wdawał się z tego samego powodu w utarczki słowne z przewodniczącym rady. Tym bardziej, że Włodzimierz Kusak wielokrotnie udowodnił, iż będąc strażnikiem regulaminu, de facto stoi na straży przywilejów obozu sprawującego władzę w mieście. Zresztą taka jest natura funkcji przewodniczącego, którego przecież desygnuje i wybiera większość w radzie (podobnie jest z marszałkiem Sejmu).

Chyba najpełniej było to widać w czerwcu ubiegłego roku. Na sesji trwała debata nad budżetem obywatelskim. Najpierw przewodniczący Kusak dość monotonie dopuszczał wszystkich radnych do głosu. Platforma, która wtedy była niby w mniejszości, postulowała o 10 mln. Przedstawiciele opozycji, którzy niby byli wtedy w większości, postulowali, by dorzucić do puli jeszcze co najmniej 5 mln. Radni nawzajem wymieniali się uszczypliwościami, odniesieniami politycznymi, aż wszyscy się zmęczyli. W końcu do gry wkroczył przewodniczący, który poddał pod głosowanie wniosek (zgłoszony przez Stefana Nikiciuka - klub PO) o przerwanie dyskusji.

Zyskał on poparcie. I w tym momencie dla radnych opozycyjnych nastał horror. Bo gdy chcieli zgłosić poprawkę do uchwały, by podnieść sumę budżetu obywatelskiego, okazało się, że regulamin tego nie przewiduje. Powód: dyskusja został przerwana, a w myśl przepisów, którymi podpierał się przewodniczący Kusak, poprawki można zgłaszać na piśmie do czasu, gdy dyskusja nie zostanie przerwana. Później już nie ma takiej możliwości.

Polityczność jest OK

Sytuacja ta chyba najpełniej oddaje ducha słynnego sloganu Włodzimierza Kusaka o tym, że demokracja nie może być rozhulana. Nie sposób jednak nie oddać przewodniczącemu, że był to swego rodzaju majstersztyk prawny. Nie da się też ukryć, że w tej żonglerce regulaminem nie szczędzi złośliwości pod adresem przeciwników w radzie miasta. Wystarczy przypomnieć słynną sesję z 25 maja ubiegłego roku poświęconą systemowi opłat za śmieci. Pikanterii dodawał fakt, że miała się odbyć w przeddzień referendum w sprawie MPEC-u. Przewodniczący Kusak zwołał obrady na godz. 19.30. Pozwoliło to wszystkim radnym Platformy zdążyć na czas z weekendowych i służbowych wyjazdów. Każdy głos był na wagę być albo nie być obozu rządzącego. Cała sesja trwałą pięć minut, bo radni nie przyjęli porządku obrad (udało się go zablokować PO dzięki poparciu Marcina Szczudły z Solidarnej Polski).

Zresztą wyznaczenie tej ostatniej, piątkowej sesji poświęconej MPEC-owi, na praktycznie ostatni możliwy termin, też było w jakiejś mierze podlane dozą złośliwości. I dlatego mając na uwadze dotychczasową praktykę przewodniczącego, radny Rudnicki powinien darować sobie inwokację. Nie zmienia to jednak faktu, że słowa Włodzimierza Kusaka o politycznym działaniu opozycji brzmią kuriozalnie.

Wszystko to, co dzieje się w państwie czy w samorządzie, zwłaszcza wtedy, gdy jest pokłosiem wyborów, jest polityczne. Co więcej, polityczność sama w sobie nie jest zła. W nauce o państwie czy prawie, czy nawet w historii myśli filozoficznej, występuje zdecydowanie jako pozytywna, wręcz pożądana kategoria. Tyle że w polskiej rzeczywistości to, co polityczne utożsamiane jest z tym, co partyjne (zarówno na szczeblu rządowym, jak i samorządowym). To z kolei nabrało pejoratywnej konotacji. Nic dziwnego, że potencjalni adresaci bronią się jak mogą przed karbami tak rozumianej polityczności. Stąd apolityczność jest takim ideologicznym wytrychem, który ma niejako oczyścić ewentualne intencje, czy postrzeganie tych intencji.
Dlatego przewodniczący Kusak nie powinien ganić opozycji za to, że domaga się czegoś w gruncie rzeczy pozytywnego. Inną sprawą jest to, jak skorzystała ona z tego przywileju. W zamyśle piątkowa, nadzwyczajna sesja miała być poświęcona MPEC-owi. W praktyce byliśmy świadkami tego, jak nie powinno uprawiać się polityczności.

Ciepło-zimno

Bezpośrednim powodem zwołania piątkowej, sesji była informacja, że prezydent chce sprzedać MPEC jeszcze przed wyborami. Można się zgadzać lub nie z polityką Tadeusza Truskolaskiego w sprawie prywatyzacji spółki cieplnej, ale to, że może do niej dojść już w tym roku, trudno uznać za eurekę. Przecież o tym było wiadomo już co najmniej od dwóch lat. Mało tego, jesienią ubiegłego roku prezydent nakreślił przybliżony terminarz transakcji: powołanie komisji odpowiedzialnej za przeprowadzenie procedury, ogłoszenie zaproszenia do składania ofert, dwuetapowy przebieg rokowań, bezpośrednie negocjacje z potencjalnymi oferentami, być może finalizacja późną wiosną.

Co więcej, cały czas prezydent jest w prawie. Nadal obowiązuje uchwała radnych, mimo kilku prób jej uchylenia, o zezwoleniu na przeprowadzenie takiej transakcji. Dodatkowo jego legitymizację (także polityczną, skoro w radzie nie ma większości, która postanowiłaby inaczej) wzmacnia też ubiegłoroczne referendum. Oczywiście to nie jest tak, że - jak to mówił prezydent nazajutrz po głosowaniu - większość poparła jego punkt widzenia. Nieważne referendum oznacza jedynie, że zbyt mała liczba uprawnionych poszła do urn. Co nie zmienia faktu, że prezydent wciąż jest w prawie. I gdyby nawet, złożył podpis pod transakcją dzień po przegranych przez siebie kolejnych wyborach (lub nawet wtedy, gdyby w nich nie startował), to nadal byłby w prawie. Oczywiście w takim przypadku miałoby to wydźwięk co najmniej daleko posuniętej złośliwości i mściwości. Z jednej strony taki ruch byłby klasycznym jajem kukułczym zostawionym swoim następcom, którzy być może nie uznają prywatyzacji spółki za pożądane. Z drugiej strony skoro prezydent i tak nie realizowałby swojej wizji, to nie ma powodów, by sprzedawał MPEC. Wielokrotnie deklarował, że pieniądze są potrzebne na wkład własny do kolejnych inwestycji miasta, które planuje z unijną pomocą.

Tyle uwarunkowań prawno-wyborczych. Póki się nie zmienią, to jedyną przeszkodą, która może powstrzymać sprzedaż spółki, jest zbyt niska cena zaproponowana przez potencjalnego inwestora (opozycja powinna być gotowa na taki scenariusz). Prezydent wielokrotnie wcześniej zapewniał, że nie odda spółki, jeśli nie otrzyma satysfakcjonującej oferty. Poznanie jej wartości (nawet szacunkowej) powinno ogniskować obrady radnych. Zresztą wśród oferentów znajduje się firma, która od lat działa na białostockim rynku energetycznym i jest na nim potentatem. Czy z tego powodu powinna mieć preferencje, nawet jeśli zaproponuje cenę niższą niż konkurencja? A może ze względu na to, że po przejęciu MPEC-u stanie się na tym rynku monopolistą, w ogóle nie powinien być rozpatrywany jako potencjalny nabywca? Nawet jeśli zaproponuje znacząco większą cenę od tej satysfakcjonującej prezydenta?.

Tych pytań i wątpliwości jest znacznie więcej. I o tym powinni debatować radni. Nawet jeśli odpowiedzi udzieliłby tylko zastępca prezydenta. Tymczasem radni unieśli się honorem i przerwali obrady, bo nie było głównego aktora. Czyli idąc ich śladem Ignacy Karpowicz, który w tym samym czasie odbierał tegoroczną nagrodę literacką prezydenta też powinien unieść się honorem, bo nie dość, że nie było głównego aktora, to jeszcze jego zastępcy nadzorującego kulturę?
Być może lepszy komisarz niż nic

Oczywiście, radni mają prawo do tego, by magistrat informował ich o postępach o poszczególnych etapach zmierzających do sprzedaży MPEC. Truizmem jest też stwierdzenie przewodniczącego Kusaka, które także przytoczył na początku sesji radny Rafał Rudnicki, że prezydent na bieżąco informuje opinię publiczną. Nawet jeśli sprawa poruszana jest na konferencjach prasowych, to nie wystarczy. Tak jak nie wystarczało, gdy na konferencjach prasowych zimą 2011 roku radni opozycji pytali o to, czy wykonawca stadionu ma kłopoty z dotrzymaniem harmonogramu. To rada miasta jest tą najważniejszą areną do informowania mieszkańców i zadawania pytań. Nie tylko w sprawie MPEC-u, choć w tym przypadku tej transparentności powinno być jak najwięcej. W końcu to nie jest transakcja, wbrew prezydenckiej analogii, sprzedaży samochodu.

Od kilki dni jesteśmy świadkami kuriozalnej sytuacji w radzie miasta. W lutym nie odbyła się tradycyjna, comiesięczna, sesja. Ponoć radni nie mieli nad czym obradować. Opozycja twierdzi, że prezydent nie zgłasza swoich projektów, bo być może nie znajdzie dla nich w radzie poparcia. Z drugiej strony nie opiniuje uchwał zgłoszonych przez opozycję. Co prawda prawo nakazuje uczynić mu to niezwłocznie, ale jak wielokrotnie udowodniła praktyka tej niedobrej polityczności termin ten jest na tyle nieostry, że trzymanie projektów w przysłowiowej zamrażarce skutecznie szachuje opozycję. Ta z kolei, by obejść te ograniczenia, ucieka się do wniosków o zwołanie sesji nadzwyczajnych (ostatnio było dwie - jedna opozycyjna, wcześniej prezydencka o BiKeRach). Zanosi się na kolejne, bo ich tematyki nie musi opiniować prezydent, ale nawet jak do nich dochodzi, to okazuje się, że bez honoru i głównego aktora ani rusz.

Wydaje się, że radnym - szczególnie tym, którzy marzą, by po jesieni nadal być na miejskiej diecie - u kresu kadencji będzie zależeć, aby wykorzystać każdą okazję na zaprezentowanie się z tej najlepszej strony. Podobną analogię można odnieść do prezydenta (nawet jeśli nie zdecydował się, czy wystartuje w wyborach). Tymczasem zanosi się na paraliż decyzyjny podszyty uszczypliwościami rodem z podwórkowej piaskownicy. Trochę to dziwne, bo Białystok nie przypomina Eldorado i problemów do rozwiązania ma sporo. Chociażby zbyt mało liczbę miejsc w przedszkolach. Tymczasem radni i obóz prezydencki bawią się niepoważnie.

Białegostoku nie stać na dwa kwartały takich igraszek. Jeśli władza nadal ma na nie ochotę, to niech złoży mandat i okłada się za swoje. Być może lepsze siedem miesięcy z komisarzem z nadzieją na mądry wybór jesienią niż niepoważne zabawy w ciepło-zimno.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny