A czy było na co czekać? Wielbiciele reżysera i jego poczucia humoru nie zawiodą się. Dokończenie "Nimfomanki" jest znacznie bardziej mroczne, pojawia się świetnie obsadzony Willem Dafoe, jest też młodziutka piękność Mia Goth. I to jej postać, nastolatki z patologicznej rodziny, paradoksalnie zaważy na zakończeniu filmu. Ale zanim do tego dojdzie, starsza o kilka tysięcy stosunków, ale cierpiąca na anorgazmię główna bohaterka zagłębi się w mroki krwawego masochizmu, zaliczy nieudaną terapię dla osób uzależnionych od seksu, nieomal doprowadzi do śmierci własnego syna, wreszcie stanie się bezwzględną odzyskiwaczką długów, nie tylko ogniem i żelazem. A kiedy za poduszczeniem demonicznego Dafoe zakocha się w młodziutkiej koszykarce, krwawy finał będzie bliski.
Zagłębiając się w mroki, Trier ustami profesora, daje zachodniemu widzowi krótki wykład o różnicach ikonograficznych i kulturowych między prawosławiem a kościołem katolickim, kpi z trójkątów i wreszcie zaskakująco obnaża miałkość poznawania świata jedynie przez pryzmat uczonych ksiąg. A i pełna zemsty piosenka "Hey Joe" ma tu swoje znaczenie i wyjaśnia imię bohaterki.
Wydaje się, że von Trier celowo rozdzielił film, by zmusić widzów do dyskusji o seksualności. I jeśli w niedzielny poranek w polskiej telewizji publicznej można było taką dyskusję obejrzeć, to w jakiś sposób reżyser wygrał. Tylko czy to sztuka kina czy sztuka mediów?
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?