Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na początku był telefon

Włodzimierz Jarmolik
W połowie lat 30. XX wieku wśród rozlicznych trików stosowanych przez białostockich opryszków pojawił się jeszcze jeden, całkiem oryginalny: "na telefon".

Były to czasy, kiedy wynalazku Aleksandra Balla używano już powszechnie. Wiele spraw publicznych, prywatnych czy zawodowych nie można było załatwić inaczej niż tylko dzięki aparatowi ze słuchawką.

Nic więc dziwnego, że owo dogodne porozumiewanie się ludzi na odległość zaczęło służyć również popełnianiu przestępstw. Jak? Proszę poczytać niżej.

Futro z Króla

Któregoś styczniowego dnia 1935 r. na biurku starszego referenta działu rolniczego p. Króla, urzędującego w gmachu starostwa powiatowego przy ul. Sienkiewicza pod numerem 28A, zadzwonił nagle telefon.

Jakiś niezbyt wyraźny głos polecił, aby urzędnik udał się natychmiast na wyższe piętro do p. starosty z raportem o ostatnio załatwionych sprawach.

Zdyscyplinowany referent natychmiast chwycił plik akt i schodami pognał do gabinetu swojego najwyższego zwierzchnika.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy sekretarz starosty poinformował, że ten właśnie ma inspekcję w terenie i żadnych spotkań ze swoimi podwładnymi wcale nie wyznaczał.

Król wrócił więc mocno skonfudowany do swojego pokoju.

Tutaj zdziwił się jeszcze bardziej. Drzwi do biura były otwarte, chociaż klucz od nich przez cały czas spoczywał w jego kieszeni. Z kolei na stojącym w rogu pokoju wieszaku nie było futra wartości tysiąca złotych.

Zniknęła też czapka z lisa. Skołowany referent pomyślał najpierw, że to dowcipni koledzy urządzili mu mało wybredny kawał.

Kiedy jednak pod własnym biurkiem znalazł stare, liche palto, zaczęła mu świtać zupełnie inna myśl. Został po prostu okradziony. Telefon, który wywabił go na 10 minut z pokoju, był dziełem złodzieja.

Na nic zdały się późniejsze lamenty. Ani woźny, ani inni urzędnicy niczego nie widzieli. Pan Król musiał pogodzić się ze swoją jakże bolesną stratą. Była wszak zima.

Portret Rydza

Inna "telefoniczna" przygoda spotkała latem 1936 r. kilkunastu kupców i przedsiębiorców białostockich.

Kiedy każdy z nich w godzinach popołudniowych podniósł słuchawkę swojego aparatu, od razu usłyszał: Tu urząd wojewody! Na pytanie, czym można służyć, padało krótkie, lecz kategoryczne oświadczenie: Rzecz jest drobna, ale ważna. Za chwilę zjawi się u pana pewna osoba z portretami marszałka Rydza-Śmigłego. Spodziewamy się, że i szanowny pan zechce itd.

Z władzą lepiej nie zadzierać, dlatego też każdy z nagabywanych handlowców, dla świętego spokoju, odpowiadał mniej więcej tak: "Ależ oczywiście, z największą przyjemnością! Serdecznie dziękuję za łaskawą pamięć! To dla mnie wielki zaszczyt, że tak powiem...".

Po upływie kwadransa w sklepie czy biurze rzeczywiście zgłaszał się jegomość z teką portretów pod pachą i podawał dosyć wygórowaną cenę jednego egzemplarza.
O targowaniu raczej nie było mowy. Zakup podobizny marszałka Rydza-Śmigłego polecał wszak sam urząd wojewody!

Dopiero kiedy jeden ze szczególnie gorliwych kupczyków zatelefonował do Pałacu Branickich i zapytał, czy nie można by kupić od razu i podobizny prezydenta Mościckiego, cała afera się wydała. Przy Kilińskiego 1 nikt bowiem nic nie wiedział o handlu portretami państwowych przywódców.

Oszuści, którzy "wykręcili" ten prosty, acz skuteczny "numer" telefoniczny, zdołali się jednak później wyłgać jakoś przed sądem.

Zemsta malarza

Sztuka ta nie udała się natomiast innemu amatorowi telefonicznych kombinacji. Pisał o tym "Dziennik Białostocki" z 11 grudnia 1936 r.

"Przed sądem grodzkim stanął malarz pokojowy Aleksander Gawryłow, oskarżony o niezwykłe oszustwo. W sierpniu b. roku do składu farb Sary Bubryk, mieszczącego się przy ul. Piłsudskiego 1, zatelefonował jakiś mężczyzna, oświadczając, że reprezentuje firmę "Becker" i prosi o wydanie pewnej ilości materiałów malarzowi, który ma zaraz nadejść.

Po upływie kilkunastu minut po towary zgłosił się rzeczywiście osobnik, powołujący się na telefon z firmy "Becker". Farby i pędzle wydano.

Kiedy jednak Sara Bubryk przysłała do "Beckera" rachunek, wyszło na jaw całe oszustwo.

Okazało się, że do składu dzwonił malarz Gawryłow, zwolniony przez Beckera, który w ten sposób, jako bezrobotny, postanowił się zemścić na pryncypale i zarobić parę groszy." Zatrzymanego oszusta białostocki sąd skazał na 8 miesięcy więzienia.
A wszystko przez to, że wymyślono telefon.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny