Kurier Poranny: Jest Pan pierwszym białostoczaninem, który w ramach akcji "Dawca szpiku" uratował komuś życie.
Artur Grassman: Tak. W grudniu 2005 roku usłyszałem o tej akcji i się zgłosiłem. Przyszliśmy razem z żoną, ale to ja wkrótce otrzymałem telefon, że moja próbka krwi nadaje się . Że jest ktoś, który oczekuje na przeszczep szpiku, a ja mam być dawcą. Byłem wtedy w Belgii. Musiałem tylko przyjechać do Polski, aby lekarze kolejny raz dokonali analizy krwi, przed pobraniem szpiku. I wkrótce, po świętach Wielkanocnych, w Bydgoszczy, pobrano ode mnie szpik. W sumie przygotowywano mnie do tego zabiegu dwa dni.
Miał Pan wątpliwości?
- Nie. Zgodziłem się od razu. Przecież po to zgłosiłem się, żeby oddać szpik. Uważam, że jeśli ktoś ma możliwość, czuje się odpowiedzialny, to powinien pomagać chorym.
Nie bał się Pan?
- Nie bałem się. Ale jeśli inni maja obawy, to powiem, że zabieg trwa krótko i jest bezbolesny, w znieczuleniu ogólnym. To prawda, że potem, przez kilka dni czuje się lekki dyskomfort, lekki ból w krzyżu. Taki, jaki czasem odczuwa się w krzyżu. Nie ma komplikacji. Po tygodniu wszystko mija.
Zna Pan osobę, która otrzymała Pana szpik?
- Bardzo chciałbym ja poznać, ale na razie to nie jest możliwe. Wiem, że to dziecko. Myślę o nim. I to często. Zastanawiam się, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Przecież ma część mnie. To moja chimera. Ale wiem, że przeszczep się udał i dziecko żyje.
Na pewno to szczęście uratować komuś życie?
- Ja byłem szczęśliwy, że wszystko się udało, przebiegło tak, jak powinno. Miałem jedyną myśl, czy zdążyli szpik dostarczyć, w nienaruszonej postaci, czy pomogłem.
Dziękuję za rozmowę
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?