- Było samo południe, upał. Lato tego roku zapowiadało się gorące. Rosjanie uciekali w popłochu, po tym jak Hitler wypowiedział wojnę Stalinowi - opowiada Czesław Modzelewski. - Mieliśmy duży, ładny sad. Rosły wielkie jabłonie, grusze. Lubiłem chodzić między drzewami, wtedy też akurat byłem w sadzie.
Patrzę, a na drodze pełno Niemców. Szli tyralierą. Minęli Modzele, skierowali się w stronę Białaszewa, zaraz jednak zawrócili do naszej wsi. Krzyczeli, że ktoś do nich strzelał, że to partyzanci i teraz będzie za to odwet. Najpewniej to Rosjanie strzelali, nie wszyscy jeszcze zdążyli wyjechać. I zaczęła się gehenna. Niemcy walili z rakietnicy po dachach domów. Poszedł wielki płomień. Widok był straszny, jakby koniec świata miał za chwilę nastąpić. Paliły się domy, obory, zwierzęta przeraźliwie ryczały.
To był moment, zaskoczenie i strach tak wielkie, że wszystkich sparaliżowało, ani uciec, ani cokolwiek zrobić, ratować.
Miałem dziewięć lat i jak to dziecko, ja najbardziej żałowałem swego psa. Bukiet się nazywał, był w stodole, nie zdążyłem go wypuścić i też się spalił.
Ludzi spędzili w jedno miejsce, rozdzielili, kobiety z dziećmi po lewej stronie, mężczyźni po prawej. Niemcy z karabinami ustawili się na wprost. Wyciągnęli dwóch mężczyzn. Pamiętam to doskonale. Józef Bielawski miał troje małych dzieci, klęczał, płakał, prosząc by darowali mu życie. Widziałem, jak mu w jednej chwili zbielały włosy. Zrobił się biały jak gołąbek. Nic nie pomogło. Niemcy z zimną krwią puścili w nich serię z automatu i na oczach wszystkich zastrzelili.
Kazimierza Godlewskiego dopadli przy mostku. Miał 14 lat, pędził krowy do obory. Zobaczył, że wioska się pali, to zawrócił, krowy skierował do lasu, a sam chciał się ratować ucieczką, ale Niemcy stali też na skraju wioski i jak do kaczki do niego mierzyli. Kazik nie miał żadnych szans. Zginął od razu.
A mój kolega Jasio był w domu, gdy wybuchł pożar. Ledwie się uratował, przeżył, ale został mocno poparzony. Mówili potem na niego spaleniec. Wkrótce z rodzicami wyjechał z Modzel.
Po tej egzekucji hitlerowcy pozwolili ludziom się rozejść, jednak zabitych nie dali pochować. Zwłoki miały leżeć, żeby wzmóc trwogę. Dopiero po kilku dniach rodziny urządziły pogrzeby.
W Modzelach wtedy było ze 40 zabudowań. Ocalał tylko nasz jeden dom, a to tylko dlatego, że Niemcy u nas na podwórzu urządzili sobie stanowisko dowodzenia.
Rozpacz była straszna. Zostały same zgliszcza, ruiny. Przepadło wszystko. Cały dorobek życia. Ale cóż, żyć trzeba było dalej. Ludzie zamieszkali w piwnicach i powoli zaczęli odbudowywać domy. Każdy miał kawałek swego lasu, więc jakoś sobie radzili.
Tragiczne wydarzenia z 1941 roku w Modzelach przypomina kapliczka, stojąca na rozstajach dróg.
- Zbieramy się tu na majowe - mówi Grażyna Modzelewska. - Jest okazja, by spojrzeć na tabliczkę, pomyśleć przez chwilę o tym, co się tu stało i pomodlić się za tych, którzy niewinnie zginęli. W tej pacyfikacji został rozstrzelany wujek pani Grażyny, wówczas czternastoletni Kazimierz Godlewski, o którym opowiadał Czesław Modzelewski. A Piotr Godlewski, jego brat, ojciec pani Grażyny spokoju nie zaznał jeszcze długo po wojnie. Okrzyknięty kułakiem, był szykanowany przez UB i siedział w więzieniu stalinowskim jako wróg klasowy.
Pacyfikacja
była jedną z form hitlerowskiej polityki eksterminacyjnej wobec Polaków w czasie wojny. Niemcy palili domy, rabowali dobytek, zabijali ludzi. Często wystarczyło samo podejrzenie o wrogie działania, aby całe miejscowości były podpalone, a ich mieszkańców represjonowano.
Okupanci stosowali zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Terror stał się nieodłącznym elementem postępowania Niemców, zarówno podczas kampanii wrześniowej, jak i trwającej blisko sześć lat okupacji niemieckiej Polski.
Wyjątkowo okrutnie pacyfikowane było Podlasie, które w lipcu 1941 roku wcielono do Rzeszy jako tzw. Bezirk Bialystok. Wkrótce po niemieckiej inwazji na ZSRR, w lecie 1941 r. zagładzie uległo 40 wsi w rejonie Puszczy Białowieskiej, gdzie Niemcy zamordowali ponad 600 osób i wypędzili z domów ponad 7 tys. W następnych latach spacyfikowali na Podlasiu kolejnych 87 wsi, w tym niektóre w wyjątkowo brutalny sposób (m.in. Krasowo-Częstki - zastrzelono tu bądź spalono żywcem 256 osób, Rajsk - zginęło 149 osób, Jasionów - zginęło 58 osób).
Ogółem straty ludności polskiej na Białostocczyźnie w okresie okupacji niemieckiej ocenia się na prawie 94 tys. osób. Zniszczeniu uległo około 47 tys. gospodarstw wiejskich.
Na podstawie Wikipedii
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?