MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kucykowo - koniarze z zamiłowania

Julita Januszkiewicz [email protected] tel. 085 15 45 45
Ela Stelmaszuk w Kucykowie spędza niemal każdy dzień: – Uwielbiam konie – mówi.
Ela Stelmaszuk w Kucykowie spędza niemal każdy dzień: – Uwielbiam konie – mówi. fot. Archiwum
Pracuję od rana do wieczora, ale nie marnuję życia. Każdy dzień przynosi nowe doświadczenia i wyzwania - mówi Andrzej Maleszko.

Już od dziecka interesował się końmi. Można by powiedzieć, że zamiłowanie do tych zwierząt wyssał z mlekiem matki: - Dziadek miał konie. Służył też w kawalerii.. Na studiach często zaglądałem do stajni w Ignatkach - mówi.

Życie zaczął od nowa

O dawna mieszka w Niewodnicy Kościelnej, w małym, przytulnym domku, położonym w lesie. Przez piętnaście lat pracował w Łapach. Był jubilerem. Praca spokojna, ale Andrzej nie lubi się nudzić. Zawsze po pracy odwiedzał najwierniejszego przyjaciela - od 12 lat tego samego, klacz Orkę. A to w Niewodnicy, a to w Markowszczyźnie.

Tymczasem ten czterdziestoletni mężczyzna od zawsze marzył o własnym, małym gospodarstwie agroturystycznym. Szukał miejsca w okolicach Suwałk. Znał je dobrze, jeszcze ze studenckich czasów. Miał nawet coś wypatrzonego, ale nic z tego nie wyszło.

Przypadkowo wpadła do niego znajoma Ela Stelmaszuk. Dziś sołtys Niewodnicy. Od słowa do słowa, zapytała czy nie myślał o swojej stajni i kawałku ziemi. Andrzej skromnie przyznał, że coś takiego kiełkuje mu w głowie od dawna, ale...

Koleżanka nie odpuszczała, zasugerowała, żeby spróbował coś takiego założyć w Niewodnicy: - Gdzie? Przecież w Niewodnicy nie ma miejsca. Cóż to za dziwaczny pomysł - zaśmiał się. - Owszem miałem konia, ale to nie oznacza, że zaraz stadnina.

Andrzej miał pasję i pracę - jubilerstwo. Koń był jego hobby. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zaryzykuje, życie obróci się o 180 stopni. Ale po po rozważeniu "za" i "przeciw", postanowił podjąć wyzwanie.

Potem przypadkowo dowiedział się, że proboszcz w Niewodnicy chce oddać w dzierżawę gospodarstwo parafialne. Po długich negocjacjach Andrzej wziął 8 hektarów ziemi: łąki, budynki gospodarskie, mały staw.

Trudne początki

Kiedy zobaczył gospodarstwo prawie załamał ręce. Nie wiedział od czego zacząć. Wszystko było zaniedbane, zapuszczone. Słowem, totalna ruina.
Szybko zabrał się za porządki. Sam wszystko zorganizował. W remoncie pomagali mu przyjaciele i znajomi. Renowacja trwała kilka miesięcy.

W oborze trzeba było wykuć stare, betonowe żłoby. Należało przygotować boksy dla koni, miejsce do przechowywania paszy i uprzęży. Musiał też wyrównać teren i wygrodzić go na ujeżdżalnię.

Działalność gospodarczą zlikwidował i zaczął nowy etap życia. Jak mówi, myślał, że wreszcie nastąpią długie wakacje. Stało się na odwrót. Okazało się, że praca przy koniach nie trwa 8 godzin, a jest mnóstwo roboty.

Po jakimś czasie kupił kucyka Dropsa, niesamowitego urwisa. Ten niesforny konik lubił panu podkradać różne rzeczy, szczególnie narzędzia. Ot, taka sroka. Drops sprytnie wykorzystując nieuwagę właściciela, łapał pyskiem za obcęgi... i z kopyta. Lubił też odwiedzać różne dziwne miejsca i bawić się z psami: - Kiedy psy biegły do bramki, to Drops oczywiście za nimi - śmieje się Andrzej.

Zimą wybudowano pierwsze boksy. Drops i Orka wprowadziły się do nich. Potem ich pan dokupił następne konie, czyli Nebrosa i jego siostrę - Denirę. Miał już cztery wierzchowce. Nebros to bardzo niesforny, trochę dziki koń. Orka, prawdziwa księżniczka. Mądra i wymagająca.

I cały czas trwały prace remontowe. Powoli powstawały kolejne pomieszczenia, które przeznaczono na trzymanie siodeł oraz sprzętu jeździeckiego. Pierwszy sezon to była walka z myszami. - Było ich tysiące. Gryzonie dziurawiły worki z karmą. Wyżerały paszę - opowiada Maleszko. Do momentu kiedy Ela Stelmaszuk przyniosła koty. A te wreszcie zrobiły tu porządek.

Jakby na dokładkę, w miejscu gdzie jest klub, dawniej był chlew, a raczej totalna ruina. Remont tego budynku był odkładany, bo najważniejsze były pomieszczenia dla koni. Dziś jest zaprojektowany ze smakiem. Jest tu duży stół, na ścianach zdjęcia, obrazki koni. Ktoś podarował kominek. To dobre miejsce na towarzyskie spotkania.

W ubiegłym roku wszyscy "koniarze" spotkali się tu na wspólnym opłatku. Potem urządzili Sylwestra. Wszystko obmyślił Andrzej. Oczywiście pomogli mu przyjaciele.

Kobiecy sport

"Kucykowo" jest nastawione na rekreację. Przyjeżdżają dorośli i dzieci. Najczęściej stajnię odwiedzają grupy szkolne, ba nawet przedszkolne.
Dzieci dosiadają kucyków, głaszczą, karmią. Ale koń to nie rower. Dzieci uczą się jazdy i odpowiedzialności za przyjaciela. Każdy kursant ma kask, a dziecko dodatkowo kamizelkę. Dziecko wchodzi do boksu z instruktorem. Uczy się czyścić konika, czesać. Potem instruktor opowiada o końskiej uprzęży
- Podstawowy kurs trwa dziesięć godzin. Kosztuje 350 złotych. To za mało, by doskonale opanować woltyżerkę. Kursant "złapie" tylko podstawy, ale wie, jak postępować z koniem. I co zrobić, by z niego nie spaść. A trzeba zachować odpowiednią równowagę, rozluźnić się. Koń wyczuwa, czy człowiek się go boi - wyjaśnia Ela. - Od początku byliśmy przyjaźnie nastawieni do rodzin. Nasze priorytety, to szacunek do siebie i opieka nad najmłodszymi.

Do Niewodnicy przyjeżdżają ludzie z okolicy, z Zambrowa, a nawet ze stolicy. Jazdy konnej uczy osobiście Andrzej. Są też instruktorki i wolontariuszki, które pomagają przy koniach. Coraz częściej jazda konna jest popularna wśród kobiet.
- Zdarza się, że przychodzi do nas jakiś pan. Wsiada na konia. Robi dwie jazdy, dostaje zakwasów. I więcej nie wraca - mówi Ela. - Kobiety są bardziej uparte, zdyscyplinowane.

Ten sport należy do przyjemnych, ale jest bardzo ciężki. Nieraz pot po plecach płynie. Każdy przed jazdą musi konia dokładnie wyczyścić, wyszczotkować, sprawdzić mu kopyta. To najlepszy moment nawiązania nici porozumienia. Wtedy podczas jazdy jest łatwiej.

Hotel dla konia

"Kucykowo" idzie z duchem czasu. Poza jazdami rekreacyjnymi i nauką, prowadzi też koński hotel na 20 apartamentów. Teraz mieszka tu 18 rumaków.
Miesięcznie utrzymanie konia kosztuje 500 złotych. W cenę wliczona jest opieka, jedzenie, miejsce w boksie, oświetlenie, sprzątanie, codzienna wymiana ściółki. Kiedy konie wychodzą na wybieg, stajnie są wietrzone i sprzątane. Jest też kilka pastwisk., po których mogą pobiegać. - Zdarzało się, że konie potrafiły zjeść nam świerki - śmieje się Ela. - Czasami zżerają ogrodzenie. Nie tylko jedzą trawę - dodaje. - Uwielbiają się też pluskać w stawie.

Wydatków z utrzymaniem jest sporo. Najpierw trzeba ubrać rumaka: uprząż musi być praktyczna, dopasowana do konia. Siodło musi być dostosowane do rodzaju uprawianej dyscypliny. Na koniec trzeba ubrać jeźdźca. Niezbędne są buty do konnej jazdy, bryczesy i kask.

W hotelu Andrzeja mieszkają konie różnych osób. Najczęściej właścicielami są młode, niezależne kobiety. Pracownice banku, księgowe, maturzystki, kosmetyczka. Jest też policjant: - To nie są ludzie bardzo zamożni - przekonuje Ela. - Często bywa, że właściciel nie może systematycznie przyjeżdżać do swego wierzchowca. Wtedy prosi znajomego "koniarza" o opiekę.

Konie są duże, piękne, szczere, spokojne. Te zwierzęta mają też różne charaktery. Konia nie można kupić na Allegro. Zanim ktoś stanie się właścicielem rumaka, musi go dokładnie sprawdzić, poobserwować. Żeby nie kupić konia w worku.

Bez konia nie ma życia

W "Kucykowie" mieszka koń Kamili, przyszłorocznej maturzystki. Ta sympatyczna dziewczyna pochodzi z Białegostoku. Jeździ od dziecka. Ma tak długie włosy, że kiedy wiąże je w kucyk, przypomina to prawdziwy koński ogon. Przygodę z hippiką zaczynała w klubie jeździeckim w Ignatkach. Od sierpnia roku przyjeżdża do "Kucykowa". Ma swego konia, na którym trenuje skoki.

Kamila spędza w ośrodku dużo czasu. Przyjeżdża niemal codziennie, prosto ze szkoły: - Jestem tu pięć razy w tygodniu. Mogę spotkać się ze swoim przyjacielem, porozmawiać z nim. Jest fajnie. Pomagamy sobie i miło spędzamy czas - mówi dziewczyna.

W "Kucykowie" przebywa też koń o imieniu "Harley". Należy do innej nastolatki, Madzi. O swoim rumaku śniła już w dzieciństwie. W końcu wybłagała rodziców, by jej go kupili

Ela z wykształcenia plastyczka, pracuje w Białymstoku. Po godzinach ta przebojowa kobieta rządzi wsią. Pani sołtys o koniach wie wszystko. Żartobliwie nazywa siebie "koniarą"
- Zaczęłam przychodzić tu wiosną. Było to trzy lata temu - opowiada.
Już wcześniej miała do czynienia z końmi. Tata wsadzał ją na te pożyczane do orki. Piętnaście lat temu mogła ją nauczyć konnej jazdy koleżanka. Ale wsiadła na konia raptem kilka razy. I na tym się skończyło.

Kiedy powstało "Kucykowo", Ela coraz częściej zaglądała z ciekawości. Słuchała tego, co Andrzej mówił kursantom. Nieraz dziewczyny pytały ją, kiedy w końcu wsiądzie na konia. Skromnie odpowiadała, że jak szef pozwoli. - W końcu, Andrzej mówi do mnie: "To już chyba czas" - opowiada.

I zaryzykowała. Uczyła się jazdy stępa, kłusa. Najbardziej bała się przejścia konia w galop. - W końcu dostałam innego konia, który sam z siebie umiał to zrobić - śmieje się. Spędza tu prawie każdy dzień.
Mówi, że to jej drugi dom: - Początkowo wpadałam tu po pracy. Potem przywiozłam garnki, prawie pół mojego życia - mówi. Ma swojego ulubionego konika. To mała kucyczka, na której opanowała sztukę galopowania: - Jest odważna i pewna siebie. Andrzej mówi, że to jego ulubiony quad terenowy, chociaż jest na nią zdecydowanie za ciężki - żartuje Ela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny