Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kryją się w bramach, chowają w zaułkach i... sprzedają książki. To białostoccy bukiniści. Czy nie ma dla nich już miejsca?

Tomasz Mikulicz
Co miesiąc ukazuje się tyle książek, że nie sposób tego wszystkiego przeczytać, nie mówiąc już o kupnie – mówi Dariusz Michalczuk.
Co miesiąc ukazuje się tyle książek, że nie sposób tego wszystkiego przeczytać, nie mówiąc już o kupnie – mówi Dariusz Michalczuk. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Kiedyś handlowali niemal na każdym chodniku, dziś kryją się w bramach i zaułkach. - Dlaczego nie mogę tego robić chociażby na Plantach? - pyta jeden z bukinistów. - Są inne miejsca - twardo odpowiadają miejscy urzędnicy.

- Ostatnimi czasy absolutnym hitem jest powieść "Cień wiatru" Carlosa Zafóna - zaczyna Dariusz Michalczuk, sprzedawca książek z bramy na Lipowej naprzeciwko cerkwi św. Mikołaja.

Takich ludzi jak on zwykło się określać bukinistami. Największy ich wysyp mieliśmy tuż po zmianie systemu.

- I ja też wtedy zacząłem się w to bawić. Pod koniec PRL-u księgarnie świeciły pustkami. Był swego rodzaju głód na książkę. Kiedy nastał wolny rynek, ludzie brali całymi skrzynkami. Pamiętam taką książkę "Tożsamość Bourne'a" Roberta Ludluma. Sprzedawało się po około 600 egzemplarzy dziennie! - wspomina Michalczuk.

Wszędzie ta moda...

Ale takich bukinistów-dinozaurów jest już niewielu.

- Co miesiąc ukazuje się tyle książek, że nie sposób tego wszystkiego przeczytać, nie mówiąc już o kupnie. Stąd też zauważyłem, że czytelnicy mają swoich ulubionych autorów. Reszta to moda - twierdzi Michalczuk.

To znaczy takie pozycje, o których głośno w mediach, czy też nominowane do nagrody Nike.

- Skazuje się przez to na niebyt całkiem niezłe książki. Dobrym przykładem są "Opowieści kosmikomiczne" Itala Calvina. Moim zdaniem, pozycja genialna.

Klienci są bardzo różni...

Wśród książek, jakie można tu dostać, są też wszelkiego rodzaju poradniki, atlasy czy książki kuchenne.

- Jeszcze bajki dla dzieci i komiksy, dla każdego coś miłego. Zresztą klienci są bardzo różni. Jest na przykład taki pan, który przychodzi i w progu mówi: Ale tego tutaj nie ma, po czym nawet nie ogląda zbiorów i idzie dalej - śmieje się Michalczuk.

Jeszcze jeden handlarz...

W centrum można spotkać jeszcze jednego bukinistę. To Grzegorz Fiedorczuk, który ma swoje stoisko obok banku PKO BP na Rynku Kościuszki.

- Zdecydowanie lepiej było w czasach, gdy na Lipowej jeździły autobusy. Miałem wtedy namiot przy Ratuszu o krok od przystanku. Ludzie czekali na autobus i nawet z nudów zaglądali na moje stoisko - wspomina.

Rynek mógłby żyć...

Fiedorczuk opowiada, że kłopoty zaczęły się, kiedy urzędnicy kazali mu opuścić stoisko.

- A przecież mógłby tam kwitnąć drobny handel. Nie tylko książki, ale na przykład pamiątki, rękodzieło, jadło regionalne. Tak jest przecież w innych miastach. U nas plac przed Ratuszem żyje tylko wtedy, kiedy są tam organizowane imprezy, w pozostałe dni wszystko zamiera - uważa bukinista.

Magistrat twierdzi, że nie ma szans, by handlarze wrócili na rynek.

- Miasto dąży do uporządkowania ścisłego centrum, a nie tworzenia jakichś sztucznych bytów. Zresztą mieszkańcy wielokrotnie skarżyli się, że Białystok jest pełen różnych kiosków, a mówiąc brzydko, bud - mówi Urszula Sienkiewicz, rzecznik prezydenta miasta.

- Dlaczego od razu budy? - pyta bukinista. - Przecież można by stworzyć jakieś estetyczne, stylowe kramiki. Poza tym na placu mógłby też stać na przykład człowiek rysujący karykatury...

- Każdy, kto ma tego typu pomysły, powinien się zgłosić do departamentu promocji. Tak zrobili na przykład malarze, którzy sprzedają swoje obrazy obok księgarni Akcent - zapewnia Sienkiewicz.

Na Plantach też nie...

- Raczej ciężko się będzie dogadać - przewiduje Fiedorczuk.

Od ponad dwóch lat nie może handlować na Plantach. - Wcześniej rozstawiałem się tam w weekendy, kiedy park jest pełen spacerowiczów. Władza się zmieniła i urzędnicy wykreślili książki z katalogu towarów, jakie mogą być sprzedawane na Plantach - mówi.

Książki niepotrzebne dla wypoczynku...

- Te rodzaje towarów są najbardziej użyteczne w takim miejscu, jakim jest park. Przecież nie przychodzi się tam, żeby kupić książkę, ale po to, by na przykład wypocząć z dzieckiem. Stąd sprzedaż lodów lub zabawek. Na książki są inne miejsca - wyjaśnia Piotr Firsowicz, szef departamentu urbanistyki.
I dodaje, że miasto nie chce przecież wracać do sytuacji z początku lat 90., kiedy to handlowało się wszystkim i wszędzie.

- Poza tym, gdybyśmy pozwolili tam na handel książkami, ktoś mógłby spytać, dlaczego nie na przykład częściami zamiennymi... - kwituje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny