Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karnawałowy zegarek

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Wiwat, ojra Klub kochany. Wejście do Klubu Garnizonowego. 1919 r.
Wiwat, ojra Klub kochany. Wejście do Klubu Garnizonowego. 1919 r. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Dawniej białostoczanie oczekiwali karnawału. Nie bacząc na ewentualną karę boską, bawili się. Jednym z ulubionych miejsc zabaw był Klub Garnizonowy w Resursie Obywatelskiej na rogu Sienkiewicza i Rynku Kościuszki.

Sprawa zegarka może przyćmić nie jeden karnawał. Po latach sam zegarek może okazać się jedyną przepustką do historii. Nikt już nie będzie pamiętał czym "zegarmistrz" się zajmował, czego dokonał lub poniechał, ale o zegarku to wszyscy będą wspominać. Taki też los spotkał "artystę śpiewaka p. Jachno, którego piękny głos i artyzm budzi zawsze zachwyt i podziw". Caruso ów wystąpić miał w białostockim kinie Modern przy Lipowej w grudniu 1919 r. Czegóż to nie miał śpiewać.

Zapowiadał, że będzie i Verdi i Leoncavallo i Rubinsztejn, a wszystko po polsku, tak aby publiczność doznała większego wzruszenia. Zapewniał więc Jachno, że ariami z Traviaty bądź pieśnią "O nie płacz dziecię" wyciśnie łzy nawet z nieczułych i głuchych na tony muzyki słuchaczy. Organizatorzy byli pewni, że "koncert artysty obdarzonego bogatym głosem, dozna naturalnie powodzenia". I wszystko naturalnie zmierzało ku temu, gdyby nie zegarek śpiewaka.

Otóż Jachno, czy dla zyskania na popularności, czy też chcąc stłumić tremę przed występem, pomimo niesprzyjającej grudniowej pogody, co w przypadku śpiewaka należy uznać za lekkomyślność, przechadzał się po Lipowej. Krążył tak pomiędzy Kupiecką (Malmeda) i Nowym Światem. W pewnym momencie chciał sprawdzić, ile ma jeszcze czasu do występu. Niestety zegarek zniknął. Jachno nerwowo potrząsał ręką, licząc, że może zsunął mu się pod mankiet. Poklepywał się po kieszeniach. Na próżno. Pędem udał się do Modernu i kazał natychmiast zanieść do białostockich redakcji ogłoszenie o zgubie. Pomimo tego zegarek nie odnalazł się, a więc ogłoszenie jako nadal aktualne podaję w całości. "Idąc ulicą Lipową, z magazynu Samitowskiego do drukarni Prużańskiego, Artysta Jachno zgubił zegarek złoty. Kto znajdzie otrzyma jako wynagrodzenie wartość zegarka plus 100 marek. Zegarek podługowaty, czworokątny, zamiast szkła - celuloid". Któż dziś o artyście Jachno sklecić może ze dwa sensowne zdania? Kto pamięta czy jego występ naprawdę "doznał naturalnie powodzenia"? Ale zegarek! W dodatku podługowaty. Gdzie on jest? To był temat na cały karnawał 1920 r.
A jak karnawał to oczywiście szaleństwa i zabawy. Co prawda już w 1934 r. białostockie kręgi moralizatorskie ostrzegały, że "ludzi ogarnął szał. Pomimo kryzysu i przysłowiowych już ciężkich czasów wszędzie bawią się na całego i do upadłego. Tu bal, tam bal. Maski, serpentyny, arlekiny, idioci". I tak co tydzień. Byle dożyć do soboty. I znów szaleństwo. Ale po balu "jest niedziela. Zamiast do kościoła, balownicy jak zmiętoszone kukły przewracają się w betach". Gdy już w okolicach obiadu z owych betów się wygramolili, to "wyłażą na miasto, na spacer".

Jedni, ci którym po zakrapianych charlestonach nogi jeszcze odmawiały posłuszeństwa, szli do kina. Pozostali zaś "aż do zmęczenia wałęsali się po ordynarnym deptaku białostockim - zwanym popularnie Lipówką". Stróże białostockich sumień grzmieli - "czyż to nie wstyd, ażeby katolik w ten sposób ignorował święcenie niedzieli!"

No i jakże tu pogodzić jedno z drugim. Wiadomo - karnawał nie sprzyja nabożnym medytacjom. Karnawałowe szopki i kuplety nijak nie pasują do kościelnych śpiewów. Czyżby więc z tego powodu zniknęła z naszego życia przezabawna tradycja noworocznych i karnawałowych szopek? Czyżby zdrowy, często cięty dowcip był grzechem, a śmiech występkiem? Albo może staliśmy się po prostu smutni i poczucie humoru jest nam obce.

Dawniej białostoczanie oczekiwali karnawału. Nie bacząc na ewentualną "karę boską" bawili się. Jednym z ulubionych miejsc cotygodniowych zabaw był Klub Garnizonowy mieszczący się w Resursie Obywatelskiej na rogu Sienkiewicza i Rynku Kościuszki. Prowadził go niezastąpiony Marian Dederko - późniejszy wybitny polski fotografik. Ale póki co, bawił Dederko swoich gości układanymi przez siebie wesołymi wierszykami - kupletami. Zabawa w Klubie była zawsze pierwszorzędna. Muzyka, bufet, towarzystwo, wszystko na należytym poziomie. Pod koniec jednej z zabaw w karnawale 1920 r. Dederko śpiewał:

"ojra, ojra, już wychodzą
I całują się i godzą.
Panny, żony szeregami
Maszerują z ułanami.
Idzie prezes za prezesem,
Idzie endek z Pepeesem,
I sekretarz z panem radcą,
I redaktor z swym nakładcą.
I adwokat z swym klientem
I pan doktor też z pacjentem
Idą społem sądownicy
A za nimi komornicy.
I dyrektor z urzędnikiem
I prezydent z imć ławnikiem
Idą do dom wszystkie stany
Wiwat, ojra klub kochany".

A ja dorzucę nieśmiało, że:
Idą wszyscy zgodnym tłumem
Czytać Kurier wraz z Albumem.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny