MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kalectwo przez znieczulenie?

Marzanna Łozowska
- Dzisiaj, ogólnie, to już jest duża poprawa - ocenia Anna stan swojego zdrowia. - Może kiedyś będę normalnie chodzić. Ale to, co przeszłam...
- Dzisiaj, ogólnie, to już jest duża poprawa - ocenia Anna stan swojego zdrowia. - Może kiedyś będę normalnie chodzić. Ale to, co przeszłam... fot. Archiwum
Pojechała na operację do Warszawy. W stolicy zrobią lepiej! Zapytała lekarzy, co poradziliby swojej żonie, gdyby miała zdecydować się na taki zabieg jak ona.

- Trzeba go zrobić. Lepiej będzie się pani żyło - odpowiedzieli. Ale po znieczuleniu przestała chodzić, a oni nie przyznają się do błędu. - Komu uwierzy sąd? - pyta Anna.

Niech lepiej pani wstaje, bo pani wychodzi ze szpitala! Te słowa lekarza dźwięczą jej w uszach do dziś. Przecież nie mogła wstać. Po operacji nie mogła nawet się przewrócić na łóżku na drugi bok. Ona nie mogła się ruszyć, a lekarze jej nie wierzyli. Przed operacją jeździła konno, na nartach. Żyła normalnie...

Dzień sądu

Co robi dzisiaj? W piątek o kulach ledwie pokonała schody, najpierw te przed budynkiem białostockiego sądu, w końcu te na piętro, gdzie mieści się sala rozpraw. Przed salą usłyszała: - Dzień dobry!

Przetarła oczy ze zdumienia. Tak, to byli lekarze z Warszawy, którzy zajmowali się nią w szpitalu. Po co przyjechali? Przecież nikt do sądu ich nie wzywał, co chcą zrobić? - wystraszyła się.

Pozew Anny wpłynął do I Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Białymstoku w kwietniu tego roku. Kobieta żąda w nim 250 tys. złotych odszkodowania i zaznacza, że może zwiększyć tę kwotę, bo nie wie, co dalej z jej zdrowiem, a wydatki związane z leczeniem rosną.

Kto jest przeciwnikiem Anny? Warszawski szpital, w którym tak niefortunnie udzielono chorej pomocy. Podpisała zgodę na niezbyt skomplikowany zabieg, ale choć położyła się na stół operacyjny o własnych siłach, do dzisiaj nie może normalnie funkcjonować. Wskutek znieczulenia - tak myśli pacjentka - dostała niedowładu nóg i paraliżu ręki. A na początku w ogóle nie mogła chodzić. Dopiero kilkunastomiesięczna rehabilitacja sprawiła, że jako tako porusza się o kulach.

- O tej kobiecie można napisać książkę - mówi białostocka prawniczka. - Aż strach pomyśleć, że komuś może się coś takiego przytrafić.

Pani mecenas wie jednak, że do wyroku będzie ciężko. To tak, jakby Anna pokonywała kolejne schody, a kłody pod nogi rzucać będą wszyscy. Wiadomo! Biegłym będzie też lekarz. Może pomoże Annie fakt, że tym razem białostoccy biegli nie będą wydawać opinii o kolegach z Białegostoku?

- Jak wchodzi człowiek do biura i mówi, że chce podać do sądu lekarzy, marszczę brwi - mówi prawniczka i opowiada historię, jak w innej sprawie prosiła sąd, aby powołał biegłych spoza okręgu, takich, którzy nie znają lekarzy odpowiedzialnych za leczenie. Chciała ludzi obiektywnych, czyli lekarzy z innego miasta. Ale sąd wiedział swoje i jej klientka przegrała.

- Może fakt, że operacja była w Warszawie, okaże się szczęściem w nieszczęściu - zastanawia się pani mecenas.

- Lekarze z Warszawy przyjechali sobie w grupie do Białegostoku, na prowincję, pewnie powiedzą, co sądzą o procesie - pomyślała Anna, odpowiadając im "Dzień dobry". Ale sędzia kazała się lekarzom zabierać z powrotem do Warszawy. Mają przyjechać, jak zostaną wezwani. Ta pierwsza rozprawa była tylko dla Anny. Więc ona odstawiła kule i zaczęła opowiadać swoją historię. Historię błędu w sztuce lekarskiej, której jest ofiarą. Przynajmniej do tego chce wszystkich przekonać. I historię błędu w życiu. Bo pojechała leczyć się do Warszawy w nadziei, że zajmą się nią fachowcy. Lekarze z większym doświadczeniem niż tu, na Podlasiu.

- Skąd mogłam wiedzieć, że będzie inaczej? - zastanawia się.

Zabieg dotyczył spraw kobiecych. Dowiedziała się, że w Białymstoku te sprawy leczą od niedawna, więc wybrała szpital w stolicy, do którego miała zaufanie, już tam się leczyła.

Dzień operacji

- Położyłam się na stół operacyjny. Zastrzyk był podany błyskawicznie, poczułam mokry wacik i zaraz po tym ukłucie. W końcu mrowienie w lewej stopie i łydce, a za chwilę już nie czułam nóg - relacjonowała Anna w sądzie.

Potem był ból i ta obojętność lekarzy. Przychodził ordynator i namawiał, żeby wstała z łóżka, bo muszą ją wypisać do domu. Niby w domu miała się szybciej wyleczyć. Jej pytania, czy aby na pewno nie powinna trafić na rehabilitację, bo przecież nie chodzi, wprawiały pana ordynatora w zakłopotanie albo irytację. W końcu zrozpaczona, dzięki pomocy innych pacjentek z oddziału, dotarła jakoś do gabinetu dyrektora szpitala.

Chciała powiedzieć, że czuje się gorzej niż przed operacją, że tak ją boli i co z nogami... Ale z tego wszystkiego się rozpłakała.

- Wtedy dopiero dyrektor szpitala zaczął coś wyjaśniać. Zaczęli wykazywać zainteresowanie, co się stało. Jeden z lekarzy zabrał mnie nawet ze szpitala i własnym samochodem zawiózł na konsultacje do kolegi - opowiada.

Operacja była w sierpniu ubiegłego roku. Dziś mija 14 miesięcy. Cały czas Anna wymaga rehabilitacji.

- Tylko dlaczego wcześniej lekarze udawali, że wszystko jest w porządku.Oni nie chcieli wiedzieć o moim bólu, a ja po prostu walczyłam tam o przetrwanie - wspomina kobieta.

W końcu trafiła do drugiego szpitala w Warszawie, potem do kolejnego, już blisko domu. Była też operacja w Białymstoku, bo zabieg w Warszawie nie wyszedł i potrzebna była "poprawka". W PSK ma mieć kolejną operację.

- Dzisiaj, ogólnie, to już jest duża poprawa - ocenia Anna stan swojego zdrowia. - Może kiedyś będę normalnie chodzić. Ale to, co przeszłam...

Dzień dobroci

Ona opowiada, że kiedy tak cierpiała i leżała w szpitalu, ktoś ze znajomych poradził jej, żeby napisała do prokuratora. Pomyślała, że nie. Lepiej sama dogada się ze szpitalem, z winnymi!

- I się nie dogadałam - Anna żałuje. - Ale ja wiem, że w ogóle nie powinnam chodzić do sądu. To szpital, bez procesu powinien zapłacić mi odszkodowanie. Ale oni nie, nie. Im się wydaje, że postępują honorowo. To nie oni są winni, powtarzają, nie wiadomo, z jakiego powodu to się stało itd...

I dlatego Anna nie miała wyjścia. Skoro szpital odmówił, ona złożyła pozew - 250 tysięcy.

- Ja przed operacją nie miałam nigdy kłopotów finansowych - tłumaczy. - Od czasu wyjścia ze szpitala jestem na zasiłku. I ten pozew też kosztował. Bo chociaż zwolniono mnie w końcu z wpisowego, to na początku musiałam zapłacić pięć procent od kwoty, której żądam - wylicza.

Anna chce też miesięcznej renty. Czy to dużo?

- Ostatnie duże odszkodowanie, które zasądziliśmy i o którym pamiętam, to 50 tysięcy złotych za zakażenie w szpitalu żółtaczką - mówi sędzia Mirosław Konieczka, przewodniczący wydziału, do którego trafił pozew. - Ale po serii pozwów o zarażenie żółtaczką, które mieliśmy przed kilkoma laty, i pozwach od kobiet poparzonych przez ośrodek onkologii, takich spraw przeciwko szpitalom czy lekarzom o błąd w sztuce jest mniej. Kilka procent w skali roku.

Na przykład w październiku do tego wydziału nie wpłynęła żadna taka sprawa. Tendencję spadkową w sprawach o błędy w sztuce potwierdza też dyrektor białostockiego PSK Bogusław Poniatowski. Zresztą, PSK jest szpitalem, do którego Anna przyszła na "poprawkę" po operacji.

Dyrektor Poniatowski twierdzi, że 250 tysięcy złotych dla szpitala średniej wielkości to ogromne pieniądze. Za taką kwotę można kupić średniej klasy ultrasonograf, więc to duża kwota. Chociaż i tak gdyby warszawski szpital przegrał proces, on nie będzie płacił. Szpitale są ubezpieczone. Dla dużego szpitala, który jest ośrodkiem naukowo-badawczym, 250 tysięcy nie jest zawrotną kwotą - tłumaczy dyrektor. - Nie ma jednak obawy, że nie odczuje kary. Zawsze po przegranym procesie firma ubezpieczeniowa podnosi składkę.

- Nie szyld, a treść pod szyldem powinna decydować, gdzie idziemy się leczyć. W szpitalu nie aparatura jest najważniejsza, ale ludzie, bo każdy aparat w końcu dostaniemy - dodaje Poniatowski.

Co o tym mówią w warszawskim szpitalu, do którego Anna pojechała po zdrowie? Pan profesor i zarazem dyrektor chce rozmawiać tylko osobiście. Zaprasza. Potem przystaje na rozmowę następnego dnia, o godz. 10. Wypowie się na temat historii Anny, ale najpierw musi dokładnie ją poznać. Następnego dnia, o godz. 10, pana profesora jednak nie ma. Będzie o godz. 14. Ale o 14 pan dyrektor jest w ministerstwie.

Pozostaje więc nam oficjalne stanowisko szpitala w tej sprawie, które znajduje się w sądowych aktach Anna kontra szpital.

Po pierwsze: "Pozwany (czytaj: szpital - przyp. red) wyraża ubolewanie z powodu cierpienia i problemów pacjentki. Nie może jednak uznać zasadności roszczeń powódki". Po drugie: "Pacjentka podpisała świadomie zgodę na zabieg. Znieczulenie podpajęczynowe wystąpiło po trzech minutach i umożliwiło bezbolesne wykonanie zabiegu bez powikłań. W dniu następnym wystąpiły trudności z chodzeniem. Odpowiadające za ten stan uszkodzenie zlokalizowane jest w strukturach mózgu, a nie dolnego odcinka rdzenia kregowego".

Tyle tłumaczeń szpitala.

Dzień zapłaty

- Czy jeszcze będę mogła w życiu dobrze pracować, biegać, jeździć konno, rowerem, tańczyć? - zastanawia się Anna. - Nie wiem - odpowiada, choć przyznaje, że jest już lepiej, na pewno jest lepiej.

Wie, że zapowiada się długi proces. - Ile potrwa? A kto to wie, ale ja tak dużo przeżyłam - wzdycha.

W sądowych aktach historia jednego dnia z pobytu Anny w szpitalu: ordynator przysłał do niej psychologa, aby dowiedział się, czemu nie chce wracać do domu.

Anna powiedziała, że chce jak najszybciej wrócić do zdrowia i wtedy pojedzie do domu. Pani psycholog napisała w opinii, że Anna nie chce wracać do domu, bo woli być leczona na oddziale zamkniętym. I jeszcze, że jest pacjentką roszczeniową. Tę opinię pan ordynator dołączył do karty Anny i wpiął jako pierwszą kartkę. Potem każdy lekarz, jak zaczynał ją badać i chciał sie dowiedzieć, co jest w karcie choroby, najpierw dowiadywał się, co o pacjentce sądzi psycholog.

Mieli leczyć, a skaleczyli

Poparzone W lutym 2001 roku pięć pacjentek Białostockiego Ośrodka Onkologicznego zostało poparzonych zepsutym aparatem do naświetlań Neptun 10 P. Mieszkańcy Białegostoku śledzili gehennę kobiet, które najpierw cierpiały z powodu napromieniowania, potem przeżywały dramat, dochodząc prawdy w sądzie. Nie wszystkie kobiety doczekały końca procesu. Szpital został zobowiązany do wypłaty odszkodowań. O procesie "poparzonych" głośno było w całej Polsce, a politycy razem z lekarzami postarali się o nowy aparat do naświetlań. Mimo to białostocka onkologia na długo pogrążyła się w złej sławie.

Historia Danielka W 2001 roku białostocki położnik odebrał poród Danielka. Rodząca kobieta - czterdziestolatka - miała problemy z nadciśnieniem i utrzymaniem ciąży. Choć dziecko ważyło cztery kilogramy, lekarz nie zdecydował się na cesarskie cięcie. W efekcie dziecko urodziło się kaleką. Po uszkodzeniu nerwów miało niesprawną rączkę, niedowład nóg i nie mogło mówić. Danielek miał rok, kiedy jego rodzice złożyli pozew przeciwko szpitalowi.
Dziecko dostało dożywotnią rentę, rodzice odszkodowanie. Choć historia kalekiego chłopca poruszyła naszych Czytelników, środowisko lekarskie bardziej solidaryzowało się z położnikiem. Lekarz wprawdzie odszedł z pracy po nagłośnieniu sprawy, ale uczył tajników medycyny przyszłych adeptów tej sztuki na Akademii Medycznej w Białymstoku.

Badania prenatalne Ta bezprecedensowa sprawa trwa od 2002 roku, wtedy małżeństwo Wojnarowskich z Łomży złożyło pozew w sądzie. Ale ich dramat rozpoczął się trzy lata wcześniej, kiedy kobieta, będąca w drugiej ciąży, zgłosiła się do szpitala w swoim mieście. Obawiając się, że dziecko obarczone jest genetyczną chorobą upośledzająca rozwój fizyczny, tak, jak pierwszy synek, chciała badań i aborcji. Lekarze odmówili skierowania na badania prenatalne, które mogłyby pomóc w ustaleniu stanu płodu. Kilka miesięcy później na świat przyszła Monika, chora na tę samą co brat chorobę. Proces o odszkodowanie nie zakończył się prawomocnym wyrokiem do dzisiaj, ale małżeństwo Wojnarowskich z dwójką malutkich dzieci znają z telewizji mieszkańcy nie tylko Podlasia, także kraju. Ich historia uczuliła środowisko medyczne i nauczyła ciężarne kobiety, że u lekarza można także powiedzieć słowo: żądam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny